Straconych godzin i dni nie odzyska nikt… ale dla Hunt Showdown było warto! (recenzja)

Od wielu lat nie było na rynku branży gier tak oryginalnej i wciągającej produkcji, jaką bez wątpienia został Hunt Showdown. Crytek po raz kolejny udowodnił, że potrafi projektować gry wyprzedzające swoją epokę, ale tym razem nadał swojemu tworzywu iście epickiej wyrazistości. Ale na nic tu panegiryki, na nic liryczność i patetyczne teksty, bo recenzja przecież łaknie emocji i pragnie dowodów. Na szczęście o to nie musicie się martwić, bo tych będzie tutaj aż nadto. Drodzy, przed Wami recenzja Hunt Showdown – świetnie zaprojektowanej produkcji, przy której pojęcie „trwonienia czasu” po prostu nie istnieje.

Mój romans z Huntem rozpoczął się jeszcze w lutym ubiegłego roku. Wtedy to Crytek udostępnił swoją perełkę we wczesnym dostępie, a ja żarłocznie rzuciłem się na ten jakże smakowity kąsek. Nie zrobiłbym tego, gdybym nie znał historii studia Crytek, które przecież zasłynęło wydanym w 2007 roku Crysisem – grą, która zrewolucjonizowała branżę gamingową i wytyczyła całkowicie nowe standardy.

Crysis łączył ciekawą historię z bardzo grywalnym gameplayem, co już było na swój sposób ogromnym plusem, ale to jego oprawa graficzna przeszła do historii jako miażdżyciel pecetów. Miał też świetny, wręcz niepowtarzalny multiplayer, do którego wciąż chętnie wracam wspomnieniami. Było tam wszystko, czego potrzeba – rozbudowane mapy, przepiękne lokacje, dynamiczna rozgrywka i swoista lekkość, której brakowało chociażby takiemu Battlefieldowi. No ale nie przedłużajmy już i przejdźmy do Hunta.

Kilka słów na początek

Nie sposób mi opisać emocji, które targają moimi zmysłami po kilkudziesięciu rozegranych w Huncie meczach. Na taki tytuł czekałem od bardzo dawna i choć z samym Huntem miałem styczność wcześniej, to teraz moje emocje po prostu eksplodowały. Od wielu lat nie miałem przyjemności zatracić się w tytule tak w gruncie rzeczy prostym i oryginalnym jednocześnie.

Gdy tylko odpaliłem menu gry i usłyszałem ten niesamowicie charakterystyczny soundtrack nasuwający na myśl ścieżkę dźwiękową z Django Q. Tarantino, odpłynąłem w głąb transcendentnej pustki.

Zrozumienie zasad rozgrywki i ogarnięcie interfejsu zajęło mi kilkanaście minut. Szybko załapałem z czym się Hunta je i czym go przyprawić, by smakował jak najlepiej.

Generalnie dużo do zapamiętania nie macie. Przed rozpoczęciem zabawy klasycznie ustawiamy opcje graficzne, grzebiemy w sterowaniu i płynnie przechodzimy do stworzenia naszego tytułowego łowcy. Pierwszy z nich jest zupełnie darmowy, podobnie jak jego wyposażenie. Na początek dostajemy jakiś nożyk, apteczkę, strzykawkę z adrenaliną, latarkę (kompletnie bezużyteczny badziew) i jakiś przerdzewiały karabin albo rewolwer.

Rodzajów broni jest jednak znacznie więcej, a wraz ze zdobywaniem pieniędzy i doświadczenia możemy nasz ekwipunek nieco ulepszyć. Ostatecznie jednak żółtodzioby wybiorą sobie jednego spośród kilku hunterów i prawdopodobnie ruszą w bój z przypisanym odgórnie wyposażeniem. Inna taktyka raczej nie ma sensu, bo tak czy inaczej musimy jakoś zarobić pieniądze, zdobyć doświadczenie i przede wszystkim rozwinąć naszego skilla. Zresztą zaraz wszystko objaśnię!

Hunt Showdown – mroczne postapo z charakterystycznym klimatem

Przeglądając promujące Hunta screenshoty można dojść do błędnego przeświadczenia, że mamy tutaj do czynienia z graficznym majstersztykiem, ale nic bardziej mylnego! Hunt Showdown oferuje wprawdzie bardzo klimatyczną oprawę graficzną, w której aż roi się od detali, szczegółów i wszechobecnego mroku, ale nie jest to coś, czego byśmy wcześniej nie widzieli.

To trochę dziwne połączenie kilku świetnie współgrających ze sobą elementów. Z jednej strony brakuje w Huncie ostrości tekstur i płynniejszych animacji, ale z drugiej nadają one rozgrywce swoistej posępności. Nie oznacza to jednak, że twórcy słynnego Crysisa udostępnili nam graficznego babola – oj nie! Hunt broni się genialnym oświetleniem, szczegółowo zaprojektowanymi lokacjami i niezwykłym klimatem. Mapy są skonstruowane w taki sposób, aby trudno się było nimi znudzić. Aby to podkreślić podrzucę Wam pewien przykład.

Nasz hunter właśnie rozpoczyna polowanie – przekrada się przez chaszcze, zabija kilku umarlaków i cichutko drepcze w stronę zapadłego cmentarzyska. Nagle napotyka innego gracza – oddaje on w naszą stronę kilka strzałów i rani na tyle mocno, że musimy ratować się ucieczką. Nasz łowca biegnie, co sil w nogach, wpada do pobliskiego jeziorka, które szybko okazuje się rozległym mokradłem pełnym śmiertelnie niebezpiecznych potworów. Cudem uchodzimy z życiem i cyk! Znajdujemy się na farmie za jeziorem, nasz kark ogrzewają przedzierające się przez gałęzie jabłoni promienie słońca. Muskają naszą twarz z czułością, pozwalając na chwilę zapomnieć o morderczym wyścigu.

Tak to mniej więcej wygląda. Mapy (na ten moment istnieją tylko dwie) są na tyle rozbudowane, że zapamiętanie ich układu wymaga pewnego czasu… a ten, jak szybko się przekonałem, przegrywa się w zastraszającym tempie. Zresztą sama idea połączenia postapo z Dzikim Zachodem była strzałem w dziesiątkę!

Hunt Showdown – tutaj bardziej niż gdziekolwiek liczy się dźwięk

Warstwie audiowizualnej nigdy nie poświęcałem dużo miejsca w swoich recenzjach. Ot, czasami zachwyciłem się jakimś utworem albo wpadającym w uchu soundtrackiem, ale zazwyczaj motyw muzyczny był dopełnieniem całości – dodatkiem kluczowym, choć nie najważniejszym. Tym razem jest zupełnie inaczej. W Hunt Showdown dźwięk odgrywa tak kolosalną rolę, że bez dobrych słuchawek trudno jest cokolwiek osiągnąć.

Wspomniałem już, że mamy tutaj bardzo klimatyczny soundtrack, który zachęca do pozostania w menu gry na kilka dłuższych minut, ale prawdą jest, że to najzwyklejsze dźwięki kradną całe widowisko dla siebie. Jak to wygląda w praktyce?

Gdy rozpocząłem pierwszą grę od razu nawiedziła mnie aura wszechogarniającego niebezpieczeństwa. Zdałem sobie bowiem sprawę, że jestem zdany wyłącznie na siebie, a tę samą lokację przemierza już kilku łowców, którzy z rozkoszą władują mi kulkę w łeb. Nie szczędząc czasu ruszyłem przed siebie, skupiając całą uwagę na wszelkich szmerach, piskach, krokach. Dźwięk w Huncie odgrywa nadrzędną rolę i jest w zasadzie tak samo ważny jak umiejętność strzelania.

Na tej mapie mamy aż dwóch bossów jednocześnie

Oddany przez nas strzał w kierunku zombiaka słychać z naprawdę dużej odległości, a to z kolei łatwo może zwabić pozostałych graczy, dlatego zdecydowanie lepiej jest użyć noża lub kolby. Poza tym, na mapie znajduje się szereg newralgicznych, dźwiękolubnych punktów, które przez naszą nieuwagę mogą rozpętać postapokaliptyczny koncert.

Wśród tego typu niebezpieczeństw są na przykład kruki oraz kaczki. Te pierzaste istotki mogą nas bardzo szybko wysłać w zaświaty, bo jeśli przebiegniemy blisko nich, te zerwą się do lotu wydając charakterystyczne dla siebie dźwięki. Wywołany przez nie hałas od razu daje sygnał graczowi nieopodal, że uwaga, uwaga – ktoś jest w pobliżu i może warto się na niego zaczaić.

Podobnie jest dogorywającymi końmi. Gdy przejdziemy obok takiego na wpół zdechłego konia, może on zarżeć i podobnie, jak to było w przypadku kaczek czy kruków, przyciągnąć potencjalnych przeciwników. To jednak nie koniec…

Miałem raz dość komiczną sytuację. Zakradłem się od tyłu do jakiegoś gracza i już celowałem z shotguna, gdy nagle „pyk” – nadepnąłem na gałązkę. Dźwięk natychmiast otrzeźwił tegoż jegomościa i zanim zdążyłem wycelować poczęstował mnie bełtem z kuszy. No cóż, zdarza się.

Poza tym dźwięk głośniej się niesie przy sprincie i jest zależny od podłoża, po którym aktualnie biegniemy. Nasze kroki będą donioślejsze na deskach czy w głębokich kałużach, a stosunkowo cichsze na piaszczystej drodze. Takich smaczków jest dużo więcej, a ja zostałem oczarowany pomysłowością twórców Hunta. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć gry, która obdarowałaby mnie tak potężną dawką adrenaliny i wymusiła na mnie bezprecedensową czujność. No po prostu kocham tę grę!

Prawdziwa zabawa zaczyna się teraz!

No dobrze, wstęp mamy za sobą, a teraz pora na najważniejsze informacje. Przejdźmy teraz do ogólnego zarysu mechaniki, żeby Wam przybliżyć jak to wszystko zostało zaprojektowane. Hunt Showdown oferuje (jak na razie) dwa tryby dla graczy. W pierwszym z nich wybieramy naszego łowcę i organizujemy mu ekwipunek w ramach dostępnego budżetu. Następnie wyszukujemy mecz i zaczynamy! W standardowym trybie na mapę trafia 12 graczy. Niektórzy z nich będą grać w drużynie (max 3 osoby), a niektórym przyjdzie grać solo. No ale do rzeczy.

Każdy z graczy ma dwa zadania – nie dać się zabić i upolować ukrytego gdzieś na mapie bossa. Do wyśledzenia naszej ofiary będzie nam potrzebna specjalna umiejętność Dark Sight, dzięki której zobaczymy, gdzie poukrywane są wskazówki. Lokalizacja bossa uaktualni nam się na mapie, gdy tylko zbierzemy wymaganą ilość wskazówek. Wtedy udajemy się do kryjówki potwora, ubijamy bydlaka i… no właśnie. Wtedy zaczynają się schody.

Po ubiciu bossa naszym zadaniem jest wytrwać kilka minut w miejscu jego śmierci. Nie będzie to proste, bo od tej chwili naszą lokalizację widzą pozostali gracze, którzy tak samo pragną zdobytego przez nas trofeum. Po upływie wymaganego czasu możemy albo zmierzyć się z resztą graczy, albo zwiać z mapy i cieszyć się zwycięstwem. Czasami bywa też tak, że na jednej mapie znajduje się dwóch bossów – wtedy schemat pozostaje ten sam, z tym że zdobywca trofeum ma wybór – może albo zaspokoić się jednym trofeum, albo zaryzykować i udać się po drugie.

Istnieje tutaj spora niesprawiedliwość, bo Hunt jest grą typowo kooperacyjną, a mimo to pojedynczy często musi rywalizować z paroma drużynami. Jest to o tyle frustrujące, że jeśli ktoś ustrzeli jednego z przeciwników, to ten drugi może go podnieść, a ów samotnik takiej możliwości nie ma.

W kooperacji gra się znacznie lepiej

W Huncie istnieje co prawda tryb „wszyscy na wszystkich”, ale jest zgoła coś innego, niż wspomniany już standardowy wariant rozgrywki. Tryb Quickplay polega na jak najszybszym znalezieniu konkretnej liczby wskazówek, a następnie przetrwanie określonego czasu, nie dając się przy tym zabić.

Pozostałe zasady funkcjonują podobnie – po zdobyciu wskazówek jesteśmy oznaczeni na mapie, aby inni gracze mogli nas z łatwością dopaść. Po upływie wymaganego czasu zostajemy wielkimi zwycięzcami a pozostali gracze umierają (dosłownie płoną) w męczarniach. Tym niemniej sam przebieg rozgrywki jest bardzo dynamiczny i pełen adrenaliny.

Co więcej, każda porażka sprawia, że aż ma się ochotę odkuć i zagrać raz jeszcze. Można się nawet posunąć do stwierdzenia, że Quickplay to taka złagodzona forma trybu battle royal, ale w lepszej odsłonie. Ostatecznie, jakiego trybu byśmy nie wybrali, Hunt Showdown po prostu uzależnia i trudno mu się przeciwstawić.

Im głębiej w mechanikę, tym jaśniej

Po skończonym meczu przychodzi czas na podsumowanie. Doliczane zostają nam punkty za uśmierconych zombiaków, za odkryte wskazówki, zabitych graczy itd. Najwięcej jak wiadomo dostaje zwycięzca meczu i to on zgarnia większość nagród. Za zarobione złoto można balować do woli, m.in. można zakupić nowego bohatera albo wymienić mu ekwipunek.

Dodatkowo też z każdą grą rośnie nasza ranga, co pełni dwie funkcje – daje nam swoistą satysfakcję oraz pomaga systemowi losowań przydzielać nas do graczy o podobnych umiejętnościach. Niestety, moim zdaniem taki system nie sprawdza się najlepiej, no, chyba że jestem wyjątkowym tumanem a wszyscy inni po prostu grają lepiej ode mnie.

Dodam też, że przez dłuższy czas grałem w kooperacji wspólnie ze swoim bratem i wymiar zabawy był skrajnie inny. Te emocje towarzyszące ubijaniu bossa i czekaniu na nieuniknioną konfrontację z innymi graczami… Ramię w ramię, strzelba w strzelbę, jak brat z bratem – coś pięknego, mogliby na ten temat nakręcić jakiś film.

Przy okazji przydałoby się napomknąć o samych postaciach. W Huncie nie kreujemy własnego, unikatowego bohatera – po prostu wybieramy jednego z puli i wysyłamy go po zwycięstwo albo śmierć. Nie ma więc mowy, abyśmy mogli zżyć się ze swoim łowcą, a szkoda, bo dałoby to dużo większą radość z wygranych potyczek i sama zabawa nabrałaby więcej sensu. A tak… jeśli nasz łowca zginie to już na amen i baju baj.

W końcu udało mi się kogoś ubić… koleś aż stracił nogi z wrażenia :D

Ja po cichu liczę, że twórcy dodadzą bardziej złożony system gratyfikacji niż nic nie wnoszące rangi i przebudują system rekrutacji naszych łowców, aby rywalizacja nie ograniczała się wyłącznie do wygrywania meczów. Samo nauczenie się zasad rozgrywki jest banalnie proste. Trochę więcej czasu zajmie Wam nauka sterowania i wyczucia poszczególnych kombinacji klawiszowych.

Mi na przykład spory problem sprawiało przełączanie się pomiędzy broniami, zawsze robiłem to zbyt wolno i traciłem tak ważne w Huncie punkty zdrowia.

No właśnie – punkty zdrowia! Macie ich kilka pasków – każdy z nich regeneruje się samoistnie, ale jeśli ktoś Was zostanie podpalony albo zatruty i nie zdąży w porę zareagować, to jeden z pasków automatycznie zaniknie. Możecie się wprawdzie leczyć apteczkami, ale zawsze jest ich ograniczona ilość, a uzdrawianie trwa parę cennych sekund, więc zawsze lepiej zachować ostrożność i mieć się na baczności.

Parę słów o potworach i bossach

Hunt Showdown to nie tylko śmiertelna rywalizacja pomiędzy graczami. Tutaj naprawdę łatwo zginąć zarówno z rąk zombie, jak i innych złowrogich potworów.

W trakcie rozgrywki na swojej drodze spotkacie zwykłe trupojady, które wystarczy uśmiercić kawałkiem kolby albo ostrym nożem. Traficie też na ich agresywniejsze wersje, posługujące się ogniem albo wstrętne pseudo południce atakujące rojem krwiożerczych much. Wśród silniejszych przeciwników będą m.in. water devile – stwory czające się w wodzie i zabijające dosłownie w parę chwil albo tłuste zombie pozbawione wzroku, które lepiej traktować z noża niż ze strzelby.

Wśród bossów nie ma wielkiej różnorodności – przynajmniej na ten moment dostępni są tylko Rzeźnik, Pająk i Assasyn. Walka z nimi też nie jest szczególnie zajmująca i wymagająca, ale potencjalne zagrożenie ze strony innych graczy, którzy w tym samym momencie udadzą się na polowanie wzmaga emocje i sprawia, że pocą się dłonie na myszce i klawiaturze.

Mam tylko nadzieję, że twórcy dodadzą do Hunta więcej kontentu. Ta gra broni się sama pod każdym względem i jedyne, czego jej potrzeba, to więcej lokacji, więcej przeciwników, więcej bossów i ogólnie jak najwięcej różnorodności. A sama koncepcja… jest po prostu fenomenalna.

Wypijmy za błędy

Pomimo tego, że w Huncie zakochałem się od pierwszego wejrzenia, to niestety muszę być sprawiedliwy i napisać kilka zdań o problemach tej wybornej produkcji. Kłopotów, z którymi boryka się Hunt Showdown, na szczęście nie ma zbyt wiele. Moim głównym zastrzeżeniem jest niewłaściwy system losowania graczy, o którym pisałem wyżej.

Uwagę przykuwają też bardzo długie ekrany wczytywania. Niekiedy trwa to dobrych kilka minut, a później kolejne minuty upływają na oczekiwaniu na innych graczy. Zdarzało mi się też dwukrotnie być samemu na mapie, no nie licząc zombiaków i innych trupojadów. Eksplorowałem mapę, hałasowałem, ubiłem dwóch bossów i nic… błoga cisza, zero reakcji.

Być może była to kwestia zwykłego buga, ale fakt ten utkwił mi w pamięci – zwłaszcza, że niedługo później problem się powtórzył. Mógłbym jeszcze nieco zarzucić „huntowskiej” toporności. Animacjom brakuje bowiem płynności – są one zbyt drewniane i ślamazarne jak na grę o takim prestiżu.

Pająk ostatecznie pokonany

Zepnijmy to wszystko w całość

Hunt Showdown to w mojej skromnej opinii jedna z najoryginalniejszych i najbardziej satysfakcjonujących gier multiplayer, jakie istnieją obecnie na rynku. W dobie królującego battle royal potrzebny był powiew świeżego powietrza. Z całą pewnością jest to tytuł wymagający od gracza cierpliwości i samozaparcia. Odnajdą się tu zarówno osoby łaknące adrenaliny i mocnych wrażeń, jak i gracze ceniący aspekty kooperacyjnego świata.

Od lat nie zetknąłem się z tytułem o tak wielkim potencjale, który tchnąłby w końcu nowe życie w kategorię multiplayer. Crytek stanął na wysokości zadania, fundując nam doznania na najwyższym poziomie i byłoby wszystko pięknie, gdyby nie jedno ale…

Hunt cierpi na ogromny niedostatek kontentu. Brakowało mi tutaj większej różnorodności map, bossów oraz trybów rozgrywki. Przydałoby się też dodać więcej warunków pogodowych determinujących obieraną taktykę i rozbudować system gratyfikacji, żeby gracze mieli poczucie, że grają „o coś”.

Niestety, ale samo wbijanie rangi i zmienianie bohaterów niczym znoszone rękawiczki wnosi jedynie monotonię, która stopniowo może pochłonąć nawet tak świetny tytuł, jakim w rzeczywistości jest Hunt Showdown. Mam szczerą nadzieję, że Crytek rozwinie swój pomysł i zadba o to, aby ich dzieło zaspokoiło pragnienia nawet najbardziej wymagających graczy.

Z nieukrywaną radością chciałbym Huntowi wystawić mocne 8/10, ale ze względu na zbyt ubogą zawartość względem ceny z czystym sumieniem mogę dać jedynie 7,5/10.

Hunt Showdown miał oficjalną premierę 27 sierpnia na PC. Gra trafiła także do wczesnego dostępu na konsole Xbox One.

Straconych godzin i dni nie odzyska nikt… ale dla Hunt Showdown było warto! (recenzja)
Zalety
mroczna, wyrazista grafika
nieziemski klimat i potężna dawka adrenaliny
ciekawa koncepcja
genialny soundtrack
wysoki poziom trudności
uzależaniające mecze - wciąż chce się więcej
niesamowity wpływ dźwięku na rozgrywkę
Wady
zbyt mało kontentu względem ceny
tylko dwie mapy
za mało bossów i przeciwników
za mało czynników determinujących taktykę gracza
marna gratyfikacja za wygrane mecze
małe możliwości rozwoju łowcy
kiepski system losowania graczy
liczne bugi
7.5
OCENA