fot: Pixabay

Weekendowa ankieta: chcielibyście baterie, które trzymają długo, a ładują się do pełna w mniej niż kwadrans?

Piszę dla Was ten tekst z laptopa, który łączy się z siecią przez ustanowiony przeze mnie mobilny hot-spot. Windows pobrał mi jeszcze jakąś pokaźną aktualizację, w tle leci muzyka, a dzisiejszy tekst wymaga kilku dłuższych chwil zastanowienia nad fachową terminologią związaną z zagadnieniem. I bateria mojego smartfona topnieje w oczach. A gdyby tak można było inaczej?

Jak zawsze subiektywny wstęp

Spojrzałem dokładnie. W internety zacząłem, gdy smartfon wskazywał na 55% naładowania ogniwa. Teraz, po dłuższym pełnieniu funkcji hot-spota, mam 18% naładowania akumulatora. A coś mi mówi, że w związku z pośpiechem, który towarzyszy mi dzisiaj od rana, mogłem zapomnieć ładowarki. Doczekaliśmy zabawnych czasów, kiedy brak ładowarki to palący problem, który może nas skutecznie odciąć zarówno od pracy, jak i od kontaktu z bliskimi, ze światem.

Wina w dużej mierze leży po naszej stronie, bo konsumujemy treści sieciowe na potęgę, jednak skoro ta cała technologia jest tak cudowna i wspaniała, jak wszyscy nam wmawiają, to może by tak wreszcie rozwiązać ten problem? Kiedyś bym w to uwierzył. Były już tryby oszczędzania baterii, różne zagrywki po stronie optymalizacji Androida, które miały wycisnąć z ogniwa jeszcze więcej i więcej, ale w ostatecznym rozrachunku, ładowarka to nadal – przynajmniej dla mnie – coś na wzór respiratora XXI wieku.

Już dawno przestałem patrzeć na technologię wykonania akumulatora, a za sprawą niezrozumiałej decyzji większości firm, rynek zamiennych ogniw słania się i ledwo zipie. Trochę szkoda, że żadne z urządzeń flagowych nie pójdzie pod prąd i nie zaoferuje obudowy, która zapewni dostęp do baterii, wraz z możliwością jej podmiany. Byłbym jednym z tych użytkowników, którzy odpuściliby sobie wtedy powerbanki, a postawili na dwa lub trzy zapasowe ogniwa, które zawsze mógłbym spokojnie wrzucić do plecaka. Coś mi jednak podpowiada, że te piękne czasy nie wrócą już nigdy.

A gdyby tak stworzyć akumulator (prawie) od nowa?

Ogniwa litowo-jonowe i litowo-polimerowe znamy od dawna. Warto jednak poinformować Was, że idzie nowe. I to „nowe” nie jest wcale tak odległe czasowo, jak słynne już, legendarne składane smartfony, które różne firmy obiecują nam od bodaj trzech lat. Chodzi oczywiście o grafen, który może zrewolucjonizować w zasadzie całą branżę technologiczną. Co może Was dość mocno ucieszyć, jest taka jedna firma w branży, która dostrzegła potencjał tego rozwiązania. Mało tego, tak po prawdzie, to dysponuje już gotowym projektem zaawansowanego ogniwa grafenowego.

Palmę pierwszeństwa dzierży Samsung, a przynajmniej wiele na to wskazuje, bowiem z konkurencyjnych obozów nie napływają w zasadzie żadne wieści o pracy nad tego typu rozwiązaniami. Opowiem Wam teraz pokrótce o tym, jak Koreańczycy zamierzają wymyślić akumulator (prawie) na nowo, jednak wcześniej jestem Wam winien obiecaną wcześniej ankietę.

Jaki czas na ekranie (SoT) przeważnie osiągasz?

Już. Mam nadzieję, że jest lepiej niż przed tygodniem. Teraz przejdźmy do grafenu. Największa innowacja ma tyczyć się czasu, który jest niezbędny do naładowania akumulatora. Obecnie baterie Li-Ion zwykle ładują się około półtorej godziny. Naturalnie, wiele firm umiejętnie skraca ten czas, dzięki wdrożeniu coraz to nowych technologii szybkiego ładowania, jednak spojrzenie na przewidywany wynik dla ogniwa grafenowego mówi wszystko. Dwanaście minut. Tak, cztery średniej długości piosenki i Wasz smartfon będzie naładowany. Rewelacja!

Czy Twoim zdaniem, grafen to przyszłość rynku baterii?

Warto tu podkreślić, że ten wynik nie jest czasem teoretycznym. Te dwanaście minut udało się osiągnąć Samsungowi już rok temu, kiedy to patentował swoją płytkę grafenową. Co ciekawe, firma utrzymuje, że w niedalekiej przyszłości będzie można jeszcze bardziej skrócić ten czas. Warto też wiedzieć o tym, że grafen działa niejako dwustronnie. Świetne czasy niezbędne do naładowania ogniwa to jedno, ale znacznie zwiększona żywotność akumulatora w typowym użytkowaniu, to już druga mocna strona tej technologii.

Przewiduje się, że realna pojemność akumulatorów może wzrosnąć nawet o 45%. Tworzywo ma też wytrzymywać znacznie wyższe temperatury, dlatego też – przynajmniej teoretycznie – wybuchające smartfony odejdą do lamusa.

A zatem, kiedy?

Podobno już niedługo, choć na premierę Samsunga Galaxy S10 raczej nie ma co liczyć. Serwis SamMobile sugeruje, że skoro technologia ma zostać wdrożona w 2019 roku, to naturalnym kandydatem wydaje się być Samsung Galaxy Note 10, który powinien zadebiutować jesienią. Byłbym jednak dość ostrożny w tak precyzyjnym podawaniu terminu już teraz, bowiem przez rok wiele może się zmienić. O ile na horyzoncie nie pojawi się raczej żadne inne panaceum, które znacząco wydłuży czas pracy naszych urządzeń na jednym cyklu ładowania, o tyle nie jestem do końca przekonany o tym, czy Samsung będzie chciał ryzykować z nową technologią we flagowcu.

Kupiłbyś smartfon tylko dla ogniwa grafenowego?

Kupiłbyś smartfon tylko dla ogniwa grafenowego?

Mimo wszystko, coś mi jednak podpowiada, że rynek ogniw grafenowych będzie się coraz częściej przewijał przez naszą sekcję newsów i plotek. Zostało mi jeszcze 5% akumulatora, a – jak pisałem wcześniej – losy ładowarki są nieznane. Pora więc kończyć.

Czy Waszym zdaniem, grafenowe ogniwa to panaceum na całe zło tego świata? A może wyolbrzymiam i już teraz akumulatory i technologie ich wykonania są dla Was w pełni zadowalające? Koniecznie dajcie znać w komentarzach :)

Kończąc… chcielibyście baterie, które trzymają długo, a ładują się do pełna w mniej niż kwadrans?

tekst własny, w oparciu o publikację SamMobile

zdjęcie główne: Pixabay