Google Pixel 3a po roku, czyli co nas wkurza w smartfonach?

Google Pixel 3a jest półtorarocznym smartfonem, który w wielu dziedzinach wciąż daje radę, ale jednocześnie spiętrzył u mnie takie pokłady irytacji, że zdecydowałem się zmienić go na inny model. To dobry punkt wyjścia do rozważań na temat tego, co takiego wkurza nas w smartfonach.

Google Pixel 3a – tani iPhone na Androidzie

Miałem dość dużych telefonów. Huawei Mate 10 Pro, którego wcześniej używałem, był świetny, ale po jakimś czasie zaczęły mi przeszkadzać jego gabaryty. Dlatego kiedy zobaczyłem, że Google zaprezentowało niewielki smartfon z aparatem wyjętym z flagowego Pixela 3, stwierdziłem, że to będzie mój następny smartfon. I tak się stało – przeczekałem kilka miesięcy, aż cena Pixela 3a spadnie do akceptowalnego poziomu, a potem nabyłem to cudo.

Google Pixel 3a

Wiele rzeczy spodobało mi się w Pixelu 3a. Bardzo ładny ekran OLED ze znakomitym Always On Display, plastikowa, nierysująca się tak łatwo obudowa (po roku wyglądająca wciąż znakomicie) czy płynnie działający, zawsze aktualny system. No i poręczność.

Google Pixel 3a, choć nie był zbyt urodziwy już w momencie premiery, to nie rozpychał się w dłoniach tak jak inne smartfony i nie powodował dyskomfortu połączonego z obawą wysunięcia się ze zbyt płytkich kieszeni spodni. Komfort obsługi jedną ręką to było coś, za co byłem gotów zapłacić – nawet, gdy zakup Pixela 3a nie kalkulował się aż tak mocno, gdyby spojrzeć na samą specyfikację i ogólną „urodę” urządzenia.

Po tym, jak sprzęt dotarł do mnie, okazało się, że słowa uznania za kilka innych funkcji i właściwości urządzenia nie są na wyrost. Na przykład pamiętam, jak byłem zaskoczony, gdy po raz pierwszy przekonałem się, jak dobrze grają głośniki. Doceniłem też powrót do portu słuchawkowego, którego w Huawei trochę mi brakowało. I te zdjęcia!

Byłem pełny uznania dla Google za to, co programiści potrafili „wyciągnąć” z pojedynczego oczka aparatu w Pixelu 3a. Jakość fotografii była na tyle dobra, że w mojej opinii dopiero nowe modele średniopółkowych smartfonów zaprezentowanych kilka miesięcy później mogły mierzyć się z wzorem, jaki pozostawiło po sobie Google.

Kolory na zdjęciach były znacznie bardziej naturalne, a nie mocno nasycone jak w Samsungach czy Oppo, można było dostrzec szczegóły cieni, a niebo nie było prześwietlane. Zdjęcia nocne naprawdę dawały radę, a astrofotografia była bardzo przyjemnym dodatkiem do wieczornych spacerów pod gołym niebem.

Dodatkowo cyfrowa stabilizacja podczas robienia filmów „robiła robotę”, przez co materiały prezentowały się lepiej niż te kręcone ex-flagowym Matem 10 Pro.

Stabilizacja obrazu – Google Pixel 3a. Ostatnie kilka sekund to już bieg ;)

W gruncie rzeczy, choć obecnie mam już inny smartfon, najlepiej wspominanym przeze mnie elementem Pixela 3a był właśnie potencjał fotograficzny. I choć brakowało wtedy trochę obiektywu szerokokątnego, to ta prostota połączona z wysokiej jakości algorytmami Google, czyniła z tego urządzenia doskonałą maszynkę do robienia zdjęć typu „wyceluj i strzelaj”.

Żeby nie było – nie wszystko w Pixelu 3a dało się pochwalić. Z racji mniejszych gabarytów i niezbyt pojemnej baterii, musiałem liczyć się z tym, że będę zmuszony doładowywać smartfon w ciągu dnia. Ten detal brałem pod uwagę już na etapie zakupu, natomiast innego przewidzieć nie mogłem. A to ostatecznie on zepchnął mnie na skraj decyzji o zmianie urządzenia.

Pixele to wredne typy

Odnoszę wrażenie, że jestem w stanie wyliczyć tyluż zadowolonych i wychwalających pod niebiosa właścicieli Pixeli, ilu takich skarżących się na pewne niedoróbki i błędy w oprogramowaniu. O takich usterkach często dało się przeczytać na Twitterze.

Kupując średniopółkowca będącego odmianą już trzeciej generacji smartfonów Google, założyłem, że firma wie już, jak produkować telefony i co robić, żeby działały jak trzeba. I ogólnie rzecz biorąc tak było – jednak, niestety, nie w moim przypadku.

Wraz z jedną z aktualizacji, mojego Pixela 3a dotknął problem, który zaważył później na zrezygnowaniu z tego smartfona całkowicie. W oprogramowaniu pojawił się irytujący błąd, polegający na zamrażaniu ekranu głównego na kilka sekund po odblokowaniu ekranu. Niezależnie od tego, czy odblokowanie nastąpiło po odczytaniu danych ze skanera linii papilarnych, wpisaniu hasła czy zwykłym przeciągnięciu palcem po ekranie, bardzo często zdarzało się, że patrzyłem na wyświetlacz jak ten wół na malowane wrota, oczekując od ekranu jakiejkolwiek odpowiedzi.

Wydawało się, że rozwiązanie problemu jest proste – wyczyszczenie pamięci urządzenia i zainstalowanie wszystkiego od nowa. Niby taka operacja dała rezultaty, ale tylko na krótko. Problem powrócił, by wkurzyć mnie na tyle, żebym zaczął szukać innego modelu zamiast Pixela 3a.

Jasne, można by było przeboleć jakoś taką usterkę – nie była to rzecz powtarzalna przy każdym odblokowywaniu ekranu, a reszta działania telefonu była bez zarzutu. Nie byłem jednak w stanie pogodzić się z tym, że muszę użerać się ze sprzętem, który zawodzi w podstawach swojej funkcjonalności. W ten sposób Pixel 3a musiał ustąpić innemu urządzeniu, od producenta, którego nigdy wcześniej nie brałem pod uwagę przy wyborze smartfona.

W tym momencie nabywanie Pixela 3a nie jest najlepszym pomysłem, zwłaszcza, że dni jego chwały już minęły. Smartfon wycofało ze sprzedaży samo Google, a w Polsce trzeba ratować się używanymi sztukami lub sprowadzaniem telefonów z zagranicznych sklepów, bo u nas nówki nadal „stoją” cenowo zbyt wysoko. Zresztą, pasjonaci i miłośnicy sprzętu z Mountain View pewnie i tak ostrzą już zęby na Pixela 4a.

Rzeczy, które wkurzają nas w smartfonach

Odnoszę wrażenie, że każdego z nas czasem irytują takie drobne rzeczy, które pojawiają się w codziennym użytkowaniu smartfonów. Przycinki interfejsu, kraszujące się aplikacje, wieczne przeładowywanie ich w tle, nagrzewanie się urządzeń podczas upałów, zamrażanie ekranu na kilka sekund, brak powiadomień dochodzących na czas lub nie dochodzących do nas w ogóle przez agresywne działania nakładek systemowych.

Założę się, że też macie przynajmniej jedną, a może nawet całą listę rzeczy, które zmienilibyście w swoim smartfonie. Takich, przez które z jednej strony macie czasem ochotę wyrzucić tę rzecz za okno, a z drugiej – nie na tyle poważne, by z miejsca zacząć przeglądać oferty sprzedaży innych telefonów. Takich, z którymi da się żyć, ale przypominających zbyt szorstki papier toaletowy. Niby przeszkadza, ale przecież nie wyrzucisz całego opakowania od razu. Poczekasz, aż się zużyje i następnym razem kupisz inny.

Oczywiście, że możesz pomóc. Możesz działać, jak trzeba

Niektóre z błędów i niedoróbek są niemalże charakterystyczne dla danego modelu (dostajemy je niemalże „out of the box”), inne zaś występują, można by rzec, spontanicznie. Ich suma może wywoływać nieodparte wrażenie, że oto jesteśmy jakimiś nieprawdopodobnymi pechowcami, skoro niemal każda elektronika w naszym posiadaniu musi płatać nam jakieś figle.

Aż do czasu, gdy kropla przeleje czarę goryczy, nasza tolerancja i cierpliwość się skończą, a my dojdziemy do wniosku, że tak dalej się nie da, i że najwyższy czas zmienić sprzęt…

Jako że smartfony są jednymi z najczęściej wykorzystywanych przez nas gadżetów, to nabawiają się usterek szybciej i łatwiej dostrzegamy ich wady. Stąd „dostaje się” im w pierwszej kolejności. A przecież nie oczekujemy od nich niemożliwego – wystarczy, żeby były doskonałe.

Czy to tak wiele?