Fot: Pixabay

Naprawili mi smartfon w mniej niż tydzień. A Wy, jakie macie doświadczenia z serwisami producentów?

Do napisania tego wpisu skłoniła mnie sytuacja, która dosłownie kilka dni temu przytrafiła się mojej lepszej połówce. Wiadomo, czasem zdarza się tak, że telefon z różnych przyczyn nie daje sobie rady i jedyne wyjście, to odesłanie go na naprawę gwarancyjną. Jak sądzicie, to koniec czy może raczej dopiero początek kłopotów?

Jak zawsze subiektywny wstęp

Naprawy serwisowe to temat rzeka. Mam taką regułę, że staram się nie zabierać głosu, jeśli z jakimś serwisem nie miałem przyjemności zetknąć się osobiście. Mogę wypowiedzieć się o firmie, która obsługuje bądź też raczej obsługiwała kilka dobrych lat temu Nokię, mogę też dyskutować o jakości serwisu Sony, a – za sprawą urządzenia mojej żony – zyskałem też nieco wiedzy o tym, jak wygląda sprawa w innej, konkurencyjnej firmie.

Wszystkie te doświadczenia, korespondencje czy oczekiwanie na zmianę statusu naprawy na stronie producenta to dość ciekawy obraz tego, jak dana firma traktuje klienta już po zakupie produktu. Nie przeczę, w pewnej sytuacji, która miała miejsce na długo przed erą smartfonów, musiałem wchodzić przysłowiowym oknem, żeby doprosić się o naprawę urządzenia, jednak w zdecydowanej większości przypadków moje telefony przechodziły procedury serwisowe, były naprawiane i później działały jeszcze całkiem długo.

Zanim przejdziecie dalej, pamiętajcie proszę o dwóch rzeczach. Po pierwsze, historia serwisowa omawianych urządzeń zawsze tyczy się jednego, specyficznego przypadku. To trochę jak u lekarza. Jednego kłuje przy żebrach i doktor zdoła wyleczyć go lekami dostępnymi bez recepty, ktoś inny będzie musiał przejść długą kurację, a jeszcze inna osoba może się nie wyleczyć i przejść w tryb offline. Każdy przypadek jest indywidualny.

Po drugie natomiast, chciałbym, żebyście w komentarzach opisali swoje historie związane z Waszymi smartfonami. Nie chodzi mi jednak o lakoniczny komentarz w stylu „Telefon XYZ, serwis taki i owaki nie naprawił, więc ich hejtuję”. Bardziej chciałem Was zachęcić do jak najbardziej merytorycznego opisania sytuacji, które Wam się przytrafiły. Zarówno tych dobrych, jak i tych złych, bo przecież od niech także nie zdołamy uciec. No to co, zaczynamy? ;)

Objawy i decyzja

Telefon zaczął się grzać. Spoko, pomyśleliśmy z żoną, że to pewnie jakaś obciążająca aktualizacja, więc na kilka godzin daliśmy sobie na wstrzymanie i wróciliśmy do swoich spraw. Stan urządzenia pogorszył się pod wieczór. Doszedł drenaż baterii, w wyniku którego smartfon zjadł 80% akumulatora w ciągu trzech-czterech godzin. Metalowe, poobijane już solidnie plecki urządzenia cały czas były naprawdę bardzo ciepłe, więc zdecydowaliśmy o wyłączeniu urządzenia i przesiadce na telefon zastępczy.

Fot: Pixabay

Od rana czyściłem pacjenta, przywracałem go do ustawień fabrycznych, sprawdziłem czy kabelek i ładowarka to te, którymi żona zazwyczaj zasila swojego smartfona. Na pierwszy rzut oka, żadnych zmian. A po włączeniu, podaniu adresu e-mail i wstępnej konfiguracji, znowu to samo. Ciepło, drenaż baterii i nowy objaw: zawieszanie się smartfona i samoistne resety, które jeszcze bardziej wykańczały ogniwo.

Po dwóch dniach nierównej walki, odpuściliśmy i zdecydowaliśmy, że wykorzystamy rozszerzoną gwarancję urządzenia. W ruch poszedł serwis, zlecenie odbioru i cała ta procedura, która w większości firm wygląda bardzo podobnie. Wtajemniczeni wiedzą, więc nie będę się zbytnio rozpisywał i streszczę tu tylko dla potomnych, że urządzenie odsyłacie w pudełku, w miarę możliwości w pełnym zestawie i z dokładnym opisem problemu. Zresztą, wystarczy tylko przeczytać informacje na stronie danego serwisu, uważnie posłuchać miłych pracowników infolinii bądź nie przegapić e-maila, który zazwyczaj jest nieodłączną częścią całej procedury.

Fot: Pixabay

Czas. Bo czas jest najważniejszy

 Kurier zjawił się po urządzenie w zeszły czwartek. Trafiło trochę niefortunnie, bo paczka najpewniej leżakowała sobie przez cały weekend w magazynach, no ale niestety czasem tak się po prostu zdarza. Dostaliśmy numer sprawy i tyle. Na kilka dni słuch o urządzeniu zaginął, a żona usiłowała polubić się z telefonem zastępczym. Mogę tu chyba napisać, że ze średnim skutkiem ;)

Cały wielki spektakl zakończył się w czwartek, 18 maja. Firma wyrobiła się w kalendarzowy tydzień, a odejmując od tego przytoczony już wcześniej weekend, wystarczyło pięć dni, wraz z dostarczeniem urządzenia do domu. W środku znaleźliśmy informację o tym, że wymieniono wyświetlacz i baterię. Nie kreuję się na speca w dziedzinie hardware’u, więc napiszę wprost: nie mam pojęcia, po co wyświetlacz, ale jeśli nie trzeba za to płacić ani grosza, to spoko ;)

Byłem nieco zdziwiony, że ostała się stara płyta główna, bo – poza baterią – była ona na mojej liście podejrzanych modułów tego urządzenia bardzo wysoko, ale widocznie ktoś mądrzejszy ode mnie uznał, że płyta działa bez zająknięcia. Spoko, wierzę. Pożyjemy, zobaczymy. Mam nadzieję, że nie wyjdzie na moje i smartfon będzie działał po prostu tak, jak miało to miejsce przed tymi wszystkimi trudnymi chwilami, czyli po prostu płynnie.

Cieszy mnie jedna rzecz: obudowa, która jest pokiereszowana i porysowana na niemal całej długości i szerokości nie wywołała decyzji odmownej. Kiedyś słyszałem o takiej sytuacji, że pracownik pewnej firmy odmówił rozpoczęcia naprawy, bo – w jego opinii – wszystkie obtarcia i rysy dowodziły tego, że użytkownik wykorzystywał urządzenie zbyt intensywnie, powiedzmy że nie do końca zgodnie z przeznaczeniem. U nas udało się bez problemu. Pacjent jest w domu i odpoczywa.

To nie jedyne pozytywne doświadczenie z serwisem

Jak – być może – część z Was wie, jestem sympatykiem urządzeń od Sony. Po prostu zawsze mi z tą firmą było po drodze i urządzenia rodem z Japonii bardzo długo spełniały moje potrzeby z nawiązką. Raz jednak zdarzyła się sytuacja, że musiałem odesłać urządzenie na serwis. Wahałem się przy tym dość długo, bo gdyby zaufać internetom i forom dyskusyjnym, to odsetek naprawionych urządzeń był tak znikomy, że cała ta zabawa była nie warta świeczki, prościej było kupić nowy smartfon, a gwarancję lepiej rytualnie spalić.

Zabawa trwała 1,5 tygodnia, bo brakowało im na stanie jakiegoś jednego elementu. Urządzenie wróciło i po naprawie serwisowej jeszcze długo działało na wysokich obrotach. Obecnie – o ile wiem – telefon dalej jest w użyciu przez osobę z rodziny, która go sobie całkiem mocno chwali i raczej nie zamierza się z nim szybko rozstawać.

Krótkie podsumowanie

Celowo unikam podawania wielu nazw, zarówno producentów, modeli urządzeń, jak i firm serwisowych. To nie jest wpis, który ma być dla kogoś piękną laurką. Nie mam w zwyczaju bawić się w takie publikacje. Po prostu zdecydowana większość moich doświadczeń z serwisem w niemal niczym nie przypomina tej wielkiej drogi przez mękę, walk i setek wyzwań, o jakich czasem można przeczytać w sieci.

Nie wiem nawet, czym można tłumaczyć taki stan rzeczy. Warto postawić tu pytanie, czy to może nie jest tak, że zawsze znajdzie się jakiś przysłowiowy Janusz, który stłucze wyświetlacz, bo założy się ze szwagrem, że jego smartfon z certyfikatem IP68 świetnie zniesie przejechanie po urządzeniu samochodem, a potem zdziwiony płacze, dlaczego serwis nie chce mu tego smartfona naprawić w ramach gwarancji?

Być może są takie osoby, jednak nie wydaje mi się, żeby stanowiły one jakiś duży odsetek populacji. Tutaj docieramy do zakończenia, które dzisiaj będzie otwarte. Waszym zdaniem, firmy serwisujące nasze smartfony podnoszą poziom swoich usług? A może wręcz przeciwnie i „kiedyś to było lepiej”? ;) Dajcie znać w komentarzach. Chętnie też zapoznam się z Waszymi perypetiami związanymi z naprawą urządzeń. Mam nadzieję, że historii z happy endem będzie więcej niż tych, które kosztowały Was sporo nerwów.

zdjęcie główne: Pixabay