Huawei Mate 20 Pro – ultraszeroki kąt w aparacie, indukcyjne ładowanie, czytnik w (zakrzywionym) ekranie i wiele więcej. Pierwsze wrażenia

Przez lata wytykaliśmy flagowym smartfonom Huawei, że są nieco zacofane technologicznie w stosunku choćby do najważniejszych produktów z oferty Samsunga. Jasne, okupione to było niższą ceną, bo także i w tej branży dostajemy coś za coś. Tymczasem z racji premiery Huawei Mate 20 Pro muszę stwierdzić, że jest to najbardziej kompletny smartfon tej marki. I sprawia naprawdę świetne pierwsze wrażenie.

Pierwsze wrażenia w formie wideo? Proszę bardzo! 

A teraz przejdźmy do tekstu

Przemyślane trio, czyli aparat, aparat i raz jeszcze aparat

“Do szczęścia brakuje mi szerokiego kąta” – otóż już nie. W P20 Pro, czyli flagowcu na pierwszą połowę bieżącego roku, Huawei zastosował trzy obiektywy: RGB, monochromatyczny i tele. Nie znam osoby, która nie chciałaby zamienić tego środkowego z ultraszerokim. Podobny feedback od rynku musiał usłyszeć producent, skoro w kolejnym modelu odszedł od matrycy czarno-białej, decydując się na zastąpienie jej ultraszerokim kątem właśnie. I nie ukrywam, że dla mnie jest to świetna decyzja, która najprawdopodobniej zostanie bardzo ciepło przyjęta przez klientów. W dodatku z kilku powodów. Pierwszym jest to, że w dalszym ciągu mamy sztuczną inteligencję, która nie tylko pozwala robić rewelacyjne zdjęcia nocne (nie testowałam, ale sądząc po przykładzie P20 Pro nie powinno być inaczej), ale również stabilizować ujęcia z 3-krotnym zoomem optycznym i 5-krotnym hybrydowym. Drugim argumentem niech będzie fakt, że podczas nagrywania wideo bezproblemowo działa przełączanie się pomiędzy szerokim a ultraszerokim kadrem (co np. działało w LG V30, a w G7 już nie). Trzecim i chyba najważniejszym – umówmy się, tryb monochromatyczny w większości przypadków, gdy chcemy zrobić zdjęcie czarno-białe, zdecydowanie wystarcza, więc prawdopodobnie rzadko kiedy wykorzystywany był przez klientów ten obiektyw. Tryb ultraszerokokątny przydatny będzie dużo częściej i jestem przekonana, że będzie z radością wykorzystywany przez użytkowników, pomimo widocznego efektu rybiego oka. Dodatkowo Huawei chwali się świetnym macro, ale to dopiero sprawdzę podczas dłuższych testów.

Dla usystematyzowania krótka ściągawka:

  • szeroki kąt (a zatem standardowy): 40 Mpix f/1.8 kąt 77°,
  • ultra szeroki kąt: 20 Mpix f/2.2 107°,
  • teleobiektyw: 8 Mpix f/2.4, OIS,
  • kamerka z przodu: 24 Mpix f/2.0.

Czytnik linii papilarnych w ekranie

Od wielu długich miesięcy w sieci mogliśmy przeczytać masę plotek i spekulacji, który z największych producentów smartfonów jako pierwszy zastosuje czytnik linii papilarnych w ekranie w masowym smartfonie. Ostatecznie okazało się, że nie był to ani Samsung, ani Apple, a Huawei właśnie, w postaci czytnika DPS. I o ile jest to niewątpliwie świetna sprawa (ale czy rewolucyjna?), nie uważam, by poza powiewen świeżości wprowadzała cokolwiek więcej. Faktem jest bowiem, że przyłożenie palca do skanera odcisków palców z tyłu, zwłaszcza w modelach Huawei, jest dużo szybsze niż w tym przypadku. Wszystko za sprawą tego, że w Huawei wystarczy dosłownie musnąć czytnik, a w przypadku czytnika w ekranie trzeba jednak przez moment przytrzymać na nim palec. W takim wypadku wydaje mi się, że wygodniejsze i szybsze może się okazać korzystanie z rozpoznawania twarzy, które oczywiście także tutaj znajdziemy. Ale nie uprzedzajmy faktów – z czytnika korzystałam tylko chwilę, nie jestem w stanie, póki co, stwierdzić, jak będzie się sprawował w dłuższej perspektywie czasowej.

Wartym odnotowania jest oczywiście fakt zamontowania w Mate 20 Pro zakrzywionego ekranu AMOLED HDR o przekątnej 6,39” i rozdzielczości 3120×1440 pikseli (19,5:9), Kirina 980, 6 GB RAM (tu pewnie pojawi się zarzut, że nie 8 GB – mam rację?), 128 GB pamięci wewnętrznej, a także port podczerwieni i standardowe zaplecze komunikacyjne (tj. NFC, LTE Cat. 21, Bluetooth 5.0, WiFi, GPS). Telefon ma wymiary 157,8 x 72,3 x 8,6 mm i spełnia normę odporności IP68.

Patrząc na Mate’a 20 Pro trudno jest znaleźć głośnik… no właśnie. Jest to pierwszy smartfon z głośnikiem wydobywającym się z USB C (tak, serio, głośnik został umiejscowiony wewnątrz). Drugi głośnik znajduje się nad ekranem. 3.5 mm jacka audio – niestety – nie uświadczymy.

Ładowanie bezprzewodowe i “plecki w plecki”

Pojemność baterii robi wrażenie – 4200 mAh na papierze prezentuje się dumnie, zobaczymy jednak, jak obroni się w testach podczas typowego użytkowania. Gdyby zaszła potrzeba szybkiego naładowania telefonu, Mate 20 Pro mamy naładować do 70% w pół godziny, dzięki ładowarce SuperCharge 40W.

Co ważne i z pewnością warte odnotowania to fakt, że Mate 20 Pro jest pierwszym masowym smarfonem tej firmy (Porsche Design nie liczę), który oferuje bezprzewodowe ładowanie (15W). Co mnie jednak najmocniej przekonuje, to funkcja ładowania drugiego telefonu poprzez… przyłożenie jednego smartfona do drugiego (oczywiście ten drugi również musi wspierać ładowanie indukcyjne – nie ma tu żadnej magii). Jasne, jest to rozwiązanie, które szybko będzie rozładowało urządzenie, ale w kryzysowych sytuacjach pozwoli “podratować” znajomego w potrzebie, gdy powerbanku ani ładowarki brak pod ręką. Na krótką metę świetna sprawa.

Mate 20 w cieniu Mate 20 Pro

Chyba wszyscy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że Mate 20 Pro to najważniejszy produkt w ofercie Huawei i to właśnie w nim zastosowano najciekawsze rozwiązania, przez co jego cena jest jaka jest. Bardziej przystępnie wyceniony został model Mate 20, który jednak został dość mocno okrojony.

Zacznijmy od ekranu – ten jest tu płaski. Jest to panel IPS RGBW HDR o przekątnej 6,53” i rozdzielczości 2244×1080 pikseli, co przekłada się na proporcje 18,7:9. Konfiguracja aparatów jest taka sama, jak w Pro, z tym, że są one nieco gorsze: szeroki kąt to 12 Mpix f/1.8, ultraszeroki – 16 Mpix f/2.2, tele – 8 Mpix f/2.2. Kamerka z przodu z kolei ma 24 Mpix i jasność f/2.0.

Słabszy z zaprezentowanych dziś smartfonów działa w oparciu o ten sam procesor, tj. Kirin 980, ale przy współpracy z 4 GB RAM. Do tego ma też nieco mniejszy, ale wciąż spory akumulator, o pojemności 4000 mAh, który naładujemy ładowarką 22,5W.

Wymiary modelu to 158,2×77,2×8,3 mm. Całość zamknięta jest w obudowie spełniającej normę odporności IP53.

Oprogramowanie też uległo modyfikacji

Obie smartfonowe nowości Huawei działają w oparciu Androida w wersji 9.0 Pie z nakładką EMUI 9.0, która została w dużym stopniu poddana modyfikacji. Trudno nie odnieść wrażenia, że wreszcie ktoś w tej firmie poszedł po rozum do głowy i postanowił zrobić małe porządki. Fajnie, że wreszcie udało się pogrupować porozrzucane po całych ustawieniach poszczególne funkcje związane np. z ekranem. Sama liczba funkcji została dzięki temu zredukowana o klikset (!). Do tego w wielu widokach ekranu menu zostało przeniesione z góry na dół, by wygodniej korzystać z dużego ekranu jedną ręką. I jeszcze jedna rzecz, która ucieszy zwolenników gestów – wreszcie w Huawei pojawiły się gesty rodem z iOS (lub Xiaomi czy OnePlusa, jak kto woli). Przesunięcie po ekranie od dołu zamyka aplikację lub otwiera listę aktywnych aplikacji, gdy palec przytrzymamy w połowie wysokości ekranu. Wstecz to oczywiście gest przesunięcia palca od krawędzi do środka ekranu, nieistotne czy od lewej czy prawej. Nie ukrywam, że czekałam na to, bo dotychczas w Huawei była opcja korzystania z gestów wyłącznie na czytniku, co oznaczało, że w modelach z czytnikiem z tyłu obudowy, na dole ekranu pojawiała się dotykowa belka, która go imitowała. Nie sądzę, żeby ktokolwiek wygodnie z tego korzystał, tymczasem te świeżo wprowadzone gesty z całą pewnością ludzie będą używać.

Do tego dochodzi bezprzewodowy tryb projekcji przez Miracast (dotychczas opcja ta wymagała podłączenia telefonu do dużego ekranu przez kabel HDMI i odpowiednią przejściówkę) czy czasowy dzienny limit dostępu do wybranych aplikacji (w każdym programie możemy ustawić, jak długo jednego dnia możemy z niego korzystać – np. z Facebooka w godzinach pracy ;)).

Huawei, jak to Huawei, swojego flagowca zapowiedział w kilku różnych wersjach kolorystycznych: Pink Gold, Midnight Blue, Emerald Green, Twilight i Black. Jeśli nic się nie zmieni, zielonej i różowej wersji nie będzie w Polsce.

Wartym odnotowania jest natomiast fakt, że dwie z wersji, w tym niebieska, ma nietypową fakturę obudowy – trochę jak płyta winylowa, z delikatnie wystającymi rowkami. I choć oczywiście obudowa jest szklana, to zabieg ten powoduje, że smartfon lepiej leży w dłoni (zapewnia lepszy chwyt, bo mniej się ślizga), a do tego dużo lepiej markuje odciski palców (choć nie całkiem) i nie służy jako lusterko w tak dużym stopniu, jak ma to miejsce w P20 Pro.

Ceny, ceny, ceny i dostępność

Jestem przekonana, że wielu z Was najbardziej wyczekuje informacji o cenach i dostępności obu modeli. Skoro tak, nie będę Was już dłużej trzymać w niepewności. Oba smartfony Huawei będziecie mogli kupić już dziś, od godziny 16, do 4 listopada. Ceny i zestawy przedsprzedażowe prezentują się następująco:

  • Huawei Mate 20 Pro: 4299 złotych, gratis: ładowarka bezprzewodowa 15W i karta pamięci NM o pojemności 128 GB,
  • Huawei Mate 20: 2999 złotych, gratis: opaska inteligentna ze słuchawką TalkBand B3 lite.

Jeśli chodzi o kolory, oba smartfony będzie można kupić w tych samych wersjach: niebieskiej, czarnej oraz Twilight.

Co myślicie?