The Division 2 – pomiędzy betą a finalną wersją jest gigantyczna przepaść! (recenzja)

The Division 2

The Division 2

Psst… Rysiek obudź się! To nie czas na odpoczynek i leczenie kaca – czeka nas powrót do postapokaliptycznego Waszyngtonu. Punkt pierwszy: Biały Dom, a potem pomyślimy, co dalej. Zbieraj się, łap za karabin i w drogę. Ale nie ma żadnego ale! Spójrz na te tekstury, na animacje strzelających do nas zewsząd bandziorów czy wreszcie na promienie słońca opalające nasze przemęczone twarze. Ostatnim razem, gdy trafiliśmy do Beta-Waszyngtonu, było zupełnie inaczej. Nawet nie próbuj zaprzeczać! Usiądź, złap oddech i opowiedzmy wszystkim, jak to jest z tą finalną wersją The Division 2…

Teksturowo w końcu kolorowo!

Przy okazji ogrywania bety na początku lutego miałem bardzo ambiwalentne odczucia. Postapokaliptyczny Waszyngton jawił mi się jako opustoszałe, zrujnowane miasto kontrastujące ze słoneczną, wręcz spacerową pogodą. Wielokrotnie, gdy zmierzałem z punktu A do punktu B, musiałem na moment zwolnić i popodziwiać piękno otaczającego mnie świata. I to się na szczęście nie zmieniło. Ogromne wrażenie robią na mnie zwłaszcza gra świateł i wygląd wody – są one wręcz fotorealistyczne. Co prawda The Division 2 dalej kuleje na poziomie animacji postaci, które są po prostu drewniane i schematyczne, ale i tak jest lepiej niż było w becie. Raziły mnie natomiast animacje liści, które – gdy tylko powiał wiatr – zachowywały się jakby drzewo opętał jakiś zły demon…

Nie podobają mi się także animacje głównego bohatera, który w kółko wykonuje te same ruchy. Trucht, którym się najczęściej poruszamy, wygląda bardzo nienaturalnie – zresztą jest to kolejny element wzięty żywcem z pierwszej części gry.

The Division 2 to na pierwszy rzut oka ten sam produkt, który ogrywaliśmy w 2016 roku, ale z nowymi broniami, typami zadań i rozbudowanym endgamem. Nowym graczom może się wydawać, że pod innymi względami – stety lub niestety – niewiele się zmieniło i że nie znajdziemy tutaj żadnej rewolucji, która mogłaby ukierunkować tę produkcję w nieco inną stronę.

Coś pięknego…

Przyznam szczerze, że po kilkunastu godzinach w becie podzielałem to zdanie. Jednak po dłuższym czasie zabawy w finalnej wersji The Divison 2, zauważyłem naprawdę dużo zmian w stosunku do „jedynki”. Są one wprawdzie kosmetyczne i dla przeciętnego gracza mogą być niezauważalne, ale weterani The Division z pewnością je wyłapią. Moim zdaniem jest to z jednej strony plus, bo przecież szkoda rezygnować ze sprawdzonych rozwiązań, ale z drugiej czasami przydałoby się przewietrzyć pokój i stworzyć coś nowego, co trafi do szerszego grona odbiorców.

Pod względem wizualno-graficznym ciężko się jednak do czegoś przyczepić. Nie jest to wprawdzie poziom Metra Exodus, bo The Division 2 bliżej do produkcji z początku 2018 roku, ale i tak jest nieźle. Niebo pełne gwiazd w końcu nie wygląda na namalowaną w paincie tapetę, a tekstury zachowują optymalną ostrość. Twórcy wyraźnie postawili sobie taki sam cel, jak w przypadku pierwszego The Division i chcieli precyzyjnie odwzorować całe miasto. I udało im się to znakomicie!

Szczerze, jest to chyba jeden z największych atutów tej gry – przemierzając uliczki płonącego Waszyngtonu co rusz napotykamy na znane nam doskonale miejsca. Ba! W The Division 2 odnalazłem nawet pomnik Kościuszki, znajdujący się w parku Lafayette obok Białego Domu. Lokacje są odwzorowane w skali 1:1 – wszystko możemy sobie sprawdzić i porównać za pomocą Map Google. Ubisoft dokonał na tym polu czegoś niesamowitego i należą mu się za to wielkie wyrazy uznania.

Ale śmieci to mogliby segregować…

Co więcej, w The Division 2 napotkamy na wiele „intertekstualnych” smaczków, tj. nawiązań do innych gier, filmów czy książek. Dobrym przykładem jest czerwony balonik w kanałach West Potomac, przywołujący na myśl złowieszczą postać klauna z filmu To. Tego typu perełek jest z pewnością dużo więcej, dlatego warto eksplorować każdy zakątek mapy.

Najważniejszą zmianą jest oczywiście przeniesienie akcji z Nowego Jorku do Waszyngtonu i zastąpienie zimowej, mroźnej aury dużo cieplejszym, letnim klimatem. W konwencji postapo mnie osobiście dużo bardziej pasuje to pierwsze rozwiązanie, ale zmiana pory roku była grze potrzebna i ostatecznie wyszło jej to na dobre.

Reasumując: twórcy zdołali wprowadzić kosmetyczne poprawki graficzne, dzięki czemu The Division 2 nabrało odpowiedniego kolorytu. W końcu razem z Ryśkiem złapaliśmy chwilę zadumy nad wschodzącym nad Białym Domem słońcem czy gwieździstym niebem na dachu jednego z opuszczonych budynków. Niestety, gra dalej boryka się ze swoim największym koszmarem – wszechobecną pustką…

Pusto wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie?

Gdy przemierzałem najeżone bandytami ulice Manhatannu, w głowie dzwoniła mi jedna myśl – czemu jest tu tak pusto? Rozumiem, że to w końcu postapo i trudno oczekiwać, że miasto będzie tętniło życiem, ale grupki patrolujących uliczki przeciwników to trochę za mało. Zwłaszcza że The Division 2 nie oferuje graczowi porządnego fabularnego kopa. Po prostu chodzimy do wyznaczonych przez quest miejsc, zabijamy dziesiątki bandziorów wraz z ich leaderem i historia zatacza koło.

Jako że przez dłuższy czas grałem w pojedynkę, to mocno odczułem brak jakichkolwiek rozbudowanych aktywności dla jednego gracza. Nie spodziewałem się fabuły rodem z kultowych RPG-ów, ale może nieco więcej zawiłych i wymagających zadań. Wystrzeliwanie kolejnych identycznie wyglądających przeciwników po dłuższym czasie robi się nużące i nie zachęca do dalszej zabawy.

Rozgrywka nabiera właściwego tempa dopiero wówczas, gdy dołączą do nas inni gracze. Walki stają się coraz bardziej wymagające, a sam kontakt z innymi agentami sprawia, że nie czujemy się w tym świecie tacy… samotni. Nie zrozumcie mnie źle – postapo rządzi się własnymi prawami i ja tego nie neguję. Po prostu przydałoby się więcej nieoczekiwanych sytuacji, które byłyby tylko pośrednio powiązane z fabułą. Coś jak quest w queście albo zupełnie spontaniczna misja, której się w ogóle nie spodziewamy. Piękne widoki, genialnie odwzorowane lokacje czy zacięte strzelaniny z przeciwnikami, odwrócą naszą uwagę tylko na jakiś czas. Singleplayer prędzej czy później zasmuci nas specyficzną pustką.

Kooperacyjny majestersztyk – nic dodać, nic ująć

W The Division 2 nie ma sensu próbować grać w pojedynkę. Zanudzicie się na śmierć i będziecie pluli sobie w brodę przez zmarnowany czas i pieniądze. Jeśli jednak zamierzacie podjąć ten tytuł wraz ze znajomymi albo innymi graczami, to czeka Was najeżona strzelaninami, epicka przygoda. Gra Ubisoftu zapewni Wam wszystko to, co pokochaliście w pierwszej części oraz dużo, dużo więcej.

Zanim dotrzecie do tzw. endgame’u – co zajmuje około 30 godzin – czeka na Was nudnawy wątek główny i czasochłonne grindowanie przy każdej możliwej okazji. Czyli ogólnie nic szczególnego i ekscytującego – cała frajda na tym etapie płynie z podziwiania lokacji. Główny bohater na domiar wszystkiego jest niemy i nie ma w sobie niczego, co pozwoliłoby nam się z nim zżyć. To po prostu stworzona przez nas postać i tyle.

Wszyscy agenci wraz Ryśkiem gotowi do akcji!

Fabuła nie porywa i nie zachęca do odkrywania poszczególnych jej wątków. Oto po rozpyleniu wirusa i apokalipsie całego znanego wcześniej świata ludzie żyją w zamkniętych enklawach walcząc o przetrwanie. Wrogie frakcje próbują przejąć Waszyngton dla siebie – trwa krwawa wojna, a miasto pogrąża się w chaosie.  Schematy, banały i truizmy – tak można to podsumować. Misje i bohaterowie zostali potraktowani przez twórców po macoszemu, przez co fabuła stała się zaledwie otoczką całej zabawy. Na szczęście tryb kooperacji – tak, jak w poprzedniej części – ratuje sytuację i wprowadza całą masę aktywności, które w dużej mierze sami kreujemy. Interakcje pomiędzy graczami pozwalają tworzyć alternatywne tło dla całej rozgrywki – i to mi się bardzo podoba.

ENDGAME – tutaj zaczyna się prawdziwa zabawa

Endgame to najważniejszy etap The Division 2, bo głównie od niego zależy, jak długo zabawimy w postapokaliptycznym Waszyngtonie. Dopiero po wbiciu 30 levela możemy tak naprawdę ocenić, czy Ubisoft stanął na wysokości zadania i oddał nam kontent na kilkaset długich godzin.

Pominę kwestię pobocznych questów i innych mikro-aktywności, które są bardziej zapychaczami miejsca w endgamie niż jego częścią. Na szczególna uwagę zasługuje zaś Dark Zone, którego dotknęły spore zmiany w porównaniu do „jedynki”.

Tym razem mamy bowiem trzy Strefy Mroku, a w każdej z nich jednocześnie może bawić się 12 graczy. Już w trakcie kampanii mamy okazję zapoznać się z regułami obowiązującymi na tym obszarze, aby być lepiej przygotowanym na przyszłe batalie. Taki podział był strzałem w dziesiątkę. Dalej możemy atakować innych graczy czy bronić pozycje przed atakami wrogów, żeby zdobyć cenne przedmioty, ale tym razem wszystko ze sobą współgra.

Co prawda w momencie, w którym eksplorowałem Strefę Mroku, nie napotkałem wielu przeciwników, ale pomniejsze potyczki i „polowania” na innych zbuntowanych agentów przyniosły mi zaskakująco wielką satysfakcję. Podczas bety zupełnie się tego nie spodziewałem! Zlikwidowano też w końcu problem campingu, który w The Division 1 irytował mnie do granic możliwości. W „dwójce” niezniszczalne wieżyczki ostrzeliwują każdego przeciwnika znajdującego się blisko punktu kontrolnego.

W tym momencie muszę napomknąć o jeszcze jednym świetnym rozwiązaniu. Co jakiś czas Strefa Mroku dezaktywuje wszelkie zasady, co w skrócie oznacza totalną wojnę. Przy kilku osobach w lokacji nie jest to jakoś szczególnie ekscytujące, ale podejrzewam, że przy dwunastu może zrobić się naprawdę gorąco. Na szczęście osoby, które nie przepadają za tego typu eventami, mogą swobodnie przejść do innej Strefy i cieszyć się mniej brutalnymi aktywnościami.

Ach cóż to za noc, my cudowną tę noc nazywamy Bella Notte

Ale to nie wszystko! Jako świeżak w The Division 1 doskonale pamiętam jak szybko ginąłem w tamtejszej Sferze Mroku. Gracze z maksymalnie ulepszonymi broniami zabijali mnie w mgnieniu oka zaraz po respawnie. Ubisoft postanowił zająć się i tym problemem, dlatego wprowadził coś w rodzaju „normalizacji” broni. To znaczy, że nasz ekwipunek jest dostosowywany do reszty graczy. Takie rozwiązanie ma sprawić, że ważniejsze od naszego sprzętu staną się umiejętności strzeleckie, taktyczne i refleks.

Nikt nie zostanie jednak pokrzywdzony, bo build i potęgę naszej postaci będziemy mogli przetestować, gdy tylko obowiązujące zasady w Sferze Mroku zostaną dezaktywowane – co dzieje się losowo na którejś z trzech stref w określonym czasie (tzw. Okupowana Strefa). Z jednej strony takie rozwiązanie bardzo mnie cieszy, bo każdy znajdzie coś dla siebie, ale z drugiej obawiam się tego, że mnogość „wyborów” nie przełoży się na jakość rozgrywki. Zwłaszcza że wspomniane strefy są dosyć… ciasne i schematyczne.

Skoro już jesteśmy przy PvP, to warto wspomnieć o oddzielnych trybach rozgrywki, jak Conflict, gdzie walczą ze sobą dwie czteroosobowe drużyny. Gracze zrzucani są na mini-arenę wypełnioną tajnymi przejściami i tunelami. W tym wypadku powodzenie bitwy zależy głównie od naszych zdolności taktycznych i kooperacji z innymi osobami. Niestety, nie miałem okazji wziąć udziału w Conflictsie, ale po tym, co zaserwował mi Dark Zone, jestem niemalże przekonany, że będzie to cudowne urozmaicenie dla wszystkich graczy.

Ryśka nie powali żaden granat!

Nowości, ach te nowości

Oprócz wspomnianego wcześniej, naprawdę genialnego endgame’u, do woreczka z „nowościami” trzeba dorzucić jeszcze kilka rzeczy. Pod względem gameplay’u w porównaniu do „jedynki” niewiele się zmieniło. The Division 2 to wciąż looter-shooter z namiastką RPG, gdzie w pojedynczego łachmytę z nożem trzeba czasem władować cały magazynek. Ikonki ze zdrowiem przeciwników nie są już jednak tak wyeksponowane, dzięki czemu strzelanie stało się bardziej przejrzyste i czytelniejsze.

Inną nowością, ale już większego kalibru, są specjalizacje dla naszej postaci, dostępne po wbiciu 30. poziomu. Po żmudnym procesie grindowania możemy zostać snajperem, burzycielem lub specem od przetrwania. Każda z klas dostaje swoją własną „broń klasową”, charakterystyczną tylko dla niej. U surwiwalowca mamy kuszę z lunetą, u burzyciela granatnik, a u snajpera karabin wyborowy, czyli po prostu snajperkę. Niewiele to zmienia w kontekście rozgrywki, ale można się spodziewać, że jest to krok w stronę czegoś bardziej rozbudowanego. Nacisk na rozwój postaci z pewnością zachęciłby do expienia i zlootowania każdego pozostawionego plecaka.

Na chwile przed wejściem do Strefy Mroku… :D

Sporą zmianą, której także nie miałem okazji przetestować, jest system klanów. W skrócie: możemy stworzyć swój własny klan, w skład którego może wchodzić aż 50 kont. Czekają nas różne cele, których realizacja będzie w różny sposób nagradzana. Na polu PvP czy PvE takie rozwiązanie może przynieść oczekiwany powiew świeżości, na co bardzo mocno liczę.

Tutaj trzeba jeszcze napomknąć o licznych nowościach w zakresie umiejętności. Oprócz doskonale nam znanych z The Division 1 tarczy czy impulsu (które swoją drogą również zostały zmodyfikowane), Ubisoft dodał całą paletę nowych skilli, które uatrakcyjniają wystrzeliwanie włóczących się wszędzie bandytów. Na szczególną uwagę zasługuje tzw. „Ćma”, czyli potężne miotane urządzanie, zdolne do rozerwania grupy wrogów spektakularnymi eksplozjami. Może ona także oślepiać przeciwników oraz niszczyć chroniące ich osłony. Nawet nie chcę liczyć, ile razy uratowała mi ona życie!

Do dyspozycji mamy też drona, który może regenerować nasz pancerz, bombardować pole walki albo strzelać z zamontowanego działka. Innym typem drona, a w zasadzie grupy mikrodronów, jest tzw. „Ul”, który ma dość szerokie zastosowanie. Na przykład jeden z podtypów tej umiejętności umożliwia reanimacje sojuszników. Jest to niezwykle przydatne w sytuacjach, kiedy sami nie możemy „podnieść” dogorywającego kolegi. Bardzo podoba mi się również wyrzutnia chemiczna, która gwarantuje wyjątkowo niszczycielskie efekty – łatwopalny gaz pali wszystko w przeciągu paru chwil.

Co ważniejsze, nasze umiejętności możemy modyfikować. Tego typu smakołyki dostajemy głównie z łupów, ale musimy pamiętać, że do ich wykorzystania potrzebujemy określonego poziomu siły. Gdy już uda nam się to osiągnąć, możemy dostać premię do obrażeń lub skrócić czas cooldownu. Warto dodać, że są one unikalne i nie posiadają wad w przeciwieństwie do modyfikatorów broni, które z jednej strony mogą zwiększać pojemność magazynka, a z drugiej np. odbierać celność.

Istnieje także drugi wariant modyfikacji ukierunkowany w stronę stricte wizualną. W skrócie: nie zmieniamy swoich statystyk, ale dostajemy opcje np. zmiany barwy płomienia wieżyczki podpalającej.

Pod względem mechanicznym różnice są raczej kosmetyczne, choć odniosłem wrażenie, że w porównaniu z betą strzelanie jest jakby płynniejsze, a animacje postaci bardziej naturalne. Sztuczna inteligencja też musiała zostać udoskonalona albo Ubisoft po prostu wyeliminował część błędów na tym obszarze. Przeciwnicy podczas strzelanin próbują zachodzić nas od tyłu, skutecznie chowają się za osłonami i chronią swojego leadera. To naprawdę zaskakujące, jak wiele udało się twórcom poprawić przez zaledwie miesiąc! Nie oznacza to jednak, że gra nie boryka się z żadnymi problemami.

Błędy i niedociągnięcia – co przydałoby się poprawić?

Podczas około 35 godzin zabawy w świecie The Division 2 spotkałem się z licznymi błędami na tle dźwiękowym, animacyjnym, graficznym i projektowym. Żadne z nich nie jest jednak godne potępienia – zwłaszcza że Ubisoft przy okazji następnych aktualizacji prawdopodobnie je poprawi. Dla większej przejrzystości pozwolę sobie wypunktować moje wszystkie spostrzeżenia:

No dobra, tutaj jest trochę krwi, ale zaa mało!

Czy warto sięgnąć po Division 2?

Gdybym miał odpowiedzieć na to pytanie po ograniu bety powiedziałbym, że… to zależy. Teraz jestem przekonany, że warto. Starzy weterani powinni być zachwyceni bogactwem świata i detalicznością, o którą zadbali twórcy. PvP i PvE też zapowiada się znakomicie, więc z punktu widzenia rozgrywki kooperacyjnej trudno się do czegoś przyczepić.

Ostatni raz podobną satysfakcję z tego typu produkcji miałem chyba przy okazji ogrywania Borderlandsa 2. Co prawda dużo bardziej podobała mi się zimowa aura Nowego Jorku (w The Division 1), ale ostatecznie nie wydaje mi się, żeby ten szkopuł mógł być dla kogoś decydującym argumentem za lub przeciw zakupowi gry. To po prostu zupełnie inny świat, do którego zaimplementowano The Division 1 wraz z paroma ciekawymi bonusami.

Rysiek podziwiający Biały Dom…

Nie odnajdą się tutaj osoby, które szukają strzelanki z wciągającą fabułą w tle. Sam singleplayer nie jest wart poświęcania mu czasu, ale jeśli szukacie dopracowanej gry kooperacyjnej, to The Division 2 będzie strzałem w dziesiątkę.

Po naprawdę chłodnym przyjęciu bety jestem zdumiony, jak wiele luk zdołal załatać Ubisoft. Biorąc pod uwagę fakt, że twórcy będą grę stale aktualizować i dodawać do niej nowy kontent, to jestem spokojny o jej przyszłość.

The Division 2 oceniam na 7,5/10, a tymczasem wracam do endgame’u, aby się przekonać, na ile jeszcze czasu wciągnie mnie słoneczny, zrujnowany Waszyngton!

 

The Division 2
The Division 2 – pomiędzy betą a finalną wersją jest gigantyczna przepaść! (recenzja)
Zalety
Fotorealistyczne oświetlenie
Mnóstwo zabawy przy rozgrywce kooperacyjnej
Rozbudowany endgame i Dark Zone
Satysfakcjonująca mechanika strzelania
Możliwość dołączania do klanów - rozbudowany system PvP i PvE
Rozwinięte SI przeciwników
Wady
Sporo błędów na polu graficznym i dźwiękowym
Oklepana i nudna fabuła
Brak perspektyw dla trybu singleplayer
Drewniane animacje postaci
7.5
OCENA
Exit mobile version