Prawdziwa śmierć w internecie

Facebooka używa miliard ludzi. Codziennie wielu z nich umiera. Co zrobić z prawdziwą, nie „wirtualną” śmiercią kogoś bliskiego w kontekście internetu? Jak czujemy się w starciu ze śmiercią w sieci?

W zeszły piątek po raz pierwszy na serio zauważyłem problem związany ze śmiercią człowieka i serwisami społecznościowymi. Niby wielekroć czytałem tu i tam o tym, że w sieci jest mnóstwo kont osób zmarłych i co bliscy powinni zrobić w takiej sytuacji, ale dotychczas traktowałem problem w kategoriach raczej akademickich. Ot, taki problem do pomyślenia sobie czy porozmawiania przy kawce ze znajomym. A poza tym teksty były o problemach osób bliskich.

Dwa dni temu zmarł Jacek “Azrael” Gotlib – jeden z popularniejszych blogerów politycznych. Nie żebym go czytywał. Nie, żebym był jego fanem. Nawet go nie obserwowałem na Twitterze. Jestem kimś doskonale obojętnym w stosunku do niego. Ale w związku z jego śmiercią spostrzegłem coś, co sprawiło, że czuję się cholernie dziwnie.

Gdy wchodzi się na konto Azraela, okazuje się, że nadal – już po śmierci – publikuje.

Niby to automatyczne wpisy o statystykach interakcji. Niby zwykła rzecz. No OK. Ale dziwna.

To tak, jak dostawać spóźnione listy po czyjejś śmierci, jak otrzymywać opóźnione SMSy po czyimś śmiertelnym wypadku. Jak odbierać telefony z numeru kiedyś należącego do kogoś zmarłego, numeru, który został potem przypisany do jakiejś pizzerii czy towarzystwa ubezpieczeniowego.

To coś, do czego chyba musimy się przyzwyczaić. Ot, nowe czasy pełne pięknej technologii życia.

Umieramy i pozostawiamy po sobie konta w internecie

Według badań z 2014 roku 39 proc. Polaków deklaruje, że używa mediów społecznościowych. To sporo ludzi, w przybliżeniu wychodzi około 15 milionów dusz, co przekłada się na zapewne wielokrotnie więcej więcej kont na Facebooku, Twitterze, NK i innych społecznościówkach.

Od roku 2010 według danych z wikipedii zmarło prawie 2 miliony Polaków. Codziennie umiera w naszym kraju ponad 1000 osób. Oczywiście ogromna większość to ludzie starsi, w tzw. “wieku poprodukcyjnym” (według danych z 2013 roku mężczyźni w PL umierają średnio w wieku 75-79 lat, a kobiety ok. 85 roku życia). Ale sporo jest przecież osób młodszych, ginących nie tylko w wypadkach samochodowych (uwaga – codziennie ok. 12 osób w Polsce!), ale też na różnego rodzaju choroby. Zobaczcie zresztą świetną infografikę pokazującą najczęstsze przyczyny zgonów Polaków w różnych kategoriach wiekowych. zgony_przyczyny_infografika_610

Tak czy siak, spośród 376 tysięcy zmarłych w 2014 roku Polaków, nawet zaniżając, konto w społecznościówkach mogło mieć dużo ponad 100 tys. Sporo? Chyba tak. W ciągu 5 lat uzbiera się tego ponad pół miliona, a jak policzyć, że wielu z nas ma konta w wielu serwisach…

Problem z roku na rok staje się coraz poważniejszy. Według danych Facebooka w 2012 roku kont osób zmarłych w tym serwisie było aż 30 milionów, a co godzinę dochodzi kolejnych prawie pół tysiąca. Według audytu Amerykańskiej Social Security Administration z marca br. w sieci jest aż 6,5 miliona kont osób, które mają ponad 112 lat. O ile wiele z nich może być np. fake-kontami kontami osób historycznych (np. Adama Mickiewicza czy Fryderyka Nietzschego), wskazuje to na to, że wielu z nas zakłada sobie profil, umiera, a profil wisi w internecie latami.

I jeśli nie jest zablokowany – powiadamia radośnie wszystkich wokół że ma urodziny, imieniny czy rocznicę ślubu.

4683472692_3685bb6dd8_o

Być może nie dotyczy to jeszcze świeżych projektów (jak np. ello), ale serwisy społecznościowe powstałe kilka lat temu nieuchronnie się starzeją – wraz z nami – a także zapełniają kontami zmarłych. Komentatorzy w sieci pokusili się nawet o wyliczenia, kiedy Facebook stanie się wirtualnym cmentarzem, w którym liczebnie przeważać będą konta zmarłych nad żywymi. Ma się to zdarzyć w 2065 roku.

O ile wcześniej nie wydarzy się jakiś kataklizm.

Cóż, do tego czasu moje konto też będzie kontem osoby zmarłej. Zwłaszcza patrząc na polskie statystyki życia mężczyzn.

Co zrobić gdy odejdzie bliska nam osoba?

Śmierć jest passé, zatem nie dziwota, że informacje na ten temat wcale nie tak łatwo znaleźć.

Najlepiej pod tym względem działa Facebook, który po krótkim szukaniu pozwala dotrzeć do specjalnego formularza, w którym wskazuje się konto osoby zmarłej i m. in. podaje link do nekrologu lub innej upublicznionej w sieci informacji o śmierci. Zgłoszenia są sprawdzane, a po weryfikacji konta uzyskują status In memoriam, czyli konta, które ma wyłączone wszelkie interakcje i stanowi coś w rodzaju pamiątki po zmarłym.

Drugi serwis społecznościowy, który pozwala prędko znaleźć podobny formularz, to nk.pl.

Pozostałe serwisy są pod tym względem bardzo niejasne. Twitter nie ma strony w języku polskim, która opisuje, co należy zrobić. Co więcej, linki angielskojęzyczne znalezione w Google przekierowywane są do polskiej strony FAQ, na której… nie ma ani słowa o procedurze. Korzystając z kopii strony w Google dowiemy się, że należy – jak na FB – wypełnić formularz, w którym podajemy powód prośby o zamknięcie cudzego konta. Ten formularz – oczywiście – też nie jest dostępny z poziomu polskiego Twitera. Po krótkich poszukiwaniach udało mi się go jednak znaleźć.

Podobnie zamotane jest to w Google+. Za pomocą wyszukiwarki Google znalazłem co prawda od razu formularz zgłoszenia śmierci właściciela konta ale pomimo, że ścieżka wskazuje, iż powinien się on znajdować w pomocy Google, to ni cholery go tam nie znalazłem. Nigdzie nie ma odesłania. Ciekawe.

Zgłoszenie śmierci użytkownika serwisowi to jedna rzecz. Druga to konkretna informacja na temat śmierci tej osoby zamieszczona na jej koncie (o ile mamy do niego dostęp). Wszak wielu ludzi dowie się o tym fakcie dopiero z tego wpisu, zwłaszcza na Facebooku, który przecież kont nie usuwa. Kolejna to (znów, jeśli mamy dostęp do konta) zablokowanie komentarzy czy jakichkolwiek wpisów umieszczanych na profilu zmarłej osoby. Z jednej strony ludzie mogą wpisywać kondolencje, wirtualne świeczki i inne takie rzeczy, ale znajdą się też tacy, którzy zaczną trollować lub hejtować. Użeranie się z hejterami to ostatnia rzecz, jaką chciałby robić człowiek pogrążony w żałobie. Należy też zwrócić uwagę na wszelkiego rodzaju aplikacje publikujące wpisy automatycznie, np. jakieś gry na Facebooku czy różnego rodzaju cykliczne powiadamiacze, w stylu twitterowych statystyk interakcji. W tym celu znów – mając dostęp do konta – należy wejść w jego ustawienia usunąć zgody na wszystkie aplikacje, które są do niego podłączone. Inaczej konto zmarłego będzie upiornie uparcie automatycznie co tydzień lub co kilka dni pisać, że wyhodowało ileś tam krów czy że obserwuje je teraz o tyle mniej osób.

Niedawna śmierć Leonarda Nimoy’a czy Terry’ego Pratchetta pokazała, jak ładnie można rozegrać śmierć popularnej osoby w mediach społecznościowych. 

 

 


Inna sprawa, że wiele z osób publicznych i gwiazd nie prowadzi samodzielnie swych kont, robią to za nich agencje social lmedia. W takim przypadku łatwo jest zrobić to wszystko, o czym napisałem wyżej. Zupełnie inaczej w przypadku, gdy konto jest prowadzone bezpośrednio przez osobę, która zmarła. Często bliscy nie posiadają przecież hasła do konta, a wielostopniowa weryfikacja bardzo utrudnia “włamanie” w dobrej wierze. I wtedy pozostaje nam czekać na reakcję działu supportu danego serwisu i… czytać, co ludzie mają do powiedzenia komuś i o kimś, kto umarł. Czasem to bardzo pouczające. Wręcz odświeżające. A czasem bardzo nie.

Dlatego może warto przedtem się zabezpieczyć i przekazać komuś zaufanemu dostęp do własnych kont. Można też… skorzystać z takiego narzędzia, jak nieznana mi dotychczas usługa Menedżer nieaktywnych kont Google, która pozwala samodzielnie określić, co ma się stać z naszymi kontami e-mail, zdjęciami i wpisami po dłuższej naszej nieaktywności:

[quote text_size=”small” author=”Menedżer nieaktywnych kont Google”]

Menedżer nieaktywnych kont pozwala Ci zdecydować, czy i kiedy Twoje konto ma być traktowane jako nieaktywne, co ma się stać z Twoimi danymi i kto ma otrzymać odpowiednie powiadomienie.

[/quote]

Śmierć w internecie jest zbyt ładna

Na ciekawy problem z kontami osób zmarłych wskazuje Huffington Post. Powołując się na opinię Amerykańskiej Fundacji Przeciwdziałania Samobójstwom pokazuje, że ludzie – jak w życiu, podczas stypy – mają zwyczaj pisać na temat zmarłego jak najlepsze rzeczy. Takie pożegnania, laurki, opinie podkreślające wartość zmarłego, jego dorobek, a także smutek po jego odejściu są zupełnie normalne, ale… w realu znikają bardzo szybko. O zmarłym prędko się zapomina, przywołuje się jego pamięć jedynie podczas rocznic urodzin, śmierci czy na listopadowe święto. Kwiaty więdną na pomniku. Ot – normalność, życie toczy się dalej.

W internecie wszystko dzieje się jednak nadal. W sieci wszystko wciąż jest dostępne. Kwiaty nie więdną, świeczki wciąż się palą. Co rusz pojawia się ktoś, kto chce wyrazić swój żal. Można wejść na konto kogoś zmarłego kilka lat temu i poczytać, jak go cenili – i cenią do tej pory inni. Przykładowo oto wpisy pod informacją o śmierci Robina Williamsa z jego konta FB.

Według Amerykańskiej Fundacji Przeciwdziałania Samobójstwom taka prezentacja śmierci czyni ją kuszącą dla potencjalnych samobójców, którzy widząc jak wiele dobrych rzeczy pisze się po czyjejś śmierci mogą zapragnąć tego samego. Naciągane? Jeśli dla internetowej sławy matka potrafi podtruwać swoje dziecko tylko dlatego, by mieć treści do poczytnego bloga o jego chorobie, jeśli znalazł się człowiek, który założył fanpage „Bijemy rekord polubień dla Kasi Markiewicz” (zmarłej uczestniczce The Voice of Poland) tylko po to, by go zaraz sprzedać, to takie rzeczy naprawdę brzmią jak naciągane?

Nie mamy jeszcze standardu, jak rozumieć, jak zachować się w związku z czyjąś śmiercią względem internetowych profili tej osoby. Nadal żyjemy w świecie życia i radości, choć pewnie już każdy z nas miał wśród znajomych na FB czy w innym serwisie kogoś, kto odszedł na zawsze. Śmierć w internecie jest czysta. Nie dotykamy zmarłego, nie całujemy jego ręki. Możemy za to postawić komuś świeczkę z emota. Ale nadal nie wiemy, co zrobić z dorobkiem, z kontem, wpisami, komentarzami takiej osoby. I z własnymi interakcjami. Lajkować czy nie lajkować? Oto jest pytanie… Nadal nie da się prosto i łatwo otrzymać dostęp do konta bliskiej osoby lub go po prostu zawiesić. Wszystko trwa, a żałoba mija i zapominamy…  W efekcie coraz więcej wiszących sobie, osieroconych martwych kont w internecie.

Chyba czeka nas za kilka lat odkrycie naszych ustawodawców, że ludzie po śmierci wciąż istnieją w sieci i coś z tym trzeba jednak zrobić. A do tej pory liczmy na to, że nas jeszcze to nie dotyczy. Tyle, że ja już teraz zaklepuję sobie – kiedy umrę, nie piszcie do mnie. Serio.

16240290207_85bb968c11_o