Recenzja Razer Nabu – opaski, na którą czekałam dwa lata

Po przeczytaniu tytułu część z Was z automatu stwierdzi zapewne, że to typowy clickbait. W tym przypadku jednak nie macie racji. Bo prawda jest taka, że do Razer Nabu mam spory sentyment. Pierwszy raz zobaczyłam ją w styczniu 2014 rok, kiedy to Razer zapowiedział rozpoczęcie prac nad swoją inteligentną opaską. Później na wiele miesięcy słuch o niej zaginął. Wreszcie, po okresie beta testów (którymi byłam mocno zainteresowana, ale niestety nie udało mi się dostać do wyróżnionego grona), urządzenie trafiło do sprzedaży. Pod koniec ubiegłego roku pojawiło się również w Polsce, dzięki czemu opaska zagościła na moim nadgarstku. Przetestowałam ją i mogę podzielić się swoimi spostrzeżeniami na jej temat.

Wideorecenzja

Wygląd

Na pierwszych renderach (tych sprzed dwóch lat właśnie), a później na targach CES czy E3, Razer Nabu wyglądał nieco inaczej niż w wersji finalnej. Miał więcej zielonych wstawek przycisk umieszczony przy ekranie, a nie na krawędzi opaski. Jedno pozostało niezmienne – od samego początku mieliśmy do czynienia z połączeniem dwóch barw: czarnej i zielonej, bo to właśnie one są charakterystyczne dla firmy Razer. W moich oczach pierwsza wersja Razer Nabu wyglądała lepiej od wersji finalnej, ale trzeba pamiętać, że rzadko zdarza się, by między fazą projektową a produkcyjną nie zaszły mniejsze lub większe zmiany w designie produktu. Tutaj z takimi właśnie mamy do czynienia.

Razer Nabu – projekt z 2014

Ale skupmy się już na samej opasce. Zacznijmy od rzeczy chyba najważniejszej: opaska sprzedawana jest w dwóch wersjach wielkościowych – S/M i M/L. W moje ręce trafiła wersja większa, a szkoda, bo M na moim nadgarstku wygląda komicznie – choć wcale nie mam go filigranowego (16 cm obwód). Lubię nosić wszelkiego rodzaju opaski luźno, ale w przypadku Razer Nabu w rozmiarze M tego luzu jest po prostu za dużo (odwód: 18 cm), nie wspominając już o L (obwód: 19 cm). No dobrze, a jak się zmienia rozmiar z S na M albo z M na L? Sprawa jest bardzo prosta – w zestawie w pudełku dostajemy dwie przejściówki, z których jedną – wybraną – montujemy na jednym z końców opaski. I po sprawie.

Zapięcie Razer Nabu w pierwszej chwili nie wygląda na solidne, na szczęście jest magnetyczne, co znacznie niweluje szanse rozpięcia się go. Podczas testów tylko raz zdarzyło mi się, że opaska rozpięła się sama z siebie. Ale nie spadła na ziemię – zatrzymała się na ręce.

Razer Nabu w dużej części pokryty został gumą – oczywiście poza wyświetlaczem (nie jest dotykowy) oraz wewnętrzną częścią opaski, w której widoczne są dwa podłużne, zielone, plastikowe elementy, skrywające w sobie wszelką elektronikę potrzebną do działania całości. W części, w której znajdziemy wyświetlacz OLED o rozdzielczości 128×16 pikseli mamy też magnetyczny port, do którego podłączamy dedykowaną ładowarkę.

Wspomniane plastikowe elementy sprawiają, że całość konstrukcji opaski jest stosunkowo sztywna, a boki lekko odstają od nadgarstka. Z racji tego, że nie przylegają do skóry, może to być – zwłaszcza na początku – dość irytujące i niewygodne – zwłaszcza, jeśli nosimy koszule z długimi rękawami. Pod tym względem Polar Loop 2 wypada o wiele lepiej.

Konfiguracja, aplikacja

Do obsługi opaski potrzebujemy aplikacji – oczywiście darmowej. Nabu, bo taką nosi nazwę, możemy pobrać zarówno w wersji na Androida (z Google Play), jak i na iOS (z App Store). Wstępna konfiguracja opiera się o założenie konta lub podanie danych dostępowych, jeśli już takowe posiadamy i wypełnienie kilku danych na swój temat (wzrost, waga, data urodzenia). Po chwili przechodzimy do widoku głównego ekranu, w którym pokazuje się procent naładowania baterii oraz królują nasze wyniki z trwającego dnia: liczba kroków, pokonany dystans, spalone kalorie, czas aktywności oraz długość snu. Ale to oczywiście dopiero początek możliwości tego programu. Aplikacja jest bowiem bardzo rozbudowana i przewiduje sporo możliwości konfiguracji, o czym nie omieszkam Was poinformować.

Zacznijmy od głównych ustawień, które znajdziemy ukryte pod hamburgerowym menu. Mamy tu ekran główny („dashboard”), dzienne cele („goals) – liczba kroków, dystans, liczba spalonych kalorii i długość trwania aktywności oraz podłączone urządzenia („devices”). I to właśnie w ostatnim przypadku mamy najwięcej dostępnych opcji, do których możemy przejść też w dużo prostszy sposób – przez tapnięcie w nazwę opaski na ekranie domowym aplikacji.

Warto poświęcić chwilę na konfigurację ustawień opaski, zwłaszcza pod względem powiadomień. Mamy bowiem sporo opcji do wyboru – wibracja może być krótka, dłuższa i najdłuższa (każda ma nieco inną intensywność) lub może być całkowicie wyłączona. Wyświetlane na ekranie powiadomienia mogą przewijać się wolno, normalnie lub szybko. Odrzucić powiadomienia możemy w dwojaki sposób: wciskając przycisk lub potrząsając ręką. I oczywiście możemy wybrać z jakich aplikacji chcemy otrzymywać powiadomienia bezpośrednio na ekran naszej opaski – co ważne, możemy wybierać spośród wszystkich zainstalowanych na telefonie. Jest też tryb nie przeszkadzać, który można włączyć tylko ręcznie – szkoda, że nie ma możliwości ustawienia np. na konkretne godziny w wybrane dni.

Idąc dalej, sami możemy zdecydować, ile ekranów domowych będzie wyświetlała opaska. Do wyboru mamy: zegar (obowiązkowy) oraz: kroki, dystans, spalone kalorie, czas aktywności, stoper oraz kontroler muzyki z telefonu (do wyboru jedna z trzech akcji: play/stop, następny utwór lub poprzedni utwór).

A to wciąż nie wszystko. Do wyboru mamy wyświetlanie godziny w formacie 12- lub 24-godzinnym, jasność ekranu spośród 3-stopniowej skali (niska, średnia i wysoka), wygaszanie ekranu (3, 5, 10 lub 15 sekund), umiejscowienie opaski (prawa czy lewa ręka – od tego zależy, w którą stronę wyświetla się treść na ekranie). Jest też opcja włączająca gest wybudzania opaski poprzez podniesienie ręki (tak, jakbyśmy patrzyli na zegarek) oraz możliwość zdecydowania czy ma się wtedy wyświetlać godzina, czy ostatni widok ekranu, na którym opaska się wygasiła.

W ustawieniach możemy jeszcze: włączyć/wyłączyć monitorowanie snu, ustawić budzik na konkretną godzinę z możliwością powtarzania w wybrane dni (brak budzika inteligentnego), powiązać aplikację z Facebookiem, Twitterem, Map My Fitness i Google Fit, jak również włączyć możliwość wymiany informacji o profilu na Facebooku/Twitterze z innym użytkownikiem opaski Razer Nabu, przez przywitanie i wzajemne uściśnięcie ręki – niestety, tego nie dane mi było przetestować, a brzmi dość ciekawie.

I to tyle, jeśli chodzi o ustawienia. Jest ich trochę, prawda?

Spis treści:

1. Wygląd. Konfiguracja, aplikacja
2. Komfort użytkowania. Monitorowanie aktywności. Czas pracy. Podsumowanie

Komfort noszenia i użytkowania

To zdecydowanie najważniejszy akapit niniejszej recenzji. Bo to, ile funkcji oferuje dany sprzęt to jedno, a drugie – jak można je wykorzystać i czy rzeczywiście sprawdzają się w praktyce.

Wspomniałam już, że budowa opaski sprawia, że zewnętrzne jej części są dość wystające, przez co noszenie jej pod koszulami z długim rękawem lub bluzami może być nie do końca komfortowe. O braku pełnej wygody mogę również napisać pod względem pisania na klawiaturze mając opaskę na ręce – nadgarstek jest wtedy bowiem oparty o plastikową część urządzenia, która wżyna się w wewnętrzną jego część… nie jest to wygodne. Dlatego ja na czas pracy przesuwałam opaskę w górną część ręki, a że była duża, to nie było z tym żadnego problemu.

Kolejna kwestia – powiadomienia. Te wyświetlają się na ekranie prawie równocześnie, co na telefonie. O nadejściu powiadomienia opaska informuje wibracją o jednej z trzech poziomów intensywności (osobiście wystarczyła mi ta najmniej intensywna), a samo powiadomienie wyświetlane jest w formie przesuwanej treści na ekranie. Niestety, opaskę należy traktować wyłącznie jako urządzenie poglądowe – wyświetla wiadomość (na szczęście z polskimi znakami!), ale nie można na nie odpowiedzieć z poziomu nadgarstka. Podgląd powiadomień na opasce jest jednak bardzo wygodny i ceniłam go sobie głównie, gdy przychodziły jakieś mejle czy wiadomości, a ja pisząc artykuł na komputerze nie musiałam się odrywać, by zobaczyć czy to coś istotnego wymagającego natychmiastowej reakcji, czy jednak może poczekać. Rozwiązanie to przydaje się w wielu różnych sytuacjach, ale wartą przywołania jest jeszcze choćby jazda samochodem. Wspomnę jeszcze, że każde powiadomienie informuje nas z jakiej aplikacji pochodzi, kto do nas wysłał wiadomość i dopiero wtedy pokazuje się treść – to w bardzo szybkim tempie pozwala nam „odsiać” nieważne wiadomości (choć w przypadku mejli pokazuje wyłącznie nadawcę i tytuł – bez treści). Jeśli powiadomień zgromadzi się więcej, przy zegarze wyświetlana jest ich liczba, z kolei przełączanie się pomiędzy nimi następuje przez wciśnięcie przycisku. Bardzo proste i intuicyjne rozwiązanie.

O czym warto pamiętać to fakt, że ekran Razer Nabu nie jest dotykowy. Często, zwłaszcza na początku testów, łapałam się na tym, że zamiast w kierunku jedynego przycisku fizycznego znajdującego się na obudowie, sięgałam palcem w stronę ekranu. I, co gorsza, dziwiłam się, że nie reaguje.

Niezależnie od tego, który stopień wibracji macie ustawiony, nie zdawajcie się jedynie na budzik z opaski – istnieje spora szansa, że Was po prostu nie obudzi. I niekoniecznie ze względu na słaby silnik wibracyjny (do niego nie mam zastrzeżeń), a przez to, że wibruje tylko kilka razy, co może się okazać niewystarczające, by nas wybudzić ze snu. Polecam zawsze asekuracyjnie ustawić też alarm w telefonie.

Monitorowanie aktywności

Liczeniu kroków i monitorowaniu snu sprzyja obecność w opasce trzyosiowego akcelerometru. Jak spisuje się podczas codziennego użytkowania, możecie zobaczyć na poniższych screenach. Nie będę się na ten temat rozpisywać, bo porównanie z innymi opaskami (Xiaomi Mi Band Pulse, Polar Loop i Honor Zero) świetnie pokazuje, że każda z nich zlicza aktywności w nieco inny sposób i trudno tak naprawdę prorokować, która jest najdokładniejsza. Sęk w tym, że różnice czasem są zdecydowanie zbyt duże – poza granicą dopuszczalnego błędu.

Pomiar kroków

Analiza snu

Akumulator, czas pracy

We wszelkiej maści opaskach inteligentnych najbardziej istotny jest dla mnie czas pracy. Bo co to za frajda z użytkowania takiego wynalazku, jeśli muszę go ładować co noc lub co dwie. Już Wam mówię, jak jest w przypadku Razer Nabu, którego pojemność akumulatora nie jest ujawniana przez producenta.

Nabu jest w stanie pracować przez cztery-pięć dni, jeśli nie mamy włączonych powiadomień z telefonu i budzika. Jeśli natomiast włączymy wszystkie dostępne funkcje i intensywnie z nich korzystamy, opaska rozładuje się po trzech dniach. A mówię tu o sytuacji, w której otrzymuję naprawdę dużo powiadomień z mejla, Twittera, Messengera, SMS, ekran ustawiony na jasność minimalną, wibracja – też na minimalną siłę.

Akumulator opaski ładuje się ok. 2 godzin, oczywiście przez port USB komputera/laptopa.

Podsumowanie

Razer Nabu spełnia normę IP67 – jest odporny na zachlapania (deszcz, mycie rąk, pot), ale producent nie poleca brania prysznica z opaską na rękę ani pływania, co dla wielu potencjalnych użytkowników może okazać się sporą barierą. Nie ma też GPS ani pulsometru, przez co jego zastosowanie podczas treningów biegowych jest mocno ograniczone. Dodatkowo uwielbia przyciągać do siebie kurz, a po przycisku wyraźnie widać ślady użytkowania – zdążył się wytrzeć w ciągu zaledwie kilku tygodni. Innych oznak zużycia nie zauważyłam.

Jeśli szukacie opaski, która w przejrzysty sposób będzie wyświetlać wszystkie powiadomienia z telefonu, a jej cena nie jest przeszkodą – z Razer Nabu będziecie zadowoleni.

Cena Razer Nabu w momencie publikacji recenzji wynosi 489 złotych.

Spis treści:

1. Wygląd. Konfiguracja, aplikacja
2. Komfort użytkowania. Monitorowanie aktywności. Czas pracy. Podsumowanie

Exit mobile version