Światła pogoń za cyfrową sławą

Krótkie marudzenie o internetowym biegu ku zaspokojeniu własnego ego

Portale społecznościowe coraz częściej spełniają inną rolę, niż pierwotnie zakładali twórcy. Nadal pozostają źródłem komunikacji międzyludzkiej, ale stały się także trampoliną do magicznego stanu, zwanego internetowym fejmem. Dlaczego tak wiele osób robi wszystko, aby zdobywać kolejne polubienia postów, pozyskiwać nowych obserwujących (co z tego, że botów) czy otrzymywać „dary losu”?

SŁITFOCIA KLUCZEM DO SŁAWY

W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy zdjęcia typu selfie stały się wszechobecną modą, za którą podąża większość społeczeństwa. Warto jednak mieć na uwadze, że zdjęcia robione samemu sobie nie są niczym nowym. Aby to zrozumieć, wystarczy spojrzeć na pierwsze fotografie. Na pewno nie ma w tym nic złego – człowiekowi zawsze będzie towarzyszył renesansowy kult samych siebie. W niektórych przypadkach jednak „słitfocie” stają się uzależnieniem. Wówczas stanowią źródło podniesienia samooceny, chęci pokazania się przed znajomymi i zdobycia popularności, dzięki naszej wyedytowanej urodzie.

Instagram i Facebook są pełne takich jednostek. Cóż, czasami zdrowo przesadzają z liczbą dodawanych zdjęć – umiar dotyczy absolutnie wszystkiego, nawet portali społecznościowych. W taki właśnie sposób postępują liczni celebryci/cewebryci, którzy są znani, chociaż nikt nie wie dlaczego. Tak już wygląda prawdziwy „fejm”. Firmy chętnie współpracują z takimi znanymi osobami, ponieważ są obserwowani przez liczne grono potencjalnych klientów. Obie strony zadowolone – wzajemnie lecą serdeczne komentarze z toną lukru, serduszka, favy i łapki w górę.

Po drugiej strony barykady są użytkownicy internetu, którzy rzadko udostępniają swoje selfie. Właśnie oni stanowią większość. Poznamy ich po jednym – nie liczą na setki udostępnień oraz polubień, wystarczą im „okejki” od dobrych znajomych. Są jeszcze osoby w ogóle nie zainteresowane „słitfociami”. Zazwyczaj dlatego, że media społecznościowe dla nich są niezrozumiałe, bądź nie uważają ich za scenę, na której każdy musi się pokazać jako człowiek idealny w antyczny sposób.

Drugą planetę zamieszkiwał Człowiek Próżny. – Och! Nareszcie składa mi wizytę wielbiciel! – wykrzyknął z daleka Człowiek Próżny na widok Małego Księcia. Ponieważ dla Próżnych wszyscy pozostali ludzie jawią się ich wielbicielami.

Antoine de Saint-Exupéry, „Mały Książę”

Selfie nie są chwilowym trendem, a ich potencjał marketingowy wciąż nie został do końca wykrzesany – na razie odpowiednie reklamy nieśmiało pojawiają się (głównie) w wirtualnym świecie. Sądzę, że zostaniemy „zalani” różnymi ofertami produktów stworzonych z myślą o takich zdjęciach, choć przeciętny użytkownik sieci dalej nie zrozumiał jego potencjału. Możliwe, że nastąpi podobny proces, co ze smartfonami: wszyscy je pokochają za bycie „cool”.

LG G4

Jednak z drugiej strony niektóre firmy już korzystają z przednich kamerek w swoich flagowcach, aby stworzyć odpowiednie akcje marketingowe. Ostatnio LG z G4 pobiło rekord liczby selfie zrobionych w jednym miejscu, ale najpopularniejsza „słitfocia” (w godzinę 1,7 mln udostępnień i 700 tysięcy polubień na Twitterze) została zrobiona za pomocą… Samsunga Galaxy Note 3. Tak, chodzi o słynną fotografię z gali oscarowej – trzecia generacja tabletofonu od Koreańczyków dalej dzielnie prowadzi w tej klasyfikacji, zyskując na wątpliwej nieśmiertelności. O podobne wyróżnienia walczą także modele z niższej i średniej półki z bardzo dobrymi przednimi aparatami.

Inne obserwacje związane z publikowaniem selfie na portalach społecznościowych prowadzą do jednego – młodsza grupa publikujących tworzy wzajemne kręgi adoracji. Lajk za lajk, pozytywny komentarz z niezliczoną liczbą emotikonek i serduszek w zamian za to samo. Któż nie lubi otrzymywać takich powiadomień? Tworzymy wówczas iluzję, że wszyscy nas lubią, ale praktyka prawie zawsze pokazuje, że są to fałszywi przyjaciele. Nic dziwnego, że popularność zdobywają aplikacje typu Snapchat czy Periscope. W końcu wszystko, co prześlemy szybko zniknie, ślad po tym również, ale „sława” już nie.

GIEŁDA „FANÓW”

Niektóre osoby czy firmy, aby móc pływać we własnym blasku powabności i wspaniałości, decydują się na nieuczciwy krok. Mam tu na myśli kupowanie polubień, obserwujących czy subów. Naprawdę sam nie potrafię zrozumieć takiego zachowania – w końcu i tak nie pojawią się dzięki temu dodatkowe aktywności. Cóż, cyferki rządzą wszystkim – matematyką królową nauk można by było napisać.

Niestety konta z przekłamaną liczbą fanów są dosyć powszechne, głównie na Facebooku, który stanowi istny raj dla takich „Januszy biznesu”. Warto zwrócić uwagę, że jest to poważny biznes. Dzięki takim praktykom, ubodzy mieszkańcy krajów rozwijających się mogą coś zarobić – czy to poprzez lajkowanie, czy klikanie w stosowne reklamy. Na pewno jest to nie fair względem uczciwych osób. Ot, takie internetowe zagrywki, które pokazują słabości patrzenia na wszystko poprzez liczbę subskrypcji czy fanów.

Istnieje także druga grupa ludzi, którzy lubią poprawiać swoje statystyki za sprawą płatnej pomocy z jakiegoś miejsca na świecie – w końcu fanpage należy jakoś wypromować. Takie osoby uważają, że duża liczba „kciuków” sprawi wzrost zainteresowania daną stroną. Jeżeli pomysł się uda w każdym aspekcie, dumny admin, robiący coś na Youtube/Instagram/Twitter/Snapchat, zostaje cewebrytą.

Wspinamy się w gruncie rzeczy dla sławy. Niech nikt nie próbuje w tym momencie zaprzeczać, odsłoni tylko swoją hipokryzję.

Piotr Korczak, „Dolina Białej Wody”

W taki oto sposób tworzy się dziwną rzeczywistość – w sieci jest bardzo dużo uczciwych stron, ale całokształt psują nieliczne podmioty, które świetnie nadawałby się do Ministerstwa Prawdy w świecie Wielkiego Brata. Mam nadzieję, że kupowanie fanów stanie się mniej popularne. Osobiście tego nie rozumiem. Jaką radość może nieść nowy, pusty profil, który nas obserwuje czy lubi? Zero interakcji, które są kluczowe w relacjach internetowych. Łatwo zresztą zobaczyć, co ich brak powoduje na niektórych profilach na Twitterze. Kilkanaście tysięcy obserwujących, a tylko czasami wpadną favy, które można policzyć na palcach jednej ręki.

twitter-292988_640

Tutaj muszę pochwalić Instagram. Portal ten zrobił prawdziwe porządki z nieużywanymi, spamującymi oraz nieprawdziwymi kontami, co spowodowało u niektórych znaczący spadek liczby osób obserwujących. Rekordzista stracił aż 3 660 460 „fanów”. Po tym wszystkim usunął konto – całkowicie zrozumiała decyzja. Cała akcja pochłonęła 18 milionów „ofiar”. Jestem ciekaw, czy i kiedy na podobny krok zdecydują się pozostałe serwisy społecznościowe. Wówczas wypadałoby także uporządkować profile osób zmarłych.

Problemem sieci jest fakt, że my, ludzie, nie jesteśmy w nim sami. Współżyjemy z botami, które trudno pracują, aby wynieść kogoś na piedestał chwały. Cóż, niewątpliwie są jednostki na tym świecie, dla których sława jest skarbem samym w sobie – hierarchie wartości każdy z nas ma różne.

CHWILOWE WYNURZENIE PERYSKOPU

Obecnie triumfy święci Snapchat, a powoli popularność zdobywa Periscope. Obie aplikacje łączy jedno – udostępnione przez nie pliki po określonym czasie znikają, co ma swoje zalety i wady. Wiele osób porównuje to do sytuacji z dzieciństwa, kiedy to dbaliśmy o to, aby nie przegapić naszej ulubionej bajki. Z pewnością dla niektórych taki powrót do czasów młodości będzie miłym przeżyciem.

Niestety niesie to ze sobą jeden podstawowy problem. Niewątpliwą zaletą sieci jest fakt, że możemy łatwo oglądać filmy czy przeczytać artykuły wtedy, kiedy chcemy czy możemy, a nie zależnie od specyfiki danej aplikacji. Moim zdaniem powinno to wyglądać trochę inaczej. Jednak właśnie ta „krótkoterminowość” to prawdziwy wyróżnik, niespotykany na rynku – coś, co zachęca ludzi do korzystania z tych programów, a innych zdecydowanie zniechęca.

W dodatku nasze zdjęcia oraz filmy „wyparują”. Przynajmniej nie będą dostępne publicznie, bo wątpię, aby którakolwiek firma pozwoliła sobie na utratę tylu, jakże ważnych, plików. Przy okazji nawet wysłanie lekkomyślnie niektórych fotografii nie okaże się brzemienne w skutkach. W końcu zniknie, przepadnie na dobre, no chyba, że ktoś zrobi zrzut ekranu – na lekkie prowadzenie w tym pojedynku może wskoczyć Periscope z wiadomego względu.

Jest oczywiste, że sława ma niezliczoną ilość stopni i niepodobna dokładnie określić, kto jest sławny naprawdę.

Leszek Kołakowski, „Miniwykłady o maxi sprawach”

Na pewno zauważyliście już, że internetową modę kreuje młodsza cześć użytkowników sieci, którzy nie przekroczyli jeszcze magicznego progu osiemnastu lat. Dzięki nim sławę zdobyli/zdobywają popularne w pewnych kręgach osoby z Youtube’a, Instagrama czy właśnie Snapchata. Wystarczy zobaczyć, jaka grupa wiekowa głównie zbierała autografy od znanych vlogero-gamerów na IEM 2015.

youtube gaming

Media społecznościowe powoli się zmieniają, wprowadzają nowości, testują pewne rozwiązania. Przyjdzie nam jeszcze poczekać, aby móc przepowiedzieć przyszłość mediów społecznościowych. Co będzie wpływało na naszą popularność w sieci? Kto zapłaci najwięcej za posiadanie chętnie odwiedzanego fanpage’a? Jaki portal pozwoli na szybkie zdobycie sławy?

Internetowy fejm można porównać do zawartości Snapchata – jest przez chwilę, a potem znika bezpowrotnie. Jedynie nieliczni zdołają wykorzystać mądrze swoje pięć minut. Sami fani także są niestali w uczuciach, albo po prostu dojrzewają i w pewnym momencie zorientują się, że pewne „żarty” to zwykłe suchary, które nie śmieszą. Niektórzy nazywają ten etap dorosłością sieciową.

TRENDY NASZEJ EPOKI

Żyjemy w niewątpliwie niecodziennej epoce. Jesteśmy świadkami prawdziwej ewolucji mediów, zawrotnego tempa rozwoju branży nowych technologii i zmiany systemu nominacji na osobę sławną, zasłużoną. Niestety często takie cechy niesłusznie przypisuje się celebrytom/cewebrytom.

Inna sprawa to osoby uzależnione od selfie, a także bardzo dbające o swoją pozycję w sieci. Dla nich jest to kwestia życia i śmierci. Niestety, egocentryzm nie prowadzi do niczego dobrego – szkoda jednak, że obecnie taki styl życia jest często powielany. Nic dziwnego, że ogromną popularność zdobyły programy, które upiększają selfie w jedyny właściwy sposób.

Internet staje się coraz ważniejszy, przybiera postać ogólnoświatowej agory, która potrzebuje przywódców, ludzi, rozumiejących innych użytkowników. Stają się dla nich ekspertami, a dla młodszych pokoleń idolami i wzorami do naśladowania. Dosyć dziwne, acz prawdziwe zjawisko.

Co sądzicie o tej gonitwie o koronę „internetów”? Jak oceniacie zdobywanie sławy w taki sposób?