Moje postanowienia noworoczne: mniej, wolniej, lżej

Okres przełomu kończącego się i nadchodzącego roku to czas, kiedy wielu z nas decyduje się podsumować to, co wydarzyło się w ciągu minionych 12 miesięcy. Takie podsumowanie często zwieńczone jest konkluzją i powzięciem postanowień na najbliższe miesiące, w myśl których możemy poprawić to, z czego nie byliśmy zadowoleni. Oto, nad czym ja muszę popracować.

Już na początku trzeba to przyznać – przyszło nam żyć w pięknych czasach, przynajmniej w Polsce. W sklepach niczego nie brakuje, nie ma bezpośredniego zagrożenia konfliktu zbrojnego, a choroby i inne zagrożenia cywilizacyjne zdają się traktować nas wyjątkowo łaskawie. Właśnie w takim momencie zyskaliśmy dostęp do bardzo potężnych narzędzi, jakimi są internet i media społecznościowe. Ciągły napływ nowych informacji, nieustanna interakcja z najbliższymi to, wydawać by się mogło, największe zalety nowoczesnych form komunikacji. Niestety, nie dla wszystkich.

Nie każdy bowiem słucha podpowiedzi zdrowego rozsądku, mówiącego, że żadna skrajność nie jest dobra i bezgranicznie angażuje się w swoje wirtualne życie. Przyszła pora, by gruntownie przemyśleć swoje postępowanie i, o ile tylko to okaże się niezbędne, zerwać łańcuch przywiązania do smartfona i opuścić złotą klatkę wirtualnego świata.

W moim przypadku, co tu kryć, nie jest inaczej. Mam świadomość, że wiele rzeczy robię totalnie źle, mimo, że teoretycznie powinienem wiedzieć o nich znacznie więcej niż przeciętny użytkownik. Pora uderzyć się w pierś, wyznać winy i powziąć kroki, by naprawić obecną sytuację. W tym celu mam zamiar kierować się następującymi drogowskazami: mniej, wolniej, lżej. Wierzę, że to właśnie one doprowadzą mnie do właściwego miejsca na życiowej mapie.

Mniej

Zastanawiając się nad pierwszym słowem – mniej – wypada zacząć od pytania, ile czasu poświęcamy na sprawy zupełnie nieistotne, takie jak chociażby social media czy mini gierki? Obawiam się, że w wielu przypadkach, w tym moim, jest tego zdecydowanie zbyt wiele. Powiedzmy sobie prosto w twarz: to wszystko tylko i wyłącznie strata czasu.

Social media nie są już tym, czym były na początku. W praktyce okazuje się, że niewłaściwie wykorzystywane potrafią dzielić, a nie łączyć, a przecież to właśnie zbliżanie ludzi do siebie było ich podstawowym założeniem. Prosty przykład Facebooka, który został niemal w całości skomercjalizowany. Wystarczy poświęcić chwilę czasu na przewijanie tablicy by zobaczyć, że większość postów, które tam się pojawiają to treści sponsorowane i pochodzące od obserwowanych instytucji.

Coś od człowieka? Bardzo rzadko. A jeśli już, to kolejny głupi obrazek, spam albo informacja o postępie w ulubionej grze. Czy aby na pewno potrzebujemy poświęcać temu tak wiele czasu dziennie? W żadnym wypadku!

fot. Pexels

Serwisem, w którym spędzamy równie wiele czasu, jest Instagram. Instagram, który, w oryginale, miał ułatwiać ludziom dzielenie się prostymi zdjęciami z życia codziennego czy ciekawych wydarzeń, wzbogaconymi o popularne filtry. Obecnie stał się czymś na kształt zwierciadła Ain Eingarp z pierwszego tomu przygód Harrego Pottera. Pokazuje ludzi pięknych, młodych, bogatych, wyidealizowanych, wiecznie szczęśliwych, tyle, że… to, co widzimy często nie jest prawdziwe.

Chyba każdemu z nas zdarzyło się spotkać kogoś, kto w rzeczywistości wygląda zupełnie inaczej niż na Instagramie, ale robi wszystko, byle zaimponować swoim followersom, bo przecież lajki muszą się zgadzać, bo inaczej nie będzie wpływu od sponsorów. Na potrzeby Instastory przybiera maskę, która piękna jest tylko na pierwszy rzut oka. Dalej to po prostu marna karykatura.

Wracając do porównania ze zwierciadłem z powieści J.K. Rowling, długie wpatrywanie się w świat, który jest piękny, ale nieprawdziwy, może poczynić bardzo wiele szkód. Może nie śmiertelnych, ale z pewnością mocno raniących duchowość, zwłaszcza u nastoletniej młodzieży. Dla własnego bezpieczeństwa, lepiej zdać sobie sprawę, że angażowanie się w tą mrzonkę nie ma większego sensu i spędzać tam znacznie mniej czasu niż dotychczas.

fot. Pexels

Jeszcze dwa przykłady z życia, z którymi spotkałem się w ostatnim czasie. Rozmawiałem z pewnym dalszym znajomym, który powiedział mi, że ma lepszy kontakt z małżonką, gdy przebywa poza domem. Wszystko przez to, że na żywo bardzo rzadko ze sobą rozmawiają, a gdy znajdują się w różnych miejscach potrafią godzinami wymieniać wiadomości.

Druga sytuacja to zaobserwowane spotkanie w jednej z restauracji, najprawdopodobniej randka. Obecna na nim młoda dziewczyna dawała swojemu towarzyszowi wiele znaków zainteresowania jego osobą, które ten konsekwentnie pomijał, ślepo patrząc w ekran swojego smartfona. Zrobiło mi się jej żal, ponieważ widziałem, jak bardzo jej zależy, a mimo to przegrywa z urządzeniem elektronicznym, które przecież można wyłączyć, albo choć na tą chwilę odłożyć. Zdałem sobie sprawę, że często zachowywałem się wobec napotkanych ludzi dokładnie tak samo. Wstyd mi, przepraszam.

Mniej – mniej powiadomień z social mediów, mniej angażowania się w głupie dyskusje, mniej tracenia czasu na głupie obrazki i filmiki. A w miejsce tego – czas dla żony, synka, bliskich i wszystkich prawdziwych znajomych.

Wolniej

Świat stał się globalną wioską, a jego mieszkańcy społeczeństwem informacyjnym lub też uzależnionym od informacji. To niezaprzeczalny fakt. Powszechny dostęp do wiedzy, do aktualnej informacji odnośnie sytuacji na Świecie i w naszym najbliższym otoczeniu sprawił, że żyjemy coraz szybciej. Informacje w telewizji, informacje w radio, informacje w komputerze i informacje w smartfonie. A często również w prasie, ulotkach reklamowych, tablicach informacyjnych w komunikacji publicznej.

Zewsząd zasypują nas komunikaty, które sprawiają, że zaczynamy gubić się otaczającej rzeczywistości. By ogarniać to, co się dzieje wokół nas, ciągle przyspieszamy. Chcemy więcej, szybciej, mocniej, bardziej. Pytanie tylko, czy wszystkie komunikaty, które odbieramy i na które tracimy czas i zaangażowanie, są nam rzeczywiście potrzebne?

Photo by Stefan Stefancik from Pexels

Niektórzy zauważają, że czas na wsi płynie dwa razy wolniej niż w mieście. I to w pewnym sensie prawda. Wszystko przez ograniczoną ilość bodźców zewnętrznych, która nie powoduje zbędnego rozproszenia. Chęć ciągłej gonitwy za biegiem życia to niestety długa droga w dół. Z biegiem czasu pojawi się znużenie i wypalenie zawodowe, które może prowadzić do znacznie dalej idących konsekwencji, z depresją i załamaniem nerwowym włącznie. Najwyższa pora, by zdać sobie z tego sprawę i po prostu zwolnić.

Wiem, że nie każdy ma takie możliwości, ale może to dobry pomysł, by w nowym roku poświęcić więcej czasu na podróże w spokojniejsze miejsca? Przejść się spokojną, wiejską uliczką, posiedzieć nad rzeką czy jeziorem, wspiąć na jeden z górskich szczytów? Jako że pochodzę z Podkarpacia, wszystkim polecam zwłaszcza to ostatnie. Tracąc siły na wspinaczkę można doświadczyć prawdziwego katharsis, a patrząc z góry wokoło, świat wydaje się lepszy.

Wolniej – więcej czasu na podejmowanie ważnych decyzji, spokojniejszy oddech, wycieczki w miejsca, w których można odpocząć.

Lżej

W ciągu wielu lat pracy menadżera często zmagałem się z pytaniami współpracowników o to, jak pracować lżej czy jak pracować mniej? Bardzo długo zastanawiałem się nad odpowiedzią na to pytanie, ponieważ nie chce mi się wierzyć w bajki opowiadane przez trenerów mentalnych, coachów itp. Nastawienie i podejście to tylko jeden z czynników, który może sprawi, że będzie się pracowało nieco przyjemniej.

Chcąc pracować lżej należy zastanowić się nad tym, czy aby na pewno stanowisko, które obecnie zajmujemy, jest tym najbardziej optymalnym dla nas. Jeżeli wykonywana praca nie jest tym, co lubi się w życiu robić, nigdy, ale to nigdy nie będzie lekka. Zawsze będzie tylko przykrym obowiązkiem.

Niestety, nawet największe wynagrodzenie i najbardziej prestiżowe stanowisko nie wynagrodzi niedogodności ponoszonych przy wykonywaniu nielubianego zajęcia. Nie ma na to innego lekarstwa, jak tylko odważyć się skoczyć na głęboką wodę i poszukać czegoś, co do nas pasuje. Często okazuje się, że warto zrezygnować z większego honorarium czy większego prestiżu na rzecz komfortu psychicznego.

Gdy już to się uda – największy krok do sukcesu mamy za sobą. W moim przypadku właśnie to wydarzyło się w mijającym roku. Czy żałuję? W żadnym wypadku. Jedna, mądra decyzja sprawiła, że każdego dnia siadam do pracy z takim samym zapałem jak za pierwszym razem.

fot. Pexels

To jednak dopiero początek drogi do tego, by praca stała się przyjemnością. Kolejny krok to optymalizacja czasu pracy i takie rozplanowanie zajęć, by uniknąć monotonii i nie musieć zmagać się z goniącymi terminami. Każdy, kto kiedykolwiek pracował w dużej firmie zna to uczucie, gdy trzeba pracować nad realizacją jakiegoś dużego projektu. Poświęcając się w całości jednemu tematowi, z biegiem czasu stanie się to nudne i oklepane, czego naturalną konsekwencją będzie poświęcanie czasu na inne, niepotrzebne czynności. Konsekwencje niestety często bywają opłakane, a wyrażone w języku korporacyjnym brzmią mniej więcej tak: ASAP, dedlajn, fakap. 

Ze swojej strony, w nowym roku, chciałbym nauczyć się pracować zdecydowanie bardziej efektywnie, niż dzieje się to teraz. Przede wszystkim opracować pewne schematy, automatyzacje, które pozwolą na szybsze wykonywanie często podejmowanych czynności.

Dalej – nie poświęcać czasu na coś, co nie jest niezbędne. Raz odkrytej Ameryki nie da się odkryć ponownie. W końcu tak optymalizować czas, by każdą poświęconą godzinę wykorzystywać do maksimum. Chciałbym nauczyć się ładniej pisać, sprawnie testować i efektywnie łączyć to wszystko w całość.

Każdemu radzę sprawdzić, jakie uproszczenia może wprowadzić w wykonywanych przez siebie czynnościach. Właśnie dzięki temu, pracując lżej, można osiągnąć więcej.

Lżej – walka z dekoncentracją, pełne wykorzystanie czasu, automatyzacja i upraszczanie czynności.

Na koniec, jak zwykle, życzenia

Drodzy czytelnicy, chciałbym Wam życzyć dwóch rzeczy. Odwagi, by marzyć i realizować marzenia – tylko wtedy życie jest prawdziwie piękne, oraz czasu, bardzo wiele czasu dla tych, którzy naprawdę na niego zasługują.

fot. Pexels

Do siego 2020 roku!

Exit mobile version