Fot: Pixabay

Jakiś czas temu kupiłem konsolę i… czuję niedosyt

Z okazji zeszłorocznych świąt Bożego Narodzenia postanowiłem sprawić sobie niespodziankę. Ową niespodzianką okazała się być konsola do gier. Mamy już za sobą pół stycznia, a ja zamiast marnować pieniądze na kolejne topowe gry, nadal gram na laptopie. Co poszło nie tak?

Jak zawsze subiektywny wstęp

Czasem w swoich tekstach piszę, że w zasadzie wszyscy jesteśmy trybikami potężnej maszyny, którą nazywamy wolnym rynkiem. Ów rynek rządzi się swoimi prawami, a jednym z tych kardynalnych zdaje się być konsumpcjonizm. Mamy kupować więcej, częściej i wydawać coraz to więcej pieniędzy, no bo przecież te wszystkie gadżety są nam potrzebne jak powietrze do życia, prawda?

Wszechświat w swoim stylu zadrwił i ze mnie, bowiem po miesiącu z moim nowym zakupem dołączyłem do grona osób zdziwionych. Nie rozczarowanych, ale właśnie zdziwionych. W chwili obecnej dziwią mnie takie rzeczy, jak specyfika pisania na padzie, zasadność płacenia za dostęp do grania z innymi osobami oraz rozbudowane menu, które obiecuje wiele, a w praktyce byłbym w stanie zadowolić się może i połową jego możliwości.

Żona też jest zdziwiona. Co ciekawe, pies też wydawał się być nieco zszokowany obecnością w pokoju pada, bowiem po trzech tygodniach ten zaczął mu przeszkadzać do tego stopnia, że 13-letni foksterier zjadł tę gumową osłonę, która ma na celu zapewniać lepsze trzymanie palca na analogu. Są też i dobre wiadomości. W życiu nie myślałem, że to powiem, ale najdoskonalszy pilot do Netflixa, to właśnie gamepad. Ironia losu zdaje się jednak polegać na tym, że w chwili obecnej jest to niemal jedyne z jego zastosowań.

Plany były wielkie

Miało być porywająco. Zamierzałem sponiewierać szwagra w Fifę, miałem swoje plany związane z RDR2 oraz paroma innymi tytułami, na które byłem skłonny wyłożyć paręset złotych. Nie wiem do końca, jak to się stało, ale zapał gdzieś po drodze zdążył opaść. Pojawiła się codzienność oraz kolejne premiery seriali, które z żoną bardzo chętnie oglądamy. Na ten moment wsiąkliśmy w „Sons of Anarchy” i nic nie zapowiada tego, żebyśmy szybko od tego serialu odstąpili.

Podejrzewam, że parcie na zakup czegoś nowego ma to do siebie, że na jakiś czas skutecznie potrafi zakłócić pracę tego, co każdy z nas skrywa pod kopułą. Kiedyś legenda miejska głosiła, że ogłupia nas fluor. Wydaje mi się, że bardziej zasadnym byłoby stwierdzenie, że wiele osób dostaje owczego pędu wtedy, gdy nagle postawi przed sobą jakiś specyficzny, wcześniej niezamierzony cel, a następnie na hurra próbuje go osiągnąć.

Fot: Pixabay

Znam sporo tych wszystkich socjotechnicznych sztuczek, jednak mój przykład świetnie pokazuje, że każdy, bez względu na to, czy zdaje sobie z nich sprawę czy nie, może im ulec. Mówienie, że przecież ja jestem na tę zakupową propagandę odporny to jak założyć, że lekarz nie choruje, a muzyk potrafi zagrać absolutnie na każdym instrumencie. Dostałem po łapach, sporo kasy poszło na zakup najdroższego pilota w mojej karierze i tyle.

Naturalnie, czasem się przemogę i trochę jednak pogram. Słowo klucz to trochę. Ot, mała impreza z armią zombie, jakieś szybkie strzelanki czy wyścigówki i potrafię wsiąknąć na godzinkę, może i dwie. Jednak miarą zaangażowania w rozgrywkę jest dla mnie to, że nagle ktoś szturcha mnie w ramie i pyta, czy wiem, która jest godzina. Tym kimś jest moja lepsza połówka. Na konsoli jeszcze się nie zdarzyło. Na laptopie zdarza się co najmniej raz na jakiś czas. Przypadek? A może zły dobór gier? Sam nie wiem.

Czy konsola ma jeszcze jakikolwiek sens?

Wszystkie te dywagacje składają się na zasadnicze pytanie: czy w 2019 roku, przed premierą kolejnej generacji konsol, zakup tego, co mamy na półkach sklepów ma sens? Nie znam słupków sprzedażowych. Wiem w zasadzie tyle, że liderem rynku jest Sony, jednak nie udało mi się odnaleźć żadnego punktu odniesienia, który usiłowałby przedstawić, ile procent osób w wieku produkcyjnym w Polsce posiada tego typu urządzenie i deklaruje, że z niego korzysta.

Fot: Pixabay

Może warto byłoby przeprowadzić tego typu badania? Podejrzewam, że wyniki byłyby ciekawe i mogłyby rzucić na kwestię konsol w gospodarstwach domowych wiele światła. Nie odbierajcie tego felietonu w taki sposób, że dyskredytuję ten zakup. To nie tak. Po prostu u mnie konsola przyjęła się – delikatnie mówiąc – średnio. Może jestem w mniejszości, może nie, tego również nie można obiektywnie ustalić.

Zmierzam jednak do tego, że chciałbym wiedzieć, co Wy sądzicie o tego typu zakupie. Czy cokolwiek poza grami na wyłączność przemawia za tym, abyście zdecydowali się nabyć takie urządzenie? Nie wnikam już tutaj w szczegóły i nie pytam o producenta. Ot, po prostu odstawiacie komputer, laptopa i migrujecie na konsolę. Dalibyście radę? Jeszcze w grudniu, przez moment, zawahałbym się nad odpowiedzią. Niecały miesiąc później stwierdzam, że w chwili obecnej nie potrafiłbym funkcjonować bez skrzyni, laptopa oraz smartfona. Cała reszta to jedynie dodatek.

…a jak to wygląda u Was? Dajcie znać w komentarzach :)

Zdjęcie główne z: Pixabay