Internetowa wizja prawdy

Sieć. Słowo-klucz naszej codzienności. Domino. Każda sprawa wpływa bezpośrednio na inną, jedna osoba może zniszczyć drugą. Zwykła interakcyjna sieć. Dalej mamy internet, rozszerzający spektrum naszych możliwości, wiedzy, czyniący nas istnymi geniuszami nauki – kilka ruchów palcami i już możemy odnaleźć liczbową odpowiedź na wszystko. My sami możemy za jego pomocą stać się Bogami prawdy. Napiszemy coś ciekawego, mającego w sobie odrobinę prawdy i szczyptę prawdopodobieństwa, udostępnimy innym i już możemy chełpić się zostaniem kimś ważnym. W końcu osoby dające wiadomości to prawdziwi liderzy.

Wiadomościami interesuje się każdy z nas i mam tu na myśli każdy jej rodzaj, począwszy od tych lokalnych (życie prywatne Kasi, Basi, Arka czy Marka może być nader ciekawe), poprzez niespodziewane newsy (przełomowe odkrycia zawsze są chętnie czytane, piszą o nich kolejni eksperci, czerpiący swoją wiedzę z ego), a kończąc na politycznych (tutaj w sumie trudno odnaleźć jakiś obiektywizm, co dziennikarz to obyczaj). Kiedyś ich przepływ był stosunkowo wolny. Dość wspomnieć, że niegdyś zaufanie do twórców takich treści było ograniczone, byliśmy (i jesteśmy) przywiązani do konkretnych dostawców najnowszych wiadomości. Podobny problem dotyka samych ekspertów. Upowszechnienie łatwego dostępu do wiedzy daje ogromne możliwości, otwiera wiele zamkniętych dotychczas drzwi, jednak też potrafi zbytnio nas zaślepić.

Kłopot polega również na tym, że każdy może dodawać własne prawdy, okryte pod kołderką pięknie brzmiących tytułów, dorobionej biografii oraz okraszone przyjemnym dla oka wyglądem strony. Wolność medialna ma dwa końce. Z jednej strony skutecznie potrafi dbać o sprawiedliwość, utrzymanie aktualnie obowiązujących wartości, ale z drugiej pozwala na szeroko zakrojoną manipulację oraz tworzenie „rewolucyjnych teorii”. Post-prawda jest poważnym problemem naszej epoki, epoki informacyjnej. Wspomniałem już o twórcach, teraz czas na odbiorców. Czy sprawdzasz źródła tego, co czytasz? Zazwyczaj ofiarujemy portalom bezgraniczną wiarę w ich słowa, przecinki, zasady ortografii.

Żyjemy w świecie szybkich zmian. Społeczeństwo typu instant, gotowe do błyskawicznego działania, robienia, niekoniecznie z jakimś zastanowieniem się, ale jednak aktywne. Szybkie. Sami pozostajemy władcami naszego czasu, chociaż nie zawsze dostrzegamy tę autokontrolę i zrzucamy odpowiedzialność za brak wolnych chwil na wszystko, co tylko nam je zabiera za naszym przyzwoleniem. To jedna sprawa, przepłyńmy teraz do drugiej. Co wolisz: nudną wiadomość czy plotkę, która treścią może śmiało rywalizować z bestsellerami dla Kowalskich? Wiadome, że to drugie. Tutaj ludzie wyszli sobie naprzeciw i wzięli się za tworzenie takich treści, które przede wszystkim by bawiły, dostarczały należytej rozrywki.

Jednak coraz częściej dochodzi do sytuacji, kiedy czyjaś inwencja twórcza, wyobraźnia wkraczają zbyt mocno na teren faktów, a to, co wyjdzie z ich połączenia, nosi w sobie znamiona prawdziwej intertekstualności. Nieco parodii, poważnego eseju, kilka żartów i niewiele rzeczywistości. Tutaj mechanizm powstawania zbliżony pozostaje do plotki: każdy dodaje coś od siebie. Jeszcze gorzej wygląda to od strony tych czytających. „O! Ten (wstaw dowolny, gustowny przymiotnik oraz nazwisko) znowu (dodaj czasownik, określający jakąś czynność łamiącą prawo lub brzmiącą złowrogo) [ZOBACZ ZDJĘCIA/WIDEO/MEMY]” – taka myśl może pojawić się w Twojej głowie, gdy zobaczysz tekst o intrygującym tytule na temat polityka, bądź innego znanego, ważnego człowieka. Udostępnisz to dalej, nie sprawdzając źródła. Teraz pomnóż to kilka milionów razy i kilkanaście tysięcy takich artykułów. Doskonałym przykładem może być niezgodny z prawdą tekst, jakoby papież Franciszek był zwolennikiem Donalda Trumpa w wyborach na prezydenta USA. Nieważne, że brzmiał mało wiarygodnie… ważne, że był ciekawy.

Kolejne źródło post-prawdy to zwykłe żarty, wymyślane na forach lub grupach na Facebooku, które mają ustalony cel, chociażby zirytować grupę osób o konkretnych poglądach. Zadziwiające, jak bardzo jesteśmy podatni na słabo spreparowane informacje, gdy tylko potwierdzają one słuszność naszych poglądów. Baity doskonale to pokazują. Tutaj z odsieczą nadciągają dwie firmy: Google oraz Facebook. Zapowiedziały one już stanowczą walkę z post-prawdą, blokując strony udostępniające je, chociaż nie do końca wierzę w to, że będą zainteresowane całkowitym uporaniem się z tym problemem. W końcu same również na tym zarabiają, szczególnie ogromny portal społecznościowy. Zobaczymy, co okaże się ważniejsze: prawda czy większy zasięg.

Szybki rozwój przepływ informacji zapowiadał zupełnie nowy rozdział w historii cywilizacji. Nowe, dotąd zupełnie nieznane możliwości oraz łatwy dostęp do nauki, książek, wierszy, piosenek, sklepów internetowych z Chin, a także dużo wiadomości z całego świata dostępnych od ręki. Niestety, prawda zawsze będzie względna. Można o nią walczyć, ginąć, rozdzierać koszulę przed drzwiami, jednak na nic się zdadzą te wszystkie działania. Czy zjawisko post-prawdy internetowej uda się powstrzymać?

źródło: zdjęcia (1), (2), (3), (4), (5)