Riot Games stworzyło najlepszy auto battler na rynku – recenzja Teamfight Tactics

Po prawie roku od premiery Teamfight Tactics można śmiało podsumować to, jak Riot Games poradziło sobie z autorską adaptacją stosunkowo młodego gatunku, jakim jest auto battler. Jedno można powiedzieć już na wstępie – jest lepiej niż bardzo dobrze.

Recenzja dotyczy wersji na komputery osobiste i bety na urządzenia z systemem iOS.

Skądś kojarzę tę historię

W przypadku auto battlerów mamy do czynienia z powtórką z początków gier MOBA. Szlaki przetarła tutaj Dota (a raczej jej moderzy), a Riot Games przedstawiło swoją wizję na grę z nieco zmodyfikowanymi mechanikami i w autorskim uniwersum.

Mod do Dota 2 – Auto Chess od studia Dragonest – był bardzo udanym eksperymentem, który przekształcił się w pełnoprawny tytuł i zapoczątkował nowy gatunek. Próżno mówić tutaj o tak ogromnym wybuchu popularności jak w przypadku MOBA, ale mowa tu o nieco mniej dynamicznej grze, która może być potencjalnie mniej atrakcyjna dla odbiorcy.

Teamfight Tactics bez wątpienia skorzystało na niegasnącej sławie League of Legends i w pierwszych miesiącach egzystencji na rynku utrzymywało się u szczytów popularności na stronie Twitch.tv, co zdecydowanie przysłużyło się dalszemu rozwojowi gry. Aktualnie TFT nie jest już tak popularne jak na początku, ale ma stałą bazę graczy, która trzyma się produkcji i stale (choć nieco wolniej niż pierwotnie) się rozrasta.

Spora liczba aktywnych użytkowników to niewątpliwy plus gry i grając od pierwszego, testowego sezonu, nie pamiętam, abym czekał na mecz dłużej niż półtorej minuty. Nie wiem, jak sytuacja wygląda na wysokich rangach, ale w okolicach złota znalezienie gry w południe to kwestia dosłownie kilku sekund.

Nie da się ukryć, że TFT w pewnym stopniu bazuje na szczęściu, choć większości algorytmów można się wyuczyć.

Wygląda prosto? Nie dajcie się zwieść pozorom

Mecz Teamfight Tactics podzielony jest na kilka etapów, z których każdy różni się częstotliwością wypadania poszczególnych jakości postaci i wyglądem niezależnych przeciwników.

Początkowa faza gry w TFT jest pieszczotliwie nazywana przez część graczy karuzelą. Nasze awatary pojawiają się na planszy, na środku której przewijają się postacie z początkowymi przedmiotami. Następnie gracz przechodzi do etapu walki ze sterowanymi przez sztuczną inteligencję przeciwnikami, którzy również mogą wyrzucić z siebie przedmioty, walutę lub bohaterów. Kolejne walki to już potyczki z graczami i kolejnymi przeciwnikami, a także jednorazowa karuzela na każdą fazę.

Gracze gromadzą przedmioty, tworzą pasujące do siebie kombinacje postaci i wedle uznania mogą spożytkować walutę na inwestowanie w pozwalający na rekrutowanie większej ilości herosów poziom, odświeżanie sklepu z bohaterami lub mogą je po prostu oszczędzić, aby uzyskać dodatkowe fundusze z odsetek po zebraniu odpowiedniej kwoty.

Choć TFT jest początkowo całkiem przystępne, to nauka odpowiedniego zarządzania losowanymi nam przez grę postaciami może zająć trochę czasu. Im dalej w las, tym bardziej musimy kombinować nad przemyślanym rozstawieniem naszej drużyny i wybraniem najlepiej działających kompozycji, które dodatkowo odpowiednio skontrują zestaw zebrany przez przeciwników.

Trudno nazwać Teamfight Tactics grą skomplikowaną, ale gracze zainteresowani awansowaniem wysoko w rankingu będą musieli poświęcić dłuższą chwilę na przyswojenie panującej w grze mety i poznanie najlepszych kompozycji.

Pokonanie przeciwnika przy zachowaniu niemal pełnego składu postaci przy życiu daje zawsze ogromną satysfakcję.

Znajomy, ale bardziej uczciwy system rankingowy

Nie znajdziemy tu specjalnych udziwnień względem systemu rang znanego z League of Legends. Gracze podzieleni są na łącznie dziewięć poziomów, a większość z nich ma kilka pomniejszych dywizji, przez które przechodzimy zbierając Punkty Ligowe. Znalezienie się w czwórce najlepszych graczy gwarantuje zwiększenie naszego bilansu PL, a przekroczenie progu stu punktów zapewni nam awans.

Ogromnym atutem rankedów w Teamfight Tactics jest zdecydowanie to, że zdobywanie wyższej rangi jest faktycznie kwestią naszych umiejętności i nie ma tu miejsca na obwinianie drużyny za przegrany mecz. Choć w grze obecne są elementy losowe, to z czasem zauważamy, że nie mają one większego znaczenia i to my jako gracze powinniśmy przystosować się do rzucanych nam przez przysłowiowe RNG warunków, a nie na odwrót.

Dużo przyjemniej jest cieszyć się zwycięstwem zdobytym w pojedynkę, a porażka odniesiona z powodu naszych niedopatrzeń nie przyprawia gracza o poczucie irytacji, a bardziej zachęca do kontynuowania rozgrywki i doskonalenie naszych umiejętności.

Potyczki rozgrywają się zarówno na naszej mapie, jak i „gościnnie” na arenach przeciwników.

To jest najzwyczajniej w świecie szalenie satysfakcjonujące

Każdy mecz TFT to mocno indywidualna przeprawa i choć Riot Games udostępniło możliwość tworzenia wieloosobowych lobby, to mi najlepiej grało się w pojedynkę i podbijanie rankingów w duecie nie jest zauważalnie łatwiejsze. Do tego dochodzi jeszcze jedna kwestia, którą rozgrywka we dwójkę może zaburzać – Teamfight Tactics wymaga ogromnego skupienia, a zagapienie się i pominięcie w pośpiesznym losowaniu tej jednej, interesującej nas jednostki, potrafi zaważyć o losach dalszej rozgrywki.

To właśnie ten indywidualizm zapewnił całej niszy auto battlerów taki sukces, bo gracze zmęczeni ciągłą (niekiedy wymuszoną) rozgrywką drużynową mogli wreszcie sprawdzić się w innej, kompetytywnej grze osadzonej w ulubionym uniwersum, która przy okazji nie jest karcianką. Umówmy się – widok przerzucających się umiejętnościami i biegających po planszy „pionków” jest mniej nużący dla oka niż nawet najlepiej zrealizowana talia wirtualnych kart.

Sama obserwacja pola bitwy w TFT też ma zresztą ogromne znaczenie. Niektóre przedmioty powodują efekty obszarowe, a źle ustawiona względem drużyny przeciwnika, delikatna jednostka może zostać niemalże natychmiast wyeliminowana i zrujnować nasz plan na zwycięsto.

Te wszystkie elementy powodują, że każdy, nawet najmniejszy sukces w grze, potrafi wywołać bardzo dużo emocji i sam łapałem się wielokrotnie na głośnym komentowaniu zdarzeń rozgrywających się na ekranie. Teamfight Tactics to po prostu świetna gra i żaden z innych auto battlerów, w jakie dane mi było zagrać, nie sprawiał mi tyle radości. 

Niektóre areny prezentują się naprawdę widowiskowo.

O nudzie nie ma mowy. TFT stale się rozwija

Może i tytuł ten nie wygląda na specjalnie różnorodny, ale to tylko złudzenie. W Teamfight Tactics sezony rankingowe zmieniają się wraz z zestawami bohaterów, których do tej pory zobaczyliśmy trzy, z czego pierwszy był zestawem testowym, drugi miał tematykę żywiołów, a trzeci – aktualny w momencie pisania recenzji – funkcjonuje pod motywem przewodnim galaktyk.

Każdy sezon wprowadza pewne zmiany w rozgrywce i nie różnią się one tylko i wyłącznie wyglądem lokacji, postaci i specyfikacją klas, ale dodatkowo wprowadzają postronne czynniki mające wpływ na grę.

W obecnym sezonie na początku meczu gracze mogą uzyskać dostęp do wysokopoziomowych postaci, darmowych odświeżeń sklepu z bohaterami czy nawet otrzymać specjalny przedmiot, zwiększający pojemność naszej drużyny. Co ciekawe, żaden z tych elementów nie musi wystąpić w naszej rozgrywce. Ich pojawienie się jest opcjonalne i nie zaburzają one ogólnego wrażenia standardowej rozgrywki w TFT, a jedynie mogą ją nieco urozmaicić.

Choć sezony zmieniają się co kilka miesięcy, to trudno jest się znudzić. Do gry co kilkanaście dni wchodzą nowe aktualizacje, wpływające głównie na balans, ale zdarzają się również takie dodające nowych bohaterów czy znacznie modyfikujące mechaniki. Stały rozwój gier to coś, do czego Riot Games przyzwyczaiło swoich fanów i kompletnie nie dziwi mnie fakt, że TFT wciąż jest otoczone taką samą uwagą ze strony deweloperów, jak przy okazji swojego debiutu.

Gracze TFT zdecydowanie nie mogą narzekać na braki w przedmiotach kosmetycznych. :)

Świat, którego trudno nie lubić

Uprzedzę wszelkie pytania – tak, jestem fanem LoL-a. Uwielbiam Riot za to, jak piękne i różnorodne uniwersum udało im się stworzyć i jestem jedną z tych osób, które rozmarzone co kilka miesięcy sprawdzają, czy aby na pewno do sieci nie wyciekły informacje o grze MMORPG osadzonej w świecie Runeterry.

Wielu graczy League of Legends nie docenia zaskakująco bogatego zaplecza historii stojącej za tym, co dzieje się na Summoner’s Rift i cieszy mnie to, że lore nie stanowi dla twórców gry jedynie pretekstu do wprowadzania kolejnych postaci i jest stale aktualizowane o nowe elementy.

To właśnie ta pieczołowitość, z jaką Riot wykorzystuje stworzone przez siebie wcześniej elementy, trzyma mnie przy League do dziś, choć uważam się aktualnie za emerytowanego gracza LoL-a, który choć spędza z tym tytułem setki godzin rocznie, to raczej nie powrócę już do kolejki rankingowej.

To samo, co skłania mnie do dalszej obserwacji rozwoju głównego produktu Riot Games, przykuło też moją uwagę do TFT, które jest po prostu kolejną grą osadzoną w uwielbianym przeze mnie świecie, w którym czuję się jak w domu.

Teamfight Tactics szanuje dziedzictwo LoL-a i każda zawartość pojawiająca się w grze nawiązuje klimatem tego, co doskonale znają weterani pierwszej produkcji Riotu. Pojawiające się w TFT skórki awatarów wyglądają jak potencjalni pupile bohaterów gry, lokacje nie odbiegają stylistyką od tych obecnych w pojawiających się do tej pory mapach, a klasy postaci są tworzone na podstawie istniejących zestawów skórek do bohaterów MOBY od ekipy z siedzibą w Los Angeles. Co za cudowna symbioza!

Konwersja na smartfony działa świetnie, choć wciąż znajduje się w wersji testowej.

Rundka w pociągu? Czemu nie!

Nawet w obliczu gasnącej początkowej popularności swojej nowej gry, Riot wiedziało jedno – wersja na urządzenia przenośne znacznie podbije popularność Teamfight Tactics. Tak też się stało, a obecny w grze cross-play pozwala na łącznie się graczy z każdej platformy, na której jest ona dostępna. Na żadną grę mobilną nie czekałem w życiu tak bardzo, jak na Teamfight Tactics i, o matko… nie zawiodłem się!

Choć rozgrywka na moim iPhonie 7 nie była tak płynna jak na komputerze, to przyznam, że bawię się równie fenomenalnie. Taka forma zabawy nie miała prawa nie zadziałać na urządzeniach z dotykowym ekranem i w trakcie gry nie natknąłem się na żadne problemy wynikające ze sterowania, a jedynymi niedogodnościami były sporadyczne pomyłki w rozdawaniu przedmiotów moim bohaterom, które były spowodowane niedużym ekranem mojego smartfona, a nie błędami deweloperów.

Choć TFT jest naprawdę świetne na telefonach, to zaznaczę jedną, dość istotną rzecz. Pełne mecze w grze trwają dość długo, bo około pół godziny, więc lepiej nie rozpoczynać rozgrywki w trakcie krótkiej jazdy tramwajem czy przerwy w pracy. W moim przypadku mobilna wersja Teamfight Tactics najlepiej sprawdziła się w trakcie leżenia w łóżku w ramach relaksu przed snem, ale jestem pewien, że równie dobrze poradzi sobie podczas dłuższej podróży pociągiem czy samochodem. W roli pasażera, rzecz jasna.

Tarcza Malphite’a sieje postrach w szeregach wrogów we wczesnej fazie rozgrywki

Riot, osłabcie Chronomistrzów. Proszę.

Żadna duża gra sieciowa nie może wiecznie bronić się przed problemami z balansem. Niestety,  Teamfight Tactics nie jest wyjątkiem od reguły i tutaj również zdarzało mi się zakląć pod nosem, kiedy mój oponent otrzymywał zestaw postaci najlepiej wpasowujący się metę danej aktualizacji, a ja musiałem radzić sobie z gorszym składem drużyny, który akurat otrzymał osłabienie w danej aktualizacji.

W sezonie galaktyk najwięcej problemów zdaje się sprawiać klasa Chronomistrzów, którzy wraz z upływem rundy zwiększają prędkość ataku wszystkich sojuszniczych bohaterów. Choć w dniu pisania tego tekstu klasa ta otrzymała ogromne osłabienie, to wciąż króluje na polu bitwy i większość zwycięskich kompozycji posiada ich w swoich szeregach.

Choć nieco problematyczny balans gry nie jest specjalnie rażący i ingerujący we wrażenia z rozgrywki, to nie można przymykać oczu na tego typu kłopot. Riot Games stale wprowadza aktualizacje zmieniające przeliczniki postaci i pełnych kompozycji, ale zdają się one być bardzo mało odważne i przydałoby się większe przetasowanie w rankingach najlepiej sprawdzających się zestawów.

Raptory zawsze atakują w stadzie.

Jak tu pięknie, a jak kolorowo!

Tak jak już wspomniałem, TFT czerpie garściami ze stylistyki League of Legends, ale dorzuca też własne trzy grosze i nie ogranicza się jedynie do tego, co już widzieliśmy w zmaganiach bohaterów na Summoner’s Rift.

Gra prezentuje się świetnie. Projekty postaci i map są pełne detali, spójne i nawet, jak na tak mało wymagającą grę, wyglądają naprawdę ślicznie. Wszystko to jest jednocześnie czytelne i nie miałem nigdy problemu z objęciem wzrokiem nawet najbardziej chaotycznej bitwy rozgrywającej się na planszy.

Pod względem wizualnym Teamfight Tactics jest grą kompletną i jedynym aspektem wartym poprawy byłoby dopracowanie nielicznych błędów silnika, które powodują, że nasz awatar zapada się pod tekstury mapy, a niektórzy bohaterowie dosłownie z niej wyskakują tylko po to, aby sekundę później wrócić na swoje miejsce.

Równie dobrze sprawdza się oprawa dźwiękowa, która jest po prostu bardzo dobra i nie jestem w stanie się do niczego w niej przyczepić. Muzyka stworzona na potrzeby TFT mogłaby spokojnie trafić do dowolnej, dużej gry RPG i wywoływałaby wtedy jeszcze więcej emocji. Lekko baśniowe, niekiedy wręcz heroiczne utwory wpasowują się w klimat uniwersum i cieszą ucho, a dźwięki interfejsu są bardzo charakterystyczne i przejrzyste.

Ilość darmowych przedmiotów kosmetycznych otrzymywanych za granie jest całkiem zadowalająca.

Nienachalna przepustka sezonowa

Teamfight Tactics jest darmową grą uruchamianą w programie startowym startowym LoL-a, więc nie dziwota, że gracze mają możliwość wykupienia opcjonalnych elementów kosmetycznych za prawdziwe pieniądze. Skórki możemy odblokować poprzez ich bezpośredni zakup w sklepie, nabycie specjalnych skrzynek w formie Jajek Małych Legend lub zainwestowanie w Przepustkę Sezonową i odblokowanie części zawartości poprzez granie.

To właśnie ta trzecia opcja jest według mnie najlepszą możliwą formą zdobywania skórek w TFT, która przy okazji jest bardzo sprawiedliwa. Kolejne poziomy przepustek odblokowujemy rozgrywając mecze i wykonując specjalne misje, za które otrzymujemy punkty doświadczenia.

Co ciekawe, do przepustki mają dostęp nawet te osoby, które nie zdecydują się na jej zakup. Większość poziomów jest wtedy zablokowana i nie otrzymamy za nie nagród, ale jeśli zdecydujemy się na zakup przepustki w późniejszym terminie, to otrzymamy wszystkie zdobyte wcześniej bonusy.

Bez płacenia możemy zgarnąć między innymi kilka Małych Legend, skórek mapy i emotek, a także Jajka zawierające losowych awatarów. To bardzo uczciwe, że nawet osoby chcące grać w pełni za darmo, mogą mieć szansę na odblokowanie skórek, przez co gra jest bardziej różnorodna pod względem awatarów innych graczy.

Złote dłonie Riot Games

Na moją opinię o TFT nie wpłynęły setki godzin spędzonych z LoL-em. Powiedziałbym bardziej, że znane mi uniwersum przyciągnęło mnie do auto battlera od Riotu, a jakość i uzależniające aspekty produkcji przytrzymały mnie na dłużej. Teamfight Tactics to aktualnie jedyna produkcja kompetytywna, w jaką gram od jej początków, i wciąż bawię się świetnie. W przypadku stracenia długo zdobywanej rangi nie towarzyszyło mi ani razu poczucie irytacji, a raczej zmotywowanie do dalszej gry.

To po prostu doszlifowana, satysfakcjonująca i stale rozwijana gra, która praktycznie wszystko robi w stopniu przynajmniej bardzo dobrym, a jej jedyne wady to pojedyncze i dość nieistotne na tle całości niedoróbki. Jasne, mógłbym bardziej przyczepić się do niedużych problemów z balansem i sporadycznych błędów silnika, ale nie mogę. W tak szybkim tempie wydawania kolejnych aktualizacji zawartości niemożliwe jest utrzymanie nieskazitelności kodu gry i warto docenić fakt, że Riot stara się eliminować wszystkie niedoróbki na bieżąco, choć do niektórych problemów podchodzi bardzo nieśmiało.

Teamfight Tactics to po prostu wzorowy przedstawiciel gatunku i dowód na to, że Riot Games to mistrzowie w adaptacji odkrytych przez innych twórców rozwiązań i ulepszania ich formuły niemalże do perfekcji. Oceniam TFT jako przedstawiciela gatunku auto battlerów i pod tym względem jest to tytuł niemalże idealny, jednak brakuje mu trochę większego rozmachu i odwagi ze strony deweloperów. Daleko mi do fanboja Riotu, ale powiem wprost – ci ludzie potrafią zamienić wszystko czego się dotkną w złoto.

To będzie prawdziwy hit – wrażenia z bety Valorant

Riot Games stworzyło najlepszy auto battler na rynku – recenzja Teamfight Tactics
Wnioski
Teamfight Tactics jest tytułem niemalże kompletnym, któremu do ideału brakuje jedynie kilku drobnych szlifów i bardziej stanowczego podejścia deweloperów do kwestii balansu. To najlepszy auto battler na rynku i jeżeli dalej będzie się rozwijać tak prężnie, to nie widzę absolutnie żadnej możliwości zagrożenia jego pozycji w tym segmencie gier wideo.
Rozgrywka
9
Grafika
9
Dźwięk
9
Jakość wykonania
8.5
Pomysłowość i wartość artystyczna
9.5
Ocena użytkownika0 głosów
0
Zalety
Bardzo duża liczba aktualizacji
Przystępność
Grywalność
Uczciwa Przepustka Sezonowa
Port na smartfony
Uniwersum League of Legends
Sprawiedliwy system rankingowy
Wady
Nieliczne błędy
Pomniejsze problemy z balansem
9
OCENA