Recenzja The Outer Worlds – tej gry nie wolno Wam przegapić!

The Outer Worlds – jedna z najbardziej wyczekiwanych gier tego roku, w końcu wpadła w moje ręce. Naprawdę rzadko czekam na coś z tak wielką niecierpliwością, budzącą wręcz podejrzenie uzależnienia. Ale stało się! The Outer Worlds zawitało w mojej bibliotece dzięki Xbox Pass, aby wymusić na mnie swoistą „falloutową” anamnezę. Gra osławionego Obsidiana w bałamutny sposób pochłonęła mnie na długie godziny, stając się smutną fantasmagorią tytułu wybitnego. Bo niestety The Outer Worlds produkcją wybitną nie jest, choć blisko jej do prawdziwej świetności. To tytuł dobry, mający bardzo dobre momenty. Zapraszam Was do recenzji The Outer Worlds w wykonaniu Obsidian Entertainment w wersji na PC.

To końcu Fallout czy nie do końca?

Przed premierą The Outer Worlds długo zastanawiałem się, w jakim stopniu twórcy dadzą upust własnej fantazji, a w jakim postawią na sprawdzone schematy. Wystarczyło mi zaledwie kilkanaście minut, aby wyczuć, że mam do czynienia z duchowym spadkobiercą Fallouta New Vegas. Podobieństwa momentami aż raziły oczy swym bliźniaczym blaskiem. Sposób prowadzenia fabuły, rozwój postaci, mechanika walki, elementy graficzne – to wszystko zostało zremasterowane na bazie kultowego już Fallouta New Vegas.

I choć nie przenosimy się ponownie do postapokaliptycznej rzeczywistości, to miejsce rozgrywki – kolonia Halcyon – do bólu taką rzeczywistość przypomina.

Na swojej drodze napotkamy nawet podobnych przeciwników. W Falloucie, co rusz toczyliśmy walki z ukrywającymi się na pustkowiach bandziorami, a w The Outer Worlds zmagamy się z maruderami. Ot, cała różnica.

Oczywiście, nie jest to 100% kalka z poprzednich falloutów, bo choć świat przedstawiony rządzony przez bezlitosne korporacje chyli się ku upadkowi i swoistej apokalipsie, to twórcy zręcznie przerobili sztampowe motywy w coś zupełnie nowego.

Lokacje zaprojektowano z dużo większym rozmachem. Nie brakuje tutaj najrozmaitszych barw i kolorów, nadających zwiedzanym przez nas planetom iście groteskowej stylistyki. Czasami nawet zastanawiałem się, czy to jeszcze The Outer Worlds czy już Borderlands, ale to skojarzenie niezwykle mi się spodobało!

The Outer Worlds czerpie też garściami z „bethesdowskich” produkcji, co doskonale widać po edytorze postaci, w którym oprócz wyglądu, wybieramy specjalizacje i umiejętności, będące dla naszego bohatera fundamentem przetrwania.

Podobnych zależności jest tutaj całe mnóstwo. Trudno mi jednoznacznie ocenić czy to dobrze czy źle, bo z jednej strony w „falloutowym” stylu tkwi nieodparty urok, a z drugiej chciałoby się czegoś więcej – jakiegoś powiewu świeżości.

The Outer Worlds zachwyci Was klimatem

Pomimo licznych skojarzeń z innymi produkcjami, The Outer Worlds zachował niezależność, stając się doskonałym przykładem tego jak oczarować odbiorcę i sprawić, by chciał w grze pozostać dłużej niż kilka godzin.

Po ukończeniu gry mój licznik wskazał 34 godziny – musicie przyznać, że to całkiem niezły wynik. Dodam jeszcze, że nie przeszedłem wszystkich questów pobocznych, a sam główny wątek ukończyłem tylko raz.

Urokliwe, kolorowe lokacje aż zachęcały do eksploracji, tym bardziej, że gra nie narzuca nam kierunku, w którym musimy podążać.

Co prawda, twórcy nie zaimplementowali totalnie otwartego świata z jedną gigantyczną mapą, ale zamiast tego wrzucili nam kilka planet wraz z miastami, wioskami itd. które możemy swobodnie eksplorować i poznawać. Żadnych ograniczeń – coś cudownego!

Fabuła uzależnia jak narkotyk

Trudno odmówić Obsidianowi pomysłowości w kwestiach fabularnych. Wystarczy rzut oka na historię opowiedzianą w Pillars of Eternity, aby jasno stwierdzić, że ekipa Obsidiana kładzie na ten element szczególny nacisk. W The Outer Worlds nie jest inaczej. Bohater, w którego się wcielamy, zostaje wybudzony ze stanu hibernacji po kilkudziesięciu latach.

Dzieje się to za sprawą genialnego, choć nieco szalonego naukowca Phineasa Wellesa, który ponad wszystko pragnie przywrócić stabilizację w Halcyon. Nasz bohater stara się pomóc w tym przedsięwzięciu, ale szybko orientuje się, że nie wszystko jest czarno-białe i proste, jak się wcześniej spodziewał.

Kosmiczne korporacje tyranizują społeczeństwo, a świat stoi na krawędzi zagłady. Od nas zaś będzie zależeć jego przyszłość, więc przygotujcie się na drastyczne konsekwencje swoich wyborów.

Jak widzicie, mamy tutaj te same oklepane motywy, tylko w innej otoczce. Obsidian pozostawił w rękach gracza ogrom swobody, dzięki czemu po części sami kreujemy swoją historię.

Warto też dodać, że na końcu gry dostaniemy feedback odnoszący się do naszych decyzji. Gra podsumuje Wasze wybory i dokonania, a następnie zaprezentuje, do czego doprowadziliście. Ja takie smaczki wprost uwielbiam, bo dzięki temu dowiaduję się, jak tamtejszy świat przyjął i ocenił moje wysiłki i poświęcony czas – super sprawa!

Fabuła nie stoi może na arcymistrzowskim poziomie, ale jest spójna, logiczna i na swój sposób bardzo dynamiczna. W czasie tych 34 godzin nie odczułem nawet chwili znużenia, ba! Byłem zaskoczony, że ukończyłem The Outer Worlds „tak szybko”.

Natomiast wśród palety różnych emocji zabrakło mi tej charakterystycznej pustki, że oto kończy się pewna historia i nic nigdy nie będzie już takie samo. Każdy z Was zapewne miewał coś takiego po przeczytaniu książki, obejrzeniu filmu czy właśnie ukończeniu jakiejś gry.

Reasumując, bawiłem się dobrze, a moje fabularne receptory zostały zaspokojone. Co prawda, niektóre misje poboczne przyprawiały mnie o apopleksję, no ale powiedzmy, że zapychacze tego typu pojawiają się w każdej produkcji i trzeba nauczyć się z tym żyć.

To gdzie w tym wszystkim ten Borderlands?

The Outer Worlds pod wieloma względami przypomina pierwszego Borderlandsa. To w sumie taki miszmasz Borderlandsa i Falouta New Vegas. Przypomina go przede wszystkim pod względem mechanicznym i graficznym, ale na razie skupmy się na tym drugim.

Oprawa graficzna łączy kreskówkowy styl z charakterystycznym retrofuturyzmem i prezentuje wysoką jakość wykonania. Co prawda gra momentami gubi ostrość, a niektóre elementy świata przedstawionego zdają się rozmyte, ale nie przeszkadza to szczególnie w samej rozgrywce.

Mnie do gustu trafiły przede wszystkim krajobrazy z planety Terra 2. Dosłownie czułem się, jakbym trafił do innej rzeczywistości, gdzieś na rubieżach galaktyki.

Solidny gameplay – tego było mi trzeba!

Dawno już nie ogrywałem tytułu, w którym mógłbym swobodnie uformować swoją postać. Tego typu „bethesdowskie” zabiegi, znane głównie z serii The Elder Scrolls czy Fallout, stały się swoistym przywilejem gier RPG. W The Outer Worlds kreujemy nie tylko aparycję naszego bohatera, ale także wybieramy mu umiejętności i atuty. Tutaj natychmiast rzuca się w oczy uderzające podobieństwo do Fallouta New Vegas.

Nasza postać może rozwijać umiejętność władania bronią białą (jednoręczną i dwuręczną) oraz bronią dystansową (broń lekka, ciężka, itd.) Ponadto, nie zabrakło zastraszania, perswazji, kłamstwa czy umiejętności związanych z technologią i medycyną.

Tabelki z opisami poszczególnych zdolności zostały czytelnie posegregowane, więc nie sposób się w tym pogubić. Fajnym zabiegiem było też umożliwienie rozdania punktów dla pojedynczej umiejętności dopiero po okresowym rozwinięciu wszystkich zdolności. No bo nie da się ładować wszystkiego jak leci od pierwszych godzin gry w broń jednoręczną, po prostu rozwijacie broń białą (jednoręczną i dwuręczną jednocześnie) aż do określonego momentu. Dopiero wówczas możecie poświęcić się specjalizacji w jednej dziedzinie.

W kolejnych tabelach możemy wybrać atuty ulepszające pancerz naszego dzielnego bohatera, zwiększające udźwig czy przedłużające trwanie tzw. trybu taktycznego, w którym spowalniamy czas, aby pomóc sobie w trudnych pojedynkach. Ale to oczywiście nie wszystko.

Co jakiś czas, w trakcie zabawy napotkacie na charakterystyczny komunikat. Gra da Wam wybór – albo decydujecie się na dodatkowy atut kosztem jakiejś umiejętności albo rezygnujecie i wszystko zostaje po staremu. Ten niuans pozwala na szersze wykorzystanie potencjału naszej postaci.

Poświęćmy chwilę poległym towarzyszom!

Nieodzownym elementem The Outer Worlds pozostają dołączający do naszej ekipy towarzysze. Oczywiście nie mamy obowiązku przyjmować ich na swój pokład, ale są oni cennym wsparciem w potyczkach i posiadają ciekawe życiorysy.

Każda z postaci, którą bliżej poznajemy, ma swój własny świat, unikalny charakter i swoje problemy. W trakcie rozgrywki odkryjemy ich sekrety i będziemy mieć okazję pomóc im w trudnych chwilach. W ten sposób stopniowo zbliżamy się do nich, zacieśniając więzi i rozwijając przyjacielskie relacje. Nie jest to może pod tym względem majstersztyk na miarę pierwszego Dragon Age’a albo trylogii Mass Effecta, ale i tak jest dobrze.

W kontekście naszych towarzyszy, warto jeszcze dodać, że ich śmiertelność uzależniona jest od poziomu trudności. Na poziomie łatwym, średnim i trudnym nie musimy się o nich martwić, bo i tak powstaną „z martwych”, ale na poziomie „supernova” ich śmierć będzie definitywna i ostateczna.

Mnie nie chciało się bawić w taki hardcore i poprzestałem na średnim poziomie trudności. Po zmaganiach z Shadows Die Twice miałem dosyć rzucania klawiaturą… :D

Szeroki arsenał broni to nie wszystko

The Outer Worlds to, oprócz rozbudowanej fabuły, także elementy akcji. Na swojej drodze, co rusz napotykamy przeciwników, których możemy miażdżyć za pomocą dwuręcznego topora czy palić na popiół dzięki miotaczowi ognia. Wybór broni jest naprawdę szeroki – snajperki, strzelby, karabiny maszynowe, miecze, topory, bronie plazmowe i masa innych. Niestety, tak duży wybór nie przekłada się na rzeczywistą frajdę. W zasadzie nie ma wielkiej różnicy pomiędzy masakrowaniem wrogów w taki czy inny sposób.

Być może, gdyby potyczki wieńczyły spektakularne finishery albo gdyby walki były bardziej złożone i mniej schematyczne, to dałoby się czerpać większą satysfakcję ze szlachtowania przeciwników.

Nie ma gry bez błędów

The Outer Worlds nie uniknęło w swojej konstrukcji kilku niedociągnięć, ale są to rzeczy, na które przeciętny gracz raczej nie zwróci uwagi.

Jednym z takich błędów są rozmyte tekstury, niekiedy w kształcie papki przypominającej zlepek nałożonych na siebie pikseli. Z drugiej strony ów zlepek stanowi nieodzowną część urody The Outer Worlds i gdy pogodzimy się z faktem, że Obisidanowi bardziej niż na grafice, zależało na zbudowaniu ciekawej historii i niezłego gameplay’u, to najzwyczajniej w świecie przestanie nam to przeszkadzać.

Inną rzeczą, do której można mieć wątpliwości, są długie ekrany wczytywania. No, ale to maleńki szczególik, wyciągnięty na siłę, żeby się do czegoś przyczepić.

W zasadzie oprócz tych dwóch mini niedociągnięć nie zauważyłem niczego, co byłoby w stanie zepsuć mi komfort zabawy. No ok, raz czy dwa zwłoki zabitego potwora zachowywały się w dziwny sposób (tzw. efekt pośmiertnych drgawek), ale w tego typu produkcjach traktuję to jako sentymentalny powrót do klasyków w stylu Obliviona czy Fallouta 3.

W The Outer Worlds naprawdę warto zagrać

Jeśli po przeczytaniu tej recenzji wciąż wahacie się nad zakupem The Outer Worlds, to pamiętajcie, że tytuł jest dostępny także dzięki Xbox Pass (abonament kosztuje grosze).

Jestem przekonany, że każdy fan serii The Elder Scrolls czy Fallout, znajdzie w najnowszej produkcji Obsidiana coś dla siebie. To w końcu gra czerpiąca z growych klasyków, nacechowana indywidualizmem i własną niesamowitą historią.

Gdy już odpalicie The Outer Worlds, zobaczycie, że pojęcie znużenia po prostu przestanie istnieć. Bogactwo półotwartego świata, z ogromnymi lokacjami, z masą miejsc do eksploracji, z dziesiątkami przeciwników i ze świetną linią fabularną, nie pozwolą Wam odejść od komputera.

W moim przypadku zabawa skończyła się po 34 godzinach, ale wiem, że mnóstwo rzeczy pominąłem i że o wielu nie mam w dalszym ciągu żadnego pojęcia. Fajne też jest to, że gra nie narzuca Wam stylu, w jaki chcecie grać. Możecie być praworządnie dobrym „paladynem” o złotym sercu, jak i renegatem zastraszającym staruszki dla kilku bitów (waluta w grze). Ba! Możecie nawet wszystkich wymordować, bo twórcy w całkiem dużym stopniu przygotowali się na taką ewentualność.

Oczywiście nie polecam takiego rozwiązania, bo istnieje spora szansa, że w pewnym momencie utkniecie w miejscu. Moją dewizą podczas rozgrywki było: „jak już zabijać, to z umiarem” i tak też radzę Wam robić.

The Outer Worlds to z całą pewnością jedna z lepszych produkcji bieżącego roku, która dostarczy Wam dziesiątek godzin zabawy. Nie zwlekajcie, kupujcie, grajcie i niech moc będzie z Wami!

The Outer Worlds z czystym sumieniem daję 8/10.

I to by było na tyle, drodzy Czytelnicy, do następnego!

Recenzja The Outer Worlds – tej gry nie wolno Wam przegapić!
Wnioski
Ocena użytkownika0 głosów
0
Zalety
niesamowity, charakterystyczny klimat
świetny wątek główny
ciekawe questy poboczne (no w większości)
rozwinięty system rozwoju postaci
duży wybór broni
swoboda w dokonywaniu decyzji
na końcu podsumowanie naszych wyborów
możliwość zakończenia gry na różne sposoby
wyraziste postacie drugoplanowe
niezły angielski dubbing
ładna oprawa graficzna z ciekawym retrofuturystycznym stylem
Wady
długie ekrany wczytywania
pomniejsze błędy związane z animacjami
schematyczny model walki (szybko się nudzi)
8
OCENA