Nasz świat jest pełen przycisków placebo, ale… może to nawet i lepiej

Wszystko to, co kupujesz, to czego używasz, to, co Ci służy i co kiedykolwiek wyprodukowano, służy jednej rzeczy – kształtowaniu Twojego nastroju. Podstawowy powód, dla którego Twoi pra-pra-pra-dziadowie łapali za krzemienne łupadło na zwierzynę, jak i ten, dla którego sięgasz po nowego iPhone’a za miliony monet, jest od tysięcy lat taki sam: te gadżety mają sprawić, że poczujemy się lepiej.

Zastanówmy się, do jakiego stopnia postrzeganie przez nas uczucia ulgi spowodowanej ułatwieniem sobie życia przy pomocy jakiegoś przedmiotu, jest równoznaczne z rzeczywistą satysfakcją, płynącą za zrzuceniem z siebie jakiegoś psychicznego ciężaru. Bo okazuje się, że nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje.

Przyjrzyjmy się na przykład przyciskom przy przejściach dla pieszych. Kiedy znajdujemy się przy skrzyżowaniu, często zatrzymujemy na nich wzrok, jakby je zaklinając. Wyobrażamy sobie, że te żółte puszki, po dotknięciu ich lub przyciśnięciu przycisku, łączą się z jakąś skomplikowaną maszynerią, przestawiającą wirtualne zwrotnice tak, by „zielone” zapaliło się nam szybciej.

Chcemy w to wierzyć, bo nie możemy znieść myśli, że to nie sygnalizacja nam służy, tylko, że to my wypełniamy rozkazy.

Większość ludzi żywi wewnętrzne przekonanie, że gdy taki przycisk zostanie naciśnięty przez dwie lub więcej osób, to komputery, gdzieś tam do tego przełącznika podłączone, zorientują się, że trzeba trochę szybciej przepuścić pieszych. A tak naprawdę te guziki, często poza wyświetleniem na kiepsko widocznym monochromatycznym ekranie komunikatu „proszę czekać”, nie robią absolutnie nic. A my gapimy się na nie, mamrocząc niemal niesłyszalnie pod nosem wyrazy nie zawsze kulturalnego niezadowolenia z powodu tego, jak to światło powoli się zmienia w stosunku do tego, jak „dawno temu” nacisnąłeś guzik.

„Wpuśćcie tamtego gościa na pasy za 3…2…1…”

Przełącznik przy przejściach dla pieszych to w głównej mierze relikt przeszłości. Jednak, jednocześnie, jest niezwykle chętnie używany. Na początku tego wieku urzędnicy odpowiedzialni za transport i kontrolę ruchu w Nowym Jorku przyznali to, o co podejrzewano Wielkie Jabłko już od dawna: większość przycisków dla pieszych zamontowanych przy skrzyżowaniach w tym mieście jest odłączona od systemu sygnalizacji świetlnej. W artykule opublikowanym 13 lat temu napisano: „Miasto już dawno temu zdeaktywowało większość przycisków przy przejściach dla pieszych”. Wyłączono jakieś 2,5 tysiąca z 3250 urządzeń. Znaczna część nie robi już nic, niezależnie od tego, co sugerują znajdujące się na nich napisy. Nie miało znaczenia to, czy ludzie wiedzieli, że przełączniki nie działają – większość z nich „nadal je naciskała”.

Dzisiaj w Nowym Jorku działa starannie zaaranżowana machina, automatyzująca procesy zmiany świateł na skrzyżowaniach. Przyciski dla pieszych jednak nada tam wiszą, a nieliczne – nawet wciąż działają. Dotyczy to jednak jedynie około 100 miejsc. Dlaczego miasto nie usunie zbędnych paneli? Oznaczałoby to dodatkowe koszty a władze miasta nie chcę pozbawiać go tak charakterystycznej cechy i powodu, dla którego obywatele mogą zadać sobie raz na jakiś czas pytanie: „Czy wciskanie tego konkretnego przycisku ma sens?”.

Naturalnie, wizja pieszych, nadaremno naciskających przyciski przy zebrach, stała się inspiracją dla kilku interesujących, a czasem nawet zabawnych, projektów z dziedziny sztuki. Na przykład w Hildesheim w Niemczech grupa studentów zajmująca się projektowaniem interakcji w systemach, wymyśliła inny sposób na utrzymanie pieszych przy krawężniku i nie zminimalizowanie ryzyka pojawienia się piechura na środku jezdni, na czerwonym świetle. Gdy świeci się czerwone światło, ludzie czekający na przeciwległych stronach ulicy mogą rozegrać krótką partyjkę Ponga, posługując się ekranami przymocowanymi do słupów przy przejściach.

Przyciski placebo przy skrzyżowaniach to nie tylko domena Nowego Jorku. W takich miejscach jak Hongkong i Londyn, niektóre guziki działają tylko w określonych porach dnia (jeśli w ogóle). Te, które znajdziemy w Warszawie, podobno są sprawne i podłączone do systemu sygnalizacji świetlnej, a przynajmniej tak nas zapewniano kilka lat temu.

Nie tylko zebry

Na podobnej zasadzie działają przyciski w windzie. Czy zauważyliśmy kiedykolwiek kogoś, kto katował przycisk przywołania windy, mimo że ten już się świecił? Może nawet nieraz robiliśmy tak sami, szczególnie, gdy się gdzieś śpieszyliśmy. Możemy sobie to tłumaczyć, że tylko sprawdzamy, czy guzik został prawidłowo wciśnięty. Tylko co to w ogóle oznacza: „prawidłowo wciśnięty”? – tak, jakby był w ogóle sposób na to, żeby wcisnąć go nieprawidłowo. To całkowicie nieracjonalna wymówka, jednak wystarczy, by usprawiedliwić swoje zachowanie, swój odruch.

Kiedy kolejny raz naciskamy przycisk przywołania windy, po prostu czujemy się lepiej. Dlaczego? Ponieważ dyskomfort związany z oczekiwaniem lub stresem i pośpiechem jest często łagodzony przez działanie. Przez wykonanie jakiejś czynności, która sprawi, że poczujemy się lepiej, da nam iluzję kontroli nad sytuacją. Nawet, jeśli to tylko subiektywne wrażenie, to odczucie samo w sobie jest prawdziwe. I to właśnie je zapamiętujemy.

To samo tyczy się przycisków szybszego zamykania drzwi w windzie. Ile to razy widziałeś jakiegoś pasażera, który katował przycisk numeru piętra swojej destynacji, w nadziei, że w ten sposób przyśpieszy zamykanie się drzwi windy i zaoszczędzi w ten sposób ćwierć sekundy? Jeżdżąc taką windą codziennie, mógłby zyskać kilka sekund w ciągu tygodnia. Możliwe, że jest z tego powodu nawet zadowolony i byłby gotów zachęcać innych do tego, by też tak robili. Wtedy wszędzie docieralibyśmy szybciej, lepiej wykonywalibyśmy nasze zadania, a świat stałby się lepszym miejscem do życia! Tyle, że… nie. Według artykułu o przyciskach placebo z 2008 roku, większość przycisków zamykających drzwi już od 1990 roku nie działa tak, jak myślą pasażerowie. Są one umiejscowione tylko po to, by zadziałały w razie sytuacji awaryjnych, a wykorzystać je mogą tylko służby ratownicze i serwisanci – a nie zwykli użytkownicy.

Więc po co cały czas tłuczemy te przyciski?

Oczywiście, nie wszystkie guziki, które napotykamy w naszym życiu, są montowane dla picu. Przecież na przejściach dla pieszych w końcu pojawia się zielone światło, a drzwi windy ostatecznie się zamykają. Zresztą, mechanizmy różnych wind potrafią być odmienne, a część z nich może rzeczywiście działać. Nie chcemy być tutaj dogmatyczni i twierdzić, że wszystkie windy są „be”. Chodzi o to, że rzadko zadajemy pytanie, czy pomiędzy nerwowym nadawaniem alfabetem Morse’a przy pomocy guzika a wydarzeniami, które następują później, istnieje jakiś związek przyczynowo-skutkowy.

Przykładowo, jeśli zdarzy nam się nacisnąć niedziałający przycisk zamknięcia drzwi, a drzwi i tak się zamkną, to pojawi się odrobina zadowolenia wywołanego świadomością, że to, co właśnie zobaczyliśmy, było efektem naszego działania. Nasze zachowanie zostało w pewien sposób nagrodzone, a wrażenie kontroli nad sytuacją – wzmocnione. Przez to nadal będziemy naciskać ten niedziałający guzik w przyszłości.

Inne mechanizmy, które nas codziennie oszukują, zostały wprowadzone z powodów czysto psychologicznych. Pomyśl na przykład o pracy w budynkach biurowych. Jeśli chodzisz do pracy do biurowca, istnieje spore prawdopodobieństwo, że próby regulacji temperatury w pomieszczeniach będą równie bezskuteczne, jak tłuczenie młotem po przycisku przy zebrze na skrzyżowaniu. Wraz z nadejściem ogólnodostępnych systemów sterowania temperaturą w poszczególnych pomieszczeniach, pojedyncze termostaty z wajchami, pokrętłami czy nawet panelami z wyświetlaczem, często są tylko atrapami, robiącymi za dekorację ścian.

Zapewnienie pracownikom możliwości regulacji temperatury, w której pracują, nie dość, że jest kosztowne, to jeszcze potrafi być zarzewiem konfliktów między kolegami. Jednemu zawsze będzie za zimno, a inny będzie wiecznie pracował w koszuli z krótkim rękawem, nawet, gdy para z ust będzie mu się skraplać na monitorze komputera. Zamiast więc organizować regularne pielgrzymki do pokrętła termostatu, marnując w ten sposób energię i irytując współpracowników, nasz zmarzluch jest poddawany nieświadomemu szkoleniu. Nie wie, że menedżerowie budynków i specjaliści od klimatyzacji znaleźli sposób na uspokojenie jego rozedrganego serduszka.

Greg Perakes, znawca tematu w zakresie kontroli temperatur z Tennessee, opowiedział pewną historię w jednym z branżowych magazynów: „Mieliśmy pracownicę, która zawsze skarżyła się, że jest za gorąco. Zamiast dać jej możliwość sterowania klimatyzacją, postanowiliśmy dać jej coś innego: iluzję kontroli”. Perakes dostarczył pracownikom lipny termostat, podłączony do małej pompy. Pompa wydmuchiwała powietrze z głównego systemu kontroli klimatyzacją przez gumową rurkę. Mimo tego, że system nie zmieniał temperatury w biurze, pompa pracowała wystarczająco głośno, żeby słyszała ją pracownica. „Kiedy słyszała, jak powietrze syczy, wydostając się przez rurkę, czuła, że jest panią sytuacji. Nigdy więcej nie słyszeliśmy od niej choćby pół słowa skargi. Sprawa została rozwiązana.”

Perakes nie jest sam w tym kontrolowanym kantowaniu swoich pracowników. Statystyki opublikowane w 2003 roku w specjalistycznym periodyku o klimatyzacjach, grzejnikach i innych takich, ujawniają „przerażającą prawdę”: 72 procent specjalistów w branży przyznało się do zainstalowania termostatów, które nie robią absolutnie nic. Wielu weteranów w dziedzinie kontroli temperatur mogłoby podpisać się pod słowami inżyniera HVAC, Joego Olivieri, który powiedział, że „komfort cieplny jest w 90 procentach stanem umysłowym, a tylko w 10 procentach wynikiem odczuć fizycznych”. Zresztą, zawsze można zamontować mały panel cieplny lub niewielki nawiew klimatyzacji tuż obok stanowiska pracy, żeby wzmocnić wrażenie pracownika, że kręcenie termostatem rzeczywiście coś daje.

Kiedy łączymy podejmowane przez nas działania z tym, co wydaje się być ich rezultatem, nasz mózg tworzy skojarzenia między konkretnym zachowaniem a osiągnięciem – nawet wtedy, gdy w rzeczywistości nie ma między nimi żadnego związku. Gdy czujemy stres i naciskamy przycisk, doświadczamy pewnej ulgi. Nawet jeśli nie mamy pojęcia, czy jakieś wydarzenie jest efektem przyciśnięcia przez nas przycisku, czy też nie, uczucie ulgi pozostaje. Robi się nam „lepiej”.

Mając taką wiedzę, można łatwo poczuć się oszukanym przez technologię, jednak to też jest tylko wrażenie. Technologia nie robi nas w bambuko, ponieważ tak naprawdę, (przynajmniej niektóre) te przyciski są konsekwentnie, od początku do końca – niesprawne. Bardziej byłoby dokładne stwierdzenie, że technologia pomaga nam poczuć się lepiej. I ta liczba produktów, która jest stworzona i „nie działa” tylko dla naszego psychicznego komfortu jest prawdopodobnie większa, niż nam się wydaje. Przyciski, o których mówiliśmy wcześniej nie działają – to fakt. Ale chociaż wydają się być bezużyteczne, służą one naszemu zdrowiu psychicznemu.

Ellen J. Langer, profesor psychologii z Harvardu, która badała iluzję kontroli, napisała: „Uczucie kontrolowania sytuacji jest bardzo ważne. Zmniejsza stres i powoduje dobre samopoczucie.”. Podobnego zdania jest profesor psychologii z Uniwersytetu w Drexel w Filadelfii, John Kounios: „Nie ma nic złego w takich białych kłamstwach. Poczucie braku kontroli powiązane jest z depresją, więc fałszywe przyciski mogą mieć nawet znaczenie terapeutyczne”.

Wiedza, że naciskanie przycisków placebo nic nie zmienia, nie spowoduje, że ludzie przestaną ich używać. Kounios wyjaśnia: „Jeśli drzwi nigdy by się nie zamykały, to przestalibyśmy naciskać przycisk. Ale, co oczywiste, poskutkowałoby to zaprzestaniem korzystania z windy. Więc ten zwyczaj musi pozostać. Podobnie jest z sygnalizacją świetlną na skrzyżowaniach. Chociaż mamy solidne wątpliwości, czy ten żółty przycisk działa, i tak zawsze go naciśniemy. W końcu i tak nie mamy nic lepszego do roboty, kiedy czekamy. Więc dlaczego nie spróbować i sprawdzić, czy i tym razem zadziała?”

Większości urządzeń i rozwiązań, których używamy na co dzień, nie korzystamy dlatego, że coś robią, tylko dlatego, jak wpływają na nasze uczucia. Dają nam władzę, poczucie kontroli i wrażenie panowania nad sytuacją, a to z kolei poprawia nam nastrój i wyzwala uczucie ulgi. Lubimy ten stan, choć jesteśmy po części świadomi, że jest on tylko wytworem naszych mózgów.

Ale co z tego, skoro naciskanie na przycisk w windzie lekko unosi kącik twoich ust, w mikroekspresji wewnętrznej satysfakcji?

 

źródła: Nirandfar, The New York Times, 99percentInvisible, wyborcza.pl