Optymizm jako sen idioty. Internet jako miejsce snu

Polacy są ponurakami. Prawda? Nie, nieprawda. Kłam zadają temu badania opinii publicznej (vide ostatni CBOS) oraz… Internet. Który jest miejscem, w którym każdy musi być otwarty, pogodny, energiczny i profesjonalny. Musi. Wszak od tego zależy nasza przyszłość.

Prawda, Dobro i Piękno – te trzy wartości nieodmiennie są wiązane ze szczęściem człowieka. Piszę je w tym miejscu z wielkiej litery dlatego, gdyż są one dla wielu ludzi tożsame z boskimi przymiotami i w zasadzie stanowią inne imiona Boga. Dla Platona były to trzy najważniejsze idee, które prowadziły prosto do doskonałości, do absolutu. Starożytni Grecy jako pragmatycy używali do określenia szczęścia pojęcia eudaimonii, czyli ogólnej satysfakcji z rozsądnego życia, satysfakcji, która jest naturalnym celem każdego z nas.

Człowiek szczęśliwy to człowiek w pełni harmonijny, który dotyka wspomnianych trzech idei w życiu codziennym. Człowiek, któremu się powiodło, człowiek sukcesu, pozbawiony trosk, zarażający pozytywnym nastawieniem innych. I zgodnie z tym przez wiele wieków prawo do szczęścia przyznawano jedynie wysoko urodzonym, bogatym, cnotliwym (wedle obowiązujących kanonów cnoty). Dopiero w XVIII wieku uznano, że prawo do bycia szczęśliwym mają wszyscy. Wpisano to choćby w akt założycielski najważniejszego obecnie państwa na świecie:

[quote text_size=”small” author=”Deklaracja Niepodległości USA”]

Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że wszyscy ludzie stworzeni są równymi, że Stwórca obdarzył ich pewnymi nienaruszalnymi prawami, że w skład tych praw wchodzi życie, wolność i swoboda ubiegania się o szczęście, że celem zabezpieczenia tych praw wyłonione zostały wśród ludzi rządy, (…) że jeżeli kiedykolwiek jakakolwiek forma rządu uniemożliwiałaby osiągnięcie tych celów, to naród ma prawo taki rząd zmienić lub obalić i powołać nowy, którego podwalinami będą takie zasady i taka organizacja władzy, jakie wydadzą się narodowi najbardziej sprzyjające dla szczęścia i bezpieczeństwa.

[/quote]

Co ciekawe – zadowolenie z życia jako przymiot jednostki przestało być zależne od nas. Stało się zaś ideą polityczną – komunikowanym celem istnienia państwa i polityków stało się uszczęśliwianie obywateli. Czyniono to na milion sposobów, głównie przez wdrażanie wielkich ideologii, kapitalizmu, komunizmu, nazimu czy socjalizmu – wszystkie miały zapewnić szczęście, dobrostan obywatelom (tym, których uznaje się za obywateli).

W oczywisty sposób w sytuacji, gdy piękne, dobre i prawdziwe idee czynienia ludzi szczęśliwymi zostały wdrożone a obywatele nadal nie byli szczęśliwi, winą za to obarczono obywateli właśnie – być może nie dorośli, nie zasługują na to szczęście, lub też nie podoba im się system powszechnej szczęśliwości i chcieliby go obalić (ku nieszczęściu innych)?… W sytuacji wszechogarniającego szczęścia obowiązkiem stało się zatem udowadnianie wszystkim wokół, że jesteśmy – jak inni – cudownie szczęśliwi. Tak bezpieczniej. Działa to też jak samospełniająca się przepowiednia – jeśli wystarczająco często i z wystarczającym przekonaniem będziemy mówić, że jest dobrze, to prawdopodobnie zapomnimy wkrótce słów określających coś w kategoriach pesymistycznych. Mania unikania słów przykrych i oznaczających porażkę, rzeczy złe, nieudane, wadliwe, chorobliwe oraz zastępowania ich słowami dobrymi, miłymi, nie nacechowanymi negatywnymi konotacjami – zatem stosowania języka poprawnego (również politycznie) – zmienia świat w miejsce, gdzie nie ma bólu, nie ma przykrości, nie ma koloru czarnego. Są tylko miłe dla oka pastele, a każdy przypadek nieszczęścia jest spowodowany czymś zewnętrznym w stosunku do nas, nieprzyjaznym, wrogim, co trzeba zwalczać.

[quote text_size=”small” author=”George Orwell, 1984″]

– Niszczenie słów to coś pięknego. (…) Bo jaką rację bytu mają słowa, których znaczenie jest po prostu przeciwieństwem innych? Każde słowo zawiera w sobie swoje przeciwieństwo. Weźmy na przykład przymiotnik „dobry”. Jeśli mamy „dobry”, po co nam taki przymiotnik jak „zły”? „Bezdobry” wystarczy w zupełności; jest nawet o tyle lepszy, że stanowi dokładne przeciwieństwo przymiotnika „dobry”, czego nie można powiedzieć o „zły”.

[/quote]

 

Internet jako świat powszechnego szczęścia

Podstawową tezą teoretyków piszących o internecie w pierwszych latach jego popularyzacji było wieszczenie powstania dzięki sieci społeczeństwa informacyjnego.  Społeczeństwa, które wykorzystuje internet w celu dostępu do informacji i edukacji, a przez to do wzmacniania swej świadomości, wyrównywania szans i zacierania różnic wynikających z pochodzenia, płci czy majętności oraz wpływu na rzeczywistość społeczno-polityczną zarówno w lokalności, jak i w szerszym wymiarze. O przejawach takiego zachowania pisałem w tekście Czy po ACTA jesteśmy już spokojni? Nie, czekają nas TPP, TTIP, TISA, CETA, FACTA… I nikt nie skacze. Głównym sensem społeczeństwa informacyjnego miała być informacja traktowana mniej więcej jako wolność. Sama możliwość dostępu do niej miała powodować przeobrażanie internautów w coraz bardziej świadomych obywateli. Korzystanie z sieci wzmacniać ma kapitał społeczny – czyli ogół wzajemnych relacji i zaufania jednostek do siebie, który przekłada się na korzyści zarówno społeczne, jak i ekonomiczne.

Samo dobro, prawda?

Dziś, prawie ćwierć wieku po upowszechnieniu internetu możemy patrzeć na takie tezy z politowaniem, ale nadal funkcjonują one mocno w świadomości ludzi. Oto kilka cytatów z artykułów poświęconych interntowi i jego pozytywnemu wpływowi na nas, z ostatnich kilku lat:

Jak widzimy, idea sieci jako dobra zapewniającego dostęp do prawdy i piękna ma się w najlepsze. Czyż dziwnym zatem jest, że tak traktowany internet jest coraz częściej ujmowany jako wartość ogólnoludzka? Wyrazem takiego podejścia jest deklaracja ONZ, iż dostęp do internetu jest jednym z podstawowych praw człowieka. Tak, może nieco niżej położonym, niż godność, z której wypływają wolność i równość, ale arcyważnym, bowiem pozwalającym – bez uwarunkowań, które mamy w realu – spełnić ideę humanizmu, w pełni szczęśliwego, zharmonizowanego ze światem człowieka. Bez internetu jest to obecnie bardzo utrudnione, wręcz niewykonalne. Brak internetu jest czymś, poniżej godności człowieka, powoduje nieszczęście, wszak:

[quote text_size=”small” author=”Dostęp do internetu to podstawowe prawo człowieka! Przynajmniej we Włoszech. Źródło: NaTemat.pl”]

Włoski sąd w precedensowym wyroku stwierdził, że brak stałego łącza powoduje „ogromne cierpienia psychiczne” i straty moralne.

[/quote]

Internet jako ołtarz szczęścia

W sieci nie ma miejsca na pesymizm! Jest on niekorzystny (mówiąc Orwellem: minusdobry) dla naszego wizerunku. Smutasa i marudy bez energii nie będą chcieli zatrudnić w dobrze płacącej korporacji, gdzie wszyscy są prężni, entuzjastyczni i uśmiechnięci. Człowieka, który wiecznie narzeka nie chce się czytać, nie chce się wchodzić w nim w interakcje, ponieważ zaburza nasz świat dobrego samopoczucia. Jest jak przysłowiowa łyżka dziegciu w beczce miodu. Dlatego w internecie jest mnóstwo poradników jak być szczęśliwym, jak pokazywać innym swą pogodną stronę, jak przestać się smucić i zabrać do roboty! Smucenie się jest objawem choroby, lenistwa, a przede wszystkim porażki. Jedyna forma bycia ponurym, jaką się promuje, to przewrotny pesymizm – taki grumpy cat, który skrzywieniem pyszczka i dobitnym tekstem w memie ma spowodować, byśmy otrzeźwieli i przestali marudzić, bo przecież mamy tak dobrze.

Spójrzmy na to, co umożliwiają nam media społecznościowe. Lajk fejsbukowy, który jest wyrazem poparcia lub stwierdzenia, że coś jest fajne. Lubię to jest komunikatem pozytywnym, a FB pozostaje głuche na prośby internautów o dodanie kciuka w dół, czyli wyrazu dezaprobaty. Oczywiste dlaczego – wszak interakcja w sieci musi być pozytywna. Tę samą rolę pełni gwiazdka, czyli określenie jakiegoś wpisu jako „ulubiony” na Twitterze. Dzielenie się treściami, obserwowanie kogoś lub dodawanie do znajomych – to wszystko ma wymiar pozytywny, zakładający, że świat sieci pełen jest ciekawych ludzi i treści, a naszym zadaniem jest propagowanie pozytywne i tworzenie z nimi połączeń. Połączeń, dzięki którym – trochę jak w SEO – oni użyczą nam odrobinę swojego fejmu, swojej sławy. A w konsekwencji pozytywnego wizerunku. Szczęścia.

Oczywiście ludzie jak zwykle nie dorośli do idei. Chcą komentować negatywnie. Chcą obserwować kogoś w złych zamiarach. Chcą publikować negatywne rzeczy. Treści obrazujące cierpienie, ból, smutek. Niekoniecznie opatrzone pogodnym, wskazującym na to, że będzie lepiej podpisem. Media społecznościowe zatem muszą udostępniać narzędzia do sprzątania z takich wpisów i takich profili swych pogodnych timeline’ów. Usuwania ponuraków ze znajomych, kasowania negatywnych wpisów, banowania, zgłaszania naruszeń. Aczkolwiek te opcje czyszczenia stajni Augiasza są znacznie bardziej niż narzędzia pozytywne ukryte, schowane. Kontekstem jest bowiem, abyśmy unikali działań negatywnych. W końcu co może zakłócić spokój człowiekowi szczęśliwemu?

 

Win-win, czyli przedszkole konsumentów szczęścia

W sieci rolę katalizatorów dyskusji coraz częściej pełnią agencje PR próbujące wprowadzić pewne trendy lub zareklamować produkty i usługi. Ale nawet we wpisach zupełnie zwyczajnych ludzi widać wpływ artykułów o tym, jak zapewnić sobie popularność i jak unikać kryzysów w socjalmediach.  Ten popularyzowany wszędzie internet – internet obserwowania kont producentów, urzędów, usługodawców oraz celebrytów i ludzi, którzy coś znaczą – coraz bardziej przypomina przedszkole, w którym nauczyciele zwracają się do dzieci językiem pozytywnym i motywującym, pobudzają dyskusję w kierunkach konstruktywnych.

Taki sposób komunikacji jest pozytywny dla wszystkich. Każdy z nas przecież może napisać coś ciekawego i pozytywnego, co zostanie zapremiowane lajkiem lub gwiazdką jako wartościowa wypowiedź. Każdy ma wrażenie, że stał się pomocny, że wziął udział w dobrej dyskusji, dołożył pozytywną cegiełkę do całości informacji w sieci. I został doceniony. Jesteśmy ważni. A to zdecydowanie zwiększa dobry nastrój. Znacznie łatwiej być szczęśliwym.

Doprowadza to do takich absurdów, jak moja przygoda na Twitterze niespełna tydzień temu. Dogryzłem w kilku wpisach oficjalnemu profilowi HTC w Polsce w dyskusji o ich serwisie, który przedstawiony był jako świetny, zbierający same pochwały tłumu zadowolonych klientów. Cóż, miałem trochę inne zdanie. I każdy z moich trochę negatywnych wpisów został pozytywnie i z uśmiechem skomentowany przez HTC, opatrzony gwiazdką jako ulubiony. Ha. Zostałem doceniony. Moja opinia uznana za ważna. Wartościowa. Wspomogłem firmę, która teraz lepiej rozumie potrzeby klientów.

Uszczęśliwiło mnie to!(?)

Optymiści mają lepiej a pesymiści realniej

Niestety (od tego słowa nie wolno zaczynać akapitów, bo wtedy nikt nie chce czytać – przecież to będzie smutne, negatywne, niemiłe), cały ten radosny obraz jest tylko snem działów marketingu, teoretyków sieci oraz bardzo naiwnych hurraoptymistów. Jeśli nie mówi się o smutku to nie oznacza, że go nie ma. Potocznie pesymizm jest zły, pesymizm niszczy, psuje, szkodzi, powoduje dyskomfort, demotywuje. Pesymizm – lub chociaż brak tryskającego optymizmu – męczy ludzi, którzy wchodzą do sieci by odpocząć od negatywnych rzeczy, które spotkały ich w realu. Ale ludzie i tak go rozpowszechniają. Skąd sprzeczność?

[quote text_size=”small” author=”Agnieszka Graff”]

Irytuje mnie przymus bycia szczęśliwym, ten nieustępliwy pragmatyzm i optymizm. Szczęście stało się dziś obowiązkiem, ludzie smutni czy melancholijni postrzegani są jak nieudacznicy.

[/quote]

W świecie hurraoptymizmu pesymizm (lub neutralność) przede wszystkim zapewnia mniejszy dyskomfort w sytuacji, gdy świat naprawdę nam dokopie. A że zrobi to, możemy być pewni. Dobry tekst może zostać źle zrozumiany i zhejtowany. Dobre intencje w pracy niezrozumiane. Wiara w kogoś podważona. Zaufanie utracone. Przez wielu pesymizm jest traktowany jako tarcza, zabezpieczenie przed przewartościowaniami, przed dysonansem poznawczym.

[quote text_size=”small” author=”Katarzyna Nosowska, wywiad w Focus.pl”]

Nie istnieje katastrofa, forma cierpienia, której nie przerobiłabym w głowie. Jestem przygotowana na najgorsze i jeśli pojawia się coś ciut lepszego niż to, co wymyśliłam, to jestem szczęśliwa. I to jest idealna, autentyczna radość. Cenię sobie takie myślenie, ono pomaga mi żyć, cieszyć się tym, co mam.

[/quote]

Pesymiści są zwykle (broń boże nie zawsze, a nawet nie często) zwykle mocniej osadzeni w świecie, patrzą na niego bardziej realnie. Z drugiej strony ponoć żyją krócej i mają gorsze życie. Jednak, według badań z lat 90. radosne usposobienie nie jest sposobem na dłuższe życie. Po prostu jedni są tak genetycznie ukształtowani, że są zdrowsi i weselsi, inni zaś mniej zdrowi i mniej szczęśliwi. Albowiem dobre zdrowie to najpierwszy z wymogów, by czuć dobrostan. Czy to zatem dziwne, że ludzie uśmiechnięci wydają sie lepiej czuć? Przecież „w zdrowym ciele zdrowy duch!”. No tak. Zdrowym. Pesymizm nie jest zdrowy, powoduje, że inni czują się źle. Tępić. Niszczyć. Leczyć w zarodku!

Śnijmy, bo lubimy śnić

Poza tym, że Internet jest medium szczęścia, jest też (mimo wszystko) medium prawdy. Owszem, często przeinaczonej, źle podpisanej, ukradzionej komuś, ale jednak prawdy. Filmy z egzekucji jeńców IS są usuwane z sieci z prędkością światła, bo nie ma miejsca w radosnej sieci na złe rzeczy – ale wciąż gdzieś tam są. Negatywne komentarze są usuwane, ale i tak pozostają w historii internetu. Hejterzy mają się świetnie, pomimo tego, że w zasadzie każdy z nas jest im przeciwny i nikt nie chciałby, by go hejtowano. Na ideę propagowania motywatorów sieć odpowiedziała demotywatorami – symbolem pewnego sprzeciwu wobec ideologii sukcesu i wskazówek, jak być jeszcze lepszym, jeszcze wydajniejszym i jeszcze szczęśliwszym. Całej rzeszy radośnie usposobionych ludzi uprawiających sporty i chwalących się przebiegniętymi kilometrami i tym, jak to pozytywnie na nich wpłynęło odpowiada rzesza tych, którzy nigdzie dziś nie wyjdą z domu, bowiem grają w grę. I nie są z tego powodu smutni, nawet pomimo kultowego tekstu Króla Juliana z Pingwinów z Madagaskaru:

[quote text_size=”small” author=”Król Julian”]

Nasze pupki są smutne, bo nie tańczą!

[/quote]

Smutasów, pesymistów, ludzi nieaktywnych, zdołowanych, niemiłe rzeczy, przykre historie tratujemy jako margines, jako takie ciemne dzielnice w mieście, do których nie wchodzimy, bo tam można dostać w zęby. Muszą być, to jasne, tak jak muszą być wysypiska śmieci i oczyszczalnie ścieków, ale to nie znaczy, że pójdziemy tam dziś na spacer. Czasem czytamy o nich w poczuciu grozy, by jeszcze lepiej docenić nasz dobrostan. Wchodzimy bowiem codziennie w internet jasno oświetlony, kolorowy, przyjazny. Wypełniony zdrowymi, pięknymi ludźmi, których najokropniejsze przypadki to złamany obcas, wyciek zdjęcia z chmury czy plama na sukience. Czytamy o tym, jak być entuzjastycznym. jak się dobrze prezentować. Jak ubiorem wyrazić zapał i dobrą energię. Jak układać ręce i marszczyć brwi. Dodajemy zdjęcia przerobione tak, byśmy wyszli na nich piękniej. Dyskutujemy o miłych rzeczach.

Nawet jeśli nie są one miłe, to i tak czynią nas szczęśliwymi, bowiem jesteśmy lepsi od innych, wykraczamy poza średnią i interesujemy się także czymś smutnym.

Brak szczęścia, pesymizm i gderanie traktujemy jako wpuszczanie goryczy w ocean słodyczy. Nie lubimy tego.

Nie lubimy się budzić się zbyt wcześnie, patrzeć jak ucieka nam autobus, spóźnić się do pracy w której znów wita nas jakiś fakap, ubrudzić nowe spodnie, zjeść nieświeżego śledzia czy mieć rano kaca. Nie chcemy o tym pamiętać. Chcemy żyć w świecie, w którym wszystko wszystkim się udaje, wszyscy nas lubią a każde nasze słowo, każda rzecz, jaką zrobimy jest najważniejsza na świecie.

Exit mobile version