Crash Team Racing Nitro-Fueled – pierwsze wrażenia

Dzięki uprzejmości Cenegi i Activision miałem okazję przetestować przedpremierowo Crash Team Racing Nitro-Fueled – kolejne wskrzeszenie dawnej gry z szalonym jamrajem, którego znamy jeszcze z poprzedniego wieku. Poprzednia „reinkarnacja” kultowej postaci PlayStation w postaci Crash Bandicoot N. Sane Trilogy przebiegła pomyślnie, więc Activision poszło za ciosem i postanowiło przypomnieć graczom kultowego kart racera. Czy znów się ten zabieg udał? I tak, i nie…

Na początku podkreślę, że oddano do moich rąk tylko fragment gry. Dokładnie 3 trasy (o zróżnicowanym poziomie trudności — o tym później), 10 postaci i malutki fragment modyfikatorów wizualnych. I na podstawie tych kilku wyścigów, które miałem okazję rozegrać, piszę pierwsze wrażenia. Oczywistą „przeciwwagą” będzie dla mnie Mario Kart 8, którego uwielbiam i nie kryję się z tym, że jest dla mnie kart racerem idealnym. Nie oznacza to jednak, że podchodzę do Crash Team Racing z negatywnym nastawieniem. W przeszłości miałem okazję zagrać w oryginał i wspominam go naprawdę nieźle, tak samo, jak podejście Activision do Crash Bandicoot N. Sane Trilogy — łącząc to wszystko w całość, mogę powiedzieć, że na Crash Team Racing Nitro-Fueled czekałem i byłem ciekaw, co z tego wyjdzie.

Screenshoty pochodzą ze strony gry.

Zacznę od tego, co najważniejsze — jeździ się niezwykle przyjemnie i co nie powinno być zaskoczeniem, podobnie do tego, co znamy z oryginału. Jest co prawda kilka drobnych różnic względem gry z 1999 roku, ale trudno, żeby nie było, w końcu po tylu latach wypadałoby niektóre rzeczy unowocześnić. Moim zdaniem, odświeżenie modelu jazdy z zachowaniem większości jego cech było dobrym posunięciem, w którym starzy wyjadacze odnajdą się bez problemu, a nowi gracze powinni być zadowoleni z modelu jazdy. Kierowców do wyboru mamy całkiem sporo, różnią się oni już na pierwszy rzut oka parametrami i wyglądem, dochodzi do tego również ogromna liczba modyfikatorów wizualnych… ale w ogrywanym przeze mnie demie funkcje te były mocno ograniczone.

Co do samych tras, udostępniono nam trzy różne tory z rosnącym poziomem trudności: Crash Cove, Tiger Temple i Polar Pass. Moim faworytem spośród tej trójki jest Tiger Temple, które było moim zdaniem najlepiej zbalansowane i prezentowało się najlepiej, jeśli chodzi o stronę wizualną. Crash Cove to zwykła kaszka z mleczkiem, która nie powinna sprawić problemu nawet największym laikom. Polar Pass to zaś trasa, która na początku sprawiła mi zaskakująco dużo trudności i wymagała wyuczenia się kilku nawyków. Tak więc udostępnione nam tory zrobiły na mnie całkiem niezłe wrażenie swoją różnorodnością — w pełnej wersji gry dostaniemy również kilka najlepszych (według twórców) tras znanych z Crasha Nitro Kart.

To, co rzuca się od razu w oczy, to sztuczna inteligencja przeciwników — pozostawia ona wiele do życzenia. Jednak najczęściej aspekt ten schodzi na drugi plan, przecież w tego typu tytuły gra się głównie dla kanapowych zmagań z przyjaciółmi lub z nieznajomymi w sieci. Na prezentacji miałem przyjemność testować Crash Team Racing Nitro-Fueled wraz z trzema innymi redaktorami… ale nie mogliśmy rozegrać lokalnego multi. Mogliśmy ogrywać najnowszego Crasha tylko i wyłącznie w trybie jednoosobowym z botami.

Jest to dla mnie kompletnie niezrozumiała decyzja ze strony organizujących ten przedpremierowy pokaz. Zmagania z ŻYWYM przeciwnikiem to najlepsza cześć kart racerów — więc pozbawianie nas tego podczas prezentacji jest dla mnie trochę strzałem w stopę. Dlatego moje wstępne odczucia względem Crash Team Racing Nitro-Fueled są… dość nijakie. Dużo rzeczy na pierwszy rzut oka gra tu całkiem nieźle, ale brak możliwości sprawdzenia głównej atrakcji tego typu gier — lokalnego splitscreena nie pozwala mi wyrobić sobie jakiejś większej opinii.

Od strony technicznej niedopuszczalną decyzją twórców jest blokada klatek na sekundę ustawiona na zaledwie 30 FPS. Cała gra wydaję się przez to ociężała i mniej dynamiczna od konkurencji — za to ogromny minus. Zarówno Mario Kart 8 Delux, jak i Team Sonic Racing nie mają blokady i trzymają dość stabilne 60 klatek na wszystkich platformach (wyjątkiem jest TSR na Switchu — tam również jest blokada na 30 FPS, ale już Mario Kart śmiga w super stabilnych 60 klatkach). Jedynym ratunkiem jest to, że PONOĆ PS4 Pro i Xbox One X mają zagwarantować 60 klatek na sekundę (i wspierać rozdzielczość 4K). Na samej prezentacji nie potwierdzono tego oficjalnie i w sieci na ten temat również nie znalazłem oficjalnego stanowiska twórców.

Nie chcę, żebyście mnie odebrali w tym momencie za jakiegoś purystę wydajnościowego albo gracza PCMR, który pluje na „konsolowy plebs z 30 FPS” – bo sam najczęściej gram obecnie na konsoli i jestem w stanie zaakceptować 30 klatek na sekundę w większości tytułów. Wyjątkiem są jednak dla mnie niektóre gry – m.in. właśnie sportowe/wyścigowe, gdzie czas reakcji i płynność jest niekiedy kluczowa. Jeśli mam być szczery, to blokada na 30 FPS jest dla mnie rzeczą, która nie pozwala brać mi na poważnie Crash Team Racing Nitro-Fueled jako konkurencji dla pozostałych kart racerów na rynku. W testowanym przeze mnie obecnie Team Sonic Racing sporadyczne spadki klatek poniżej 50 są już dla mnie dużym problemem rzucającym się w oczy i psującym trochę gameplay — a co dopiero stałe trzydzieści klatek na sekundę w CTR.

Za to, jeśli chodzi o sam wygląd gry, to jest już bardzo dobrze. Szczegółowo, kolorowo i bardzo zróżnicowanie — oprawa graficzna jest bardzo zbliżona do tego, co widzieliśmy w Crash Bandicoot N. Sane Trilogy, chyba nie jest to żadne zaskoczenie. Całe udźwiękowienie ze świetną muzyką na czele też nie pozwala się, do czego przyczepić, bardzo fajnie odnowiono soundtrack. Za to spory plus.

Czy Crash Team Racing Nitro-Fueled stanie się najlepszym imprezowym kart racerem i zdetronizuje Mario Kart 8? Nie wydaje mi się, ale to też kwestia indywidualnych preferencji gracza. Nie wątpię, że fani oryginalnego CTR będą wniebowzięci. Po kilku pierwszych rozegranych wyścigach na usta ciśnie mi się tylko jedno — Crash Team Racing jest przyjemny, aczkolwiek na razie do produktu Nintendo mu daleko — lecz do ostatecznej opinii wstrzymam się do recenzji, gdy będę miał okazję dogłębnie przetestować tytuł. No i co najważniejsze, gdy będę miał okazję rozegrać kilka wyścigów wraz ze znajomymi na kanapie.

W najbliższym czasie pojawi się również moja recenzja Team Sonic Racing, który także próbuje wywalczyć sobie miejsce na rynku. Prawdopodobnie pokuszę się też na koniec o porównanie Crash Team Racing Nitro-Fueled z Team Sonic Racing i Mario Kart 8 Deluxe.

Czekacie na Crash Team Racing Nitro-Fueled? Jak wspominacie oryginalną wersję z 1999 roku? Podzielcie się swoją opinią w komentarzach!