Recenzja MateBook X – jak wypadł debiut Huawei na rynku laptopów?

Huawei w ciągu kilku lat przeszedł niesamowitą drogę – z producenta uważanego za „typowego Chińczyka”, stał się jednym z trzech najważniejszych i największych graczy segmentu smartfonów. Przyznam jednak, że gdy usłyszałam o chęci wejścia Huawei na rynek laptopów, uśmiechnęłam się pod nosem, nie wróżąc temu pomysłowi świetlanej przyszłości. Chyba nadeszła pora, żebym publicznie odszczekała swoje pierwotne uprzedzenie. Okazuje się bowiem, że najciekawszy z modeli, którego swoją drogą miałam okazję w ostatnim miesiącu testować, tj. Huawei MateBook X, jest naprawdę świetną maszyną. Do tego stopnia, że trudno znaleźć w nim rażące wady… może poza ceną ;).

Parametry techniczne Huawei MateBook X:

W zestawie z laptopem otrzymujemy Huawei MateDock 2 z HDMI, VGA, pełnowymiarowym USB i USB typu C.

Cena w momencie publikacji recenzji: 5799 złotych (po szybkiej, znacznej obniżce tuż po premierze). Dostępne kolory: Prestige Gold oraz Space Gray.

Na pierwszy ogień: tylko dwa USB typu C

Największą wadą Huawei Matebook X jest niewątpliwie obecność tylko dwóch portów, w dodatku oba to USB typu C. Żeby było ciekawiej, jeden z nich, lewy, służy wyłącznie do ładowania urządzenia – podłączenie jakiegokolwiek akcesorium peryferyjnego skutkuje brakiem reakcji ze strony złącza. Drugi port natomiast, prawy, bez problemu radzi sobie z zewnętrznymi urządzeniami oraz przejściówką, którą – na całe szczęście – znajdziemy w zestawie z Matebook X.

Adapter, o którym mowa, zyskał nawet swoją nazwę, MateDock 2. Zawiera w sobie następujące porty: HDMI, VGA, pełnowymiarowe USB i USB typu C. Biorąc pod uwagę grubość Matebook X, trudno uznać brak pełnowymiarowego portu USB bezpośrednio w laptopie za wielką wadę czy też wtopę. Szkoda jednak, że jedno z nich pozwala wyłącznie ładować urządzenie – na szczęście drugie ma więcej zastosowań. Ja już do podobnego rozwiązania z koniecznością korzystania z przejściówki przyzwyczaiłam się podczas pracy z Asusem Zenbook 3, a teraz też Dell XPS 13 (recenzja wkrótce), ale wiem, że dla wielu osób USB typu C to spora wada.

Z kronikarskiego obowiązku dodam, że w urządzeniu, poza dwoma portami USB typu C, znajdziemy też 3.5 mm jack audio. Niestety, na tym liczba złączy się kończy. Nie ukrywam, że najbardziej brakuje tutaj czytnika kart pamięci microSD… którego nie ma też w samym adapterze, co uważam za spore przeoczenie. Jasne, można sobie dokupić czytnik kart pamięci na USB, ale robi się z tego kolejna przejściówka. A przecież nie o to chodzi.

Błyszcząca matryca bez dotyku? No cóż…

Do tego chyba się już powinniśmy przyzwyczaić. Gros ultrabooków, do których przecież Matebook X się zalicza, ma niestety błyszczące matryce i nie zapowiada się, by ten trend szybko odszedł w zapomnienie. Ale skoro już producent decyduje się na błyszczący ekran, to dlaczego nie jest on dotykowy? Nie twierdzę, że dotyk jest tu super potrzebny, bo to już całkowicie zależy od preferencji danego użytkownika, ale zawsze lepiej jak jest, niż jak go nie ma. Wierzcie mi, przyzwyczajenie robi swoje i przesiadając się z laptopa z dotykiem na takiego bez… można się zdziwić, nawet, jeśli tak jak ja, z dotykowego ekranu w laptopie zbyt często nie korzystacie. A zmierzam do tego, że skoro ekran jest błyszczący, ale nie jest dotykowy, to… spokojnie by mógł być matowy… Chyba się ze mną zgodzicie.

Ostatecznie jednak ogólnie wyświetlacz Huawei Matebook X muszę ocenić pozytywnie. Ma przekątną 13 cali i rozdzielczość 2160 x 1440 pikseli, co przekłada się na dość nietypowe proporcje 3:2 – do pracy biurowej i przeglądania internetu w sam raz, do konsumowania multimediów typu filmy – nieco gorzej, ale to już kwestia specyfiki konkretnych scenariuszy, w których chcemy (lub nie) używać naszego sprzętu.

Koniecznie natomiast Waszą uwagę muszę zwrócić na jasność ekranu, która jest wręcz rewelacyjna – a wiecie, że ja bardzo dobrze ważę słowa i to konkretne rzadko wychodzi spod moich palców. Jasność maksymalna jest bardzo wysoka, dzięki czemu korzystanie z Matebooka X na zewnątrz nie jest niemożliwe – nie powiem, że jest komfortowe, bo wciąż przeszkadzają refleksy, ale jednak nie ma tragedii. Podobnie jest zresztą z jasnością minimalną, która pokazała się z dobrej strony – stoi na takim poziomie, że komfortowo pozwala korzystać z laptopa Huawei nawet w ciemniejszych sceneriach.

Świetny jest też czujnik natężenia światła, który – wierzcie mi – w laptopach zawsze wyłączam już po chwili. Tutaj okazało się, że nie muszę mieć żadnych obaw do jego działania. Mam doświadczenie z naprawdę wieloma laptopami z automatyczną regulacją jasności ekranu i nigdy nie działało to tak, jak bym tego oczekiwała. Tymczasem w Huawei Matebook X czujnik sprawuje się naprawdę – nie boję się użyć tego słowa – genialnie. Gdy tylko pojawia się mocniejsze oświetlenie, nawet pracując w pomieszczeniu, czujnik to wykrywa, by w mgnieniu oka podnieść jasność ekranu. Niby pierdoła, ale przecież suma małych rzeczy składa się na ostateczny sukces – niezależnie, o czym w danej chwili myślimy. W przypadku laptopów sytuacja jest analogiczna.

Huawei Matebook X nie jest dla wszystkich – wydajnością nie grzeszy, ale nie do tego został stworzony

Dzięki dyskowi SSD laptop włącza się dosłownie w mgnieniu oka. Sam komfort pracy na Huawei Matebook X jest bardzo wysoki – ciągle działa cicho, powiedziałabym nawet, że bezgłośnie, czego nie mogłam powiedzieć o przywoływanym już wcześniej Zenbooku 3. Pamiętajcie jednak, że Matebook X skierowany jest do użytkowników szukających przede wszystkim eleganckiego urządzenia do pracy biurowej, z którym będą mogli pokazać się na spotkaniu biznesowym czy wyjść popisać/przygotować prezentację do kawiarni. Tu przydają się gumowe nóżki, zapewniające stabilną pozycję laptopa na płaskich powierzchniach, których oczywiście w Matebooku X nie zabrakło.

Patrząc w stronę Huawei Matebook X trzeba mieć świadomość, że nie jest to sprzęt dla osób, które szukają topowych, bardzo wydajnych podzespołów. Co prawda mamy tutaj dobrze wyglądający na papierze duet w postaci procesora Intel Core i7-7500U siódmej generacji z Intel HD Graphics 620 oraz 8 GB RAM, ale wciąż są do parametry, które do zaawansowanych zadań (jak obróbka zdjęć, renderowanie wideo czy granie) niespecjalnie się nadają.

Nie oznacza to jednak, że Matebook X nie posłuży nam w chwili, gdy będziemy potrzebowali zmontować jakieś wideo. Niejednokrotnie zdarzyło mi się montować i później renderować filmy na tym laptopie, ale musicie być świadomi, że trwa to dość długo, dodatkowo dolna część urządzenia staje się ciepła (aczkolwiek nie parzy), a przy tym występuje duży throttling, który znacznie obniża szybkość działania pozostałych procesów, jak np. jednoczesne korzystanie ze stron internetowych podczas renderowania wideo.

Zatem praca biurowa jak najbardziej i to na najwyższym poziomie, ale cokolwiek bardziej zaawansowanego – na dłuższą metę odpada.

A gdybyście chcieli czegoś posłuchać, w Matebook X znajdziemy bardzo dobre głośniki Dolby Atmos, o których trudno powiedzieć złe słowo. Zwłaszcza, że mamy tu aż pięć trybów pracy, dzięki którym dźwięk jest mocno dopasowany do tego, czego w danym momencie słuchamy: dynamiczny, filmy, muzyka, gry oraz głos. Jest także możliwość personalizacji, dzięki korektorowi dźwięku (wraz z opcją włączenia/wyłączenia wirtualizacji dźwięku, uwydatnienia dialogów i normalizacji głośności).

Spis treści:

1. Główne wady. Ekran. Wydajność
2. Klawiatura. Bateria. Mobilność. Podsumowanie

… był strasznie drogi, szybko staniał

Prestiż musi kosztować. Świetny i elegancki design czy wąskie ramki wokół ekranu – wszystko składa się na sprzęt, który – niestety – do najtańszych nie należy. W momencie premiery trzeba było za niego zapłacić 6599 złotych w tej konkretnej, testowanej przeze mnie konfiguracji, na szczęście już miesiąc później jego cena została obniżona do dużo bardziej akceptowalnego poziomu – 5799 złotych.

Czy jest coś, co jest w stanie przekonać mnie, że faktycznie warto go kupić, niezależnie od jego sklepowej ceny? I tu się pewnie zdziwicie, ale powiem, że tak – argumentów ku temu jest całkiem sporo.

Rewelacyjna klawiatura – mnie przekonuje

Doskonale wiecie, że w mojej pracy liczy się wygoda wprowadzania tekstu. Przez moje ręce przeszło już mnóstwo laptopów – począwszy od takich, które miałam ochotę wyrzucić przez okno, przez te zapewniający w miarę komfortową pracę, kończąc na tych, z którymi nie chciałam się rozstawać, bo miały tak wygodną klawiaturę. I muszę przyznać, że Matebook X zalicza się do ostatniej z tych grup. Sama byłam zdziwiona.

Odstępy pomiędzy klawiszami są odpowiednio duże, więc nie ma opcji, by trafiać w nie ten, co trzeba. Wszystkie przyciski znajdują się tam, gdzie bym się ich spodziewała – nie są zmyślnie przesunięte w którąś ze stron, ani tym bardziej zmniejszone, jak to czasem bywa z Shiftem lub Altem. Do tego dochodzi obecność przycisków funkcyjnym w pierwszym rzędzie od góry, dzięki którym sterowanie podświetleniem ekranu, klawiatury czy głośnością dźwięków jest proste i intuicyjne. Ale nade wszystko cenię sobie ich odpowiednią sprężystość i skok, co do których nie mam najmniejszych zastrzeżeń – wprowadzanie tekstu przy pomocy klawiatury Matebook X jest naprawdę bardzo komfortowe. Zwłaszcza, że gdy przychodzi taka potrzeba, możemy ją podświetlić, wybierając z jeden z dwóch dostępnych poziomów podświetlenia.

Na temat gładzika, szerzej zwanego touchpadem, słyszałam sporo opinii, ale ja należę do osób, którym korzystało się z niego całkowicie w porządku. Nie ukrywam jednak, że wymagał chwili przyzwyczajenia. Wszystko przez to, że początkowo często zdarzało mi się przesuwać po nim palec w górnej części, tuż przy spacji, a okazało się, że ta część nie jest aktywna. I w sumie dobrze, bo zapobiega to niechcianym akcjom, choćby podczas kierowania palca właśnie w stronę spacji. Pozostała część gładzika już jak najbardziej aktywna jest, palec porusza się po niej bardzo płynnie, na gest dwukliku i pinch to zoom reaguje bezproblemowo – tu wszystko gra.

Czas działania na jednym ładowaniu – jest super

Huawei zapewnia, że Matebook X jest w stanie wyciągać do 10 godzin pracy… mi nigdy nie udało się uzyskać tego rezultatu, ale byłam blisko. 8-9 godzin pracy biurowej jest w jego zasięgu bez najmniejszych problemów. Jasne, gdy ekran rozjaśnimy do maksymalnego poziomu, czas ten skraca się o 2-3 godziny, ale wciąż jest bardzo dobry. Gdy natomiast przyjdzie nam do głowy montować i renderować na nim wideo, niestety, tutaj bateria leci w mgnieniu oka – maksymalnie wytrzymuje wtedy ok. 3-3,5 godziny. Ale pamiętajmy, że nie do tego typu pracy Matebook X został stworzony.

Pełne naładowanie urządzenia trwa ok. 2,5 godziny.

Czytnik linii papilarnych miłym dodatkiem

Nie wiem czy pamiętacie, ale wiele lat temu w biznesowych laptopach bardzo popularne były czytniki linii papilarnych – tyle, że wyglądały i działały dużo gorzej niż od tych znanych nam obecnie. Wtedy prezentowały się po prostu źle i zamiast przyłożenia do nich palca, trzeba było po nich przejechać z góry na dół (coś jak np. w Samsungu Galaxy Note 4). Aktualnie skanery odcisków palców przeżywają swój renesans, co ja akurat uważam za ruch w dobrą stronę. W Huawei Matebook X czytnik zaimplementowany został we włączniku i działa genialnie, reagując na każde przyłożenie do niego zarejestrowanego wcześniej odcisku palca. Precyzyjność i skuteczność zdecydowanie na plus.

Last but not least – mobilność

Miniaturyzację widzimy w praktycznie każdym aspekcie naszego życia. To właśnie przez nią, w przypadku wielu laptopów, mamy coraz mniej portów i złączy. Dla wielu osób jednak smukłość urządzenia i lekkość ma bardzo duże znaczenie. W przypadku Matebooka X trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia, bo jest w pełni mobilnym sprzętem – waży nieco ponad kilogram (dokładnie 1,05 kg), a jego wymiary to 286 x 211 x 12,5 mm.

Szkoda tylko, że w pudełku z Huawei Matebook X brakuje… etui. Przy sprzęcie kosztującym prawie 6 tysięcy złotych (a w momencie premiery jeszcze więcej) aż się prosi, by takowe było dodawane, tuż obok adaptera na USB C.

To jaki w końcu jest Huawei Matebook X?

Huawei Matebook X to rewelacyjny, aczkolwiek drogi laptop przeznaczony do pracy biurowej – niech świadczą o tym choćby proporcje ekranu 3:2. To sprzęt typowo biznesowy, stworzony dla osób, które przedkładają wygląd urządzenia i jego mobilność nad bebechy, które schodzą na dalszy plan. Rozumiejąc to, dużo łatwiej jest całościowo ocenić to urządzenie. W przeciwnym razie można je mocno skrzywdzić stwierdzeniem, że jest mało wydajne, a nieakceptowalny throttling daje się we znaki (ale tylko przy mocniejszym obciążeniu).

Prawda jest bowiem taka, że wśród prawdziwie słabych stron Huawei Matebook X jest tylko bardzo kiepskie wyposażenie z zakresu portów i złączy. Wszystko inne tutaj po prostu gra – począwszy od bardzo dobrego ekranu i jego regulacji jasności, przez mega wygodną, podświetlaną klawiaturę oraz świetny czas pracy, na eleganckiej obudowie, przyciągającej wzrok i czytniku linii papilarnych kończąc.

Problemem oczywiście może być też cena. Ale nie oszukujmy się – Matebook X nie jest sprzętem dla typowego Kowalskiego. Osoby, które zwrócą na niego uwagę, z całą pewnością są w stanie wyłożyć na niego taką kwotę. A jeśli już to zrobią, będą zadowolone. Pod warunkiem oczywiście, że ich specyfika pracy jest typowo biurowa – w innym wypadku Matebook X powinien wypaść z kręgu ich zainteresowania.

A Wy co sądzicie na temat Huawei Matebook X? Uważacie, że to udany debiut Huawei na rynku laptopów? Jak zawsze czekam na Wasze opinie w komentarzach. A, i pamiętajcie też, że na rynku dostępny jest jeszcze jeden wariant Matebook X – z Core i5-7200U, 8 GB RAM i 256 GB SSD (o tysiąc złotych tańszy), który, jak tak czytam opinie kolegów z branży, zbiera dużo gorsze opinie (głównie ze względu na jeszcze większy throttling i dużo gorszy czas pracy).

Spis treści:

1. Główne wady. Ekran. Wydajność
2. Klawiatura. Bateria. Mobilność. Podsumowanie

Recenzja MateBook X – jak wypadł debiut Huawei na rynku laptopów?
8.5
OCENA
Exit mobile version