Instax Mini LiPlay – fotograficzna hybryda ze stajni Fujifilm (recenzja)

Nieco ponad rok temu zainteresowałem się fotografią – wysupłałem trochę oszczędności i kupiłem swojego pierwszego bezlusterkowca. Niewiele później przyszedł czas na rozszerzenie swoich zainteresowań o coś nieco bardziej klasycznego, niemalże analogowego, a więc po zakupie stosownego adaptera do mojej kolekcji dołączyły dwa manualne, radzieckie obiektywy. Tym samym większość fotek wykonuję przy pomocy specyficznej hybrydy – japońskiego przepełnionego elektroniką korpusu, połączonego za pomocą kawałka aluminium z radzieckim obiektywem manualnym. Tak się zdarzyło, że w dzień wyjazdu na wakacje w moje ręce trafiła fotograficzna hybryda o nieco innej koncepcji – łącząca w sobie zupełnie klasyczny aparat natychmiastowy z odrobiną nowoczesnej elektroniki oraz kompaktową drukarkę do zdjęć. Przed Wami Fujifilm Instax Mini LiPlay.

Z aparatami do fotografii błyskawicznej ze stajni Instax mam styczność już od jakiegoś czasu. Cała masa moich znajomych, głównie płci żeńskiej, kupowała sobie lub dostawała na urodziny polaroida opatrzonego tym logo. Przyznam szczerze, że choć początkowo nie do końca rozumiałem tę koncepcję, tak z czasem… całkiem ugodziła mnie w serce. W erze smartfonów zupełnie zatracił się szacunek do liczby wykonywanych zdjęć i z czasem gromadzimy ich ze sobą tyle, że nie jesteśmy w stanie nawet ich przejrzeć. Ze wczesnych lat dzieciństwa doskonale pamiętam jeszcze wykonywanie zdjęć tanimi aparatami na kliszę, jednak w tym momencie zupełnie nie widzę dla tego zastosowania innego niż dla pasjonatów. Ale fotografia natychmiastowa… to ma pewien urok. Do korpusu aparatu wchodzi film umożliwiający wydrukowanie zaledwie dziesięciu zdjęć, a więc każde z nich jest wręcz na wagę złota – a konkretniej rzecz ujmując, czterech złotych, bo tyle w przybliżeniu kosztuje nas jedna wydrukowana fotka.

Instax Mini LiPlay

Ale czym takim specjalnym wyróżnia się Instax Mini LiPlay? Zacznijmy może od tego, jak wyglądają współczesne aparaty natychmiastowe – historia to już przeszłość, więc to zostawmy za sobą (a w każdym razie na czas tej recenzji) ;). Najpopularniejszym modelem producenta jest Instax Mini 8 (ewentualnie model Mini 9, ale dziewiątka od ósemki różni się wyłącznie niewielkim lusterkiem do selfie). Ta kosztująca mniej więcej dwieście-trzysta złotych konstrukcja jest niezwykle prosta – do dyspozycji użytkownika oddany jest analogowy wizjer, spust migawki i kilka ustawień ekspozycji dostępnych z poziomu pokrętła. Nie ma nawet kontroli nad lampą błyskową – klikasz przycisk, zdjęcie się drukuje. Wyjdzie, nie wyjdzie? To już nie jest zmartwienie aparatu.

I w gruncie rzeczy, taka wizja fotografii natychmiastowej nie do końca przypadła mi do gustu. Z doświadczenia znajomych wiem, że na 10 zdjęć z wkładu na ogół jedno lub dwa i tak idą do kosza, bo są niewiarygodnie kiepskie, kilka jest prześwietlonych lub niedoświetlonych, a dopiero następnych kilka oddaje chwilę i stanowi świetne źródło wspomnień. Instax Mini LiPlay pozbywa się problemu, ale czy przy okazji nie pozbawia tej zabawy duszy? Cóż, miałem okazję sprawdzić to podczas swojej niewielkiej, wakacyjnej podróży – wąskie uliczki Porto przemierzałem często z recenzowanym aparatem natychmiastowym zamiast swojej torby fotograficznej. Traf chciał, że przy okazji mam możliwość porównania kilku „strzałów” wykonanych przez Instaxa Mini 8 do tych, które wydrukował mi LiPlay. No, a po tym przydługim wstępie czas na część właściwą recenzji ;).

Specyfikacja techniczna

Przed umieszczeniem w tej recenzji specyfikacji technicznej (która, co ciekawe, na polskiej stronie Instaksa jest dostępna wyłącznie w języku angielskim) warto byłoby zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze, jak chwali się sam producent, Instax Mini LiPlay jest najmniejszą natychmiastówką sygnowaną tym logo, jaka powstała. A po drugie, oprócz funkcji polaroidu, model ten można traktować jako przenośną drukarkę do zdjęć – oczywiście stosunkowo ograniczoną i specyficzną.

  • Wkłady
    • Fujifilm Instant Colour Film “instax mini”
    • Rozmiar filmu – 86 mm x 54 mm
    • Rozmiar obrazu – 62 mm x 46 mm
    • Czas wywołania – około 90 sekund (zależnie od temperatury otoczenia)
    • Wykrywanie wkładu przez aparat – tak (automatyczne wysuwanie zabezpieczenia po włożeniu)
  • Sensor
    • Sensor obrazu -1/5 cala, CMOS z filtrem kolorów podstawowych
    • Liczba efektywnych pikseli – 2560 × 1920
    • Pamięć wbudowania, slot na karty microSD
    • Pojemność pamięci wbudowanej – około 45 zdjęć; karta pamięci: około 850 zdjęć na gigabajt
    • System plików – DCF compliant Exif Ver 2.3
  • Obiektyw
    • Długość ogniskowa – f = 28 mm (odpowiednik filmu 35 mm)
    • Zakres ostrości – od 10 centymetrów do nieskończoności
  • Ekspozycja
    • Czas otwarcia migawki – 1/4 sekundy do 1/8000 sekundy (automatyczny)
    • Przysłona – f/2.0
    • Czułość – ISO 100-1600 (automatyczna)
    • Kontrola ekspozycji – zaprogramowana automatyczna ekspozycja
    • Pomiar światła – pomiar 256 segmentów przez obiektyw (TTL), multi-metering
  • Lampa błyskowa
    • Auto/tryb wymuszony/tryb stłumiony
    • Zasięg efektywny: ok. 50-150 cm
  • Tryby fotografowania
    • Standardowy, tryb nagrywania dźwięku, tryb drukowania
  • Samowyzwalacz
    • Brak/około 2 sekundy/około 10 sekund
  • Opcje kreatywne
    • Efekty nakładany na obraz – 6 filtrów, 10 wbudowanych ramek na zdjęcia (więcej ramek dostępnych w aplikacji)
  • Specyfikacja drukowania
    • Rozdzielczość drukowania– 12.5 punktu/mm (318 dpi, rozmiar punktu – 80 μm)
    • Poziomy drukowania – 256 poziomów per colour (RGB)
    • Obsługiwane formaty obrazu – zdjęcia JPEG wykonane tym urządzeniem i zdjęcia JPEG przesłane ze smartfona przez Bluetooth
    • Czas drukowania – ok. 12 sekund
    • Ponownie drukowanie – do wydruku dostępne 50 ostatnich wydruków (50 zdjęć zapisanych w historii drukowania)
  • Zoom cyfrowy
    • Do 2,4x, tylko podczas drukowania (rozdzielczość: 800 x 800)
  • Ekran
    • 2,7-calowy, kolorowy ekran LCD wykonany w technologii
    • Liczba pikseli: około 230,000 punktów
  • Bateria
    • Litowo-jonowa, wbudowane ogniwo bez możliwości wyjęcia ładowanie za pośrednictwem gniazda microUSB
    • „Pojemność” – w pełni naładowana bateria wystarcza nawet na 100 wydruków (zależnie od warunków)
    • Czas ładowania – 2-3 godziny
  • Wymiary i waga
    • 82,5 mm × 122,9 mm × 36,7 m (bez wystających elementów)
    • około 255 gramów
  • Akcesoria zawarte w zestawie
    • Pasek na rękę
    • Kabel USB
    • Instrukcja ładowania

Instax Mini LiPlay

Uff, przydługą listę mamy za sobą – możemy przejść do dalej. Ale jeszcze przed części o użytkowaniu, pozwólcie, że zajmę Wam chwilę wrażeniami dotyczącymi konstrukcji.

Wzornictwo i jakość wykonania

Recenzowany aparat jest dostępny w trzech wersjach kolorystycznych – Elegant Black, Blush Gold oraz Stone White. Do mnie trafiła, moim zdaniem, najciekawsza i najładniejsza, czyli Elegant Black. Nie ma co dać się zwodzić nazwie, bowiem na obudowie aparatu oprócz czerni odnajdziemy sporo elementów miedzianych (tak samo jak w przypadku recenzowanych równolegle słuchawek – przypadek?). Tym samym główna część obudowy jest czarna i warto nadmienić, że nie jest gładka – co nie tylko sprawia, że całość wygląda dużo lepiej, ale też chwyt jest lepszy; zaś elementy wykończenia są miedziane i, nie licząc części wokół obiektywu, gładkie. Mogę śmiało powiedzieć, że Instax Mini LiPlay prezentuje się bardzo dobrze, przy czym znacznie nowocześniej niż poprzednicy z serii Mini. O tyle, o ile samo wzornictwo bardziej podoba mi się w przypadku recenzowanego modelu, tak „klasyczne” modele też miały w sobie to coś.

Instax Mini LiPlay

Na froncie urządzenia znajduje się obiektyw (w przypadku tego modelu nie ma mowy o żadnym wysuwaniu, ten jest właściwie płaski), wokół którego odnajdziemy lampę błyskową oraz niewielkie lusterko do selfie. Tak się zdarzyło, że nie pokusiłem się o robienie selfie, ale na wszelki wypadek sprawdziłem – kąt widzenia aparatu (a raczej jego ogniskowa) swobodnie umożliwiają zrobienie sobie zdjęcia tak, żeby było jeszcze widać co się dzieje za nami. U góry, po lewej stronie, znajduje się spust migawki – warto nadmienić, że dwustopniowy i delikatne wciśnięcie spowoduje dobranie i zablokowanie parametrów ekspozycji oraz nastawienie ostrości. Blokada ekspozycji i ostrości, wbrew pozorom, może się czasem przydać – chociażby dla oszukania automatyki Instaksa, która w niektórych sytuacjach może być uparta ;). Zlokalizowany pod lusterkiem przycisk powoduje to, czego można domyślić się po ikonce mikrofonu – aparat zacznie nagrywać dźwięk i po uruchomieniu tej funkcji, na fotografii będzie można zamieścić kod QR z zapisanym 10-sekundowym dźwiękiem (pięć sekund przed wykonaniem zdjęcia, pięć po). Front urządzenia zwieńcza niewielkie logo producenta i oznaczenie modelu, którego dopatrzeć możemy się w prawym, górnym rogu.

Instax Mini LiPlay
Czy ktoś zauważył, że z lusterkiem jest coś nie tak? Spostrzegawczych uspokajam – to efekt delikatnego retuszu widocznego odbicia mojej twarzy niezwykle skupionej na zrobieniu zdjęcia ;)

Jeszcze zanim przejdziemy na tył urządzenia, warto nadmienić, że na bocznej stronie od strony lewej (patrząc na ekran) znajduje się włącznik oraz trzy oznaczone cyframi przyciski. Do tych ostatnich możemy przypisać szablony ulubionych ramek tak, aby móc szybko strzelić fotkę z wybraną. Ramkę możemy nałożyć jeszcze po wykonaniu zdjęcia, jednak jeśli chcemy złapać coś na przykład w sepii, to musimy pomyśleć o tym zawczasu.

Instax Mini LiPlay

Czas na tył urządzenia, czyli stronę, na którą będziemy patrzeć. Od góry znajduje się suwak odblokowujący klapkę, pod którą jest nasz film – ten jest oznaczony, więc jeśli tylko nie wpadnie nam do głowy dziwny pomysł rejestracji wideo (oczywiście Mini LiPlay nie ma takiej funkcji), to nikt nie powinien przypadkowo prześwietlić nam pozostałych wkładów. Pod nim znajduje się 2,7-calowy ekran, który – co warto nadmienić – swoimi wymiarami odpowiada wymiarom wydrukowanego zdjęcia, możemy więc z dokładnością co do milimetra określić, czy pożądane przez nas elementy będą wystarczająco duże. Pod spodem znajduje się jeszcze guziki MENU/OK otoczony przez cztery guziki kierunkowe oraz trzy przyciski funkcyjne, których grafika jest na tyle wymowna, że nie będę o nich opowiadał ;). Po lewej stronie ekranu, ostatni szczegół – (niedomknięta) klapka, pod którą znajduje się gniazdo na kartę microSD.

Instax Mini LiPlay

Na sam koniec zostawiłem strony, na których nie dzieje się nic ciekawego – dolna oraz prawa nie interesują nas właściwie wcale, natomiast od góry będziemy odbierać wydruki.

O interfejsie słów kilkanaście…

Recenzowany Instax jest stosunkowo wyjątkowy, nawet, jeśli przyrównamy go do innych przedstawicieli swojej rodziny. Przede wszystkim, zrobienie zdjęcia nie ogranicza się do wybrania fizycznym pierścieniem ekspozycji i kliknięciu migawki. Co ciekawe, jest jeszcze prostsze, ale opcji oddanych do dyspozycji użytkownika jest trochę więcej. Po włączeniu urządzenia (co samo w sobie trwa dosłownie sekundę-dwie) naszym oczom ukaże się podgląd obrazu wraz z dwoma drobnymi elementami. Pierwszy jest opcjonalny i jest to czerwona ikonka aparatu w rogu, która sygnalizuje, że w pamięci urządzenia pozostało mało miejsca (na 10 zdjęć lub mniej). Drugim z nich jest podłużny symbol przypominający trochę koraliki nawleczone na nić – ten składa się z dziesięciu kropek i, jak nietrudno się domyślić, na podstawie liczby większych kropek możemy ustalić liczbę pozostałych wkładów filmu.

Dodatkowe informacje możemy ujrzeć po wciśnięciu przycisku Cofnij – oprócz godziny i daty, możemy tutaj podejrzeć aktualne ustawienie korekcji ekspozycji, lampy błyskowej, ramki, filtra, liczbę pozostałych zdjęć w pamięci, status Bluetooth oraz poziom naładowania baterii. Brzmi skomplikowanie, ale całość jest naprawdę bardzo przejrzysta. Dalej mamy przycisk Galerii, w której możemy podejrzeć jedno, cztery lub dziewięć zdjęć na ekranie w zależności od tego, ile razy wciśniemy przycisk. Miłym akcentem jest to, że na podglądach wielu zdjęć to, które jest zaznaczone, otoczone jest ramką w kształcie wydrukowanej fotografii. Ba, podczas drukowania także widoczna jest na ekranie animacja sugerująca, jakoby wirtualne zdjęcie właśnie wysuwało się wprost do naszych rąk przez szczelinę w aparacie.

zdjęcia z Instax Mini LiPlay

Do trybu wykonywania zdjęć możemy wrócić poprzez wciśnięcie spustu migawki. Wciskając przycisk w górę zostaniemy przeniesieni do wyboru ramki, w prawo – trybu lampy błyskowej, lewo – samowyzwalacza, w dół – filtra. Szkoda, że zabrakło miejsca na korekcję ekspozycji, bo do tej naprawdę trzeba się dokopać (o czym za chwilę), co czyni to ustawienie zupełnie bezużytecznym z punktu widzenia „łapania chwili”. Z drugiej strony, lampą błyskową możemy zarządzać tylko tu, a moim zdaniem te dwa ustawienia mogłyby się swobodnie ze sobą zamienić.

A co się stanie po kliknięciu przycisku Menu? Do naszej dyspozycji zostanie oddane 14 opcji – włączenie lub wyłączenie wspomagania AF, wspomniana korekcja ekspozycji (skok co 1/3, zakres od -2 do +2), ustawienie drukowania kodu QR (domyślne położenie, kolor), ustawienia Bluetooth, z poziomu których parujemy się ze smartfonem, wyłączenie i włączenie Cross key guide, czyli wyświetlającego się na parę chwil po włączeniu aparatu „przypominacza” o funkcjach poszczególnych przycisków (przydatne na początku), ustawienia daty i godziny, języka, dźwięku, automatycznego wyłączania się (do wyboru 2 lub 5 minut), aż wreszcie funkcja Reset, usunięcie predefiniowanych funkcji przycisków 1-3, format pamięci wewnętrznej oraz aktualizacja oprogramowania.

Instax Mini LiPlay

Zbliżamy się do samego końca – pod przyciskiem Menu wciśniętym z poziomu galerii pojawia się kilka dodatkowych opcji. Możliwość przybliżenia zdjęcia, usunięcia dźwięku nagranego do danej fotografii, podejrzenie historii wydruków, a także możliwość usunięcia fotek (wybranej lub wszystkich). Ufff, to by było na tyle. Jeszcze tylko krótki rzut oka na aplikację i możemy porobić zdjęcia.

… i kilka słów o aplikacji

Aplikacja zwie się mini LiPlay i muszę już na samym początku przyznać, że… trochę mnie zawiodła.  Pierwsza zakładka to Sound, w której możemy podejrzeć zdjęcia wykonane z nagraniem (po ich wydrukowaniu, to telefon przesyła fotografię wraz z dźwiękiem na serwery Instaksa tak, aby kod QR działał u wszystkich), zdalne wykonywanie zdjęć z podglądem na żywo i… tu chciałbym się na chwilę zatrzymać. Po pierwsze, ogromna szkoda, że z tego poziomu ponownie nie mamy szybkiego dostępu do korekcji ekspozycji, a tylko do spustu migawki, ustawień lampy błyskowej i samowyzwalacza. Po drugie, pogląd jest mizernie mały, a przesłany obraz kiepskiej jakości – nie rozumiem, dlaczego. A po trzecie, z żadnej strony Instaksa nie znajdziemy gwintu statywowego, przez co raczej trudno będzie skorzystać z tej opcji – można oczywiście wykorzystać elementy otoczenia, ale ustawienie ich na wysokości twarzy może być całkiem trudne – tyle dobrego, że Instax Mini LiPlay całkiem stabilnie stoi na swojej podstawie. Ja wiem, że od aparatu natychmiastowego nie wszyscy mogą wymagać możliwości umieszczenia go na statywie, ale biorąc pod uwagę rosnący rynek tanich, przenośnych statywików czy gorillapodów…

Idąc jednak do dalszych opcji aplikacji, jest to możliwość przypisania określonej ramki do przycisków skrótu (dlaczego producent na swojej stronie informuje, że może to być również filtr? nie wiem), możliwość wydrukowania zdjęcia z galerii smartfona z uprzednim wykadrowaniem, a także ustawienia. Tylko tyle i aż tyle.

Instax Mini LiPlay w praktyce

Na samym początku wspomnę może o tym, jak wygląda ładowanie aparatu. To całkiem proste – wystarczy podpiąć kabel microUSB do gniazda urządzenia, o tym, że jest ono ładowane będzie informowała nas… świecąca się dioda flash, a po pełnym nakarmieniu baterii wspomniana lampa zgaśnie. Ile wynosi czas pracy na baterii? Niestety, trudno jest mi to określić precyzyjnie, bo wszystko zależy od tego, ile czasu będziecie się tylko przymierzać do zdjęcia, ile zdjęć zrobicie, a ile z nich wydrukujecie. Mam jednak wrażenie, że „100 wydrukowanych zdjęć” to gruba przesada – po tygodniowych wakacjach, gdzie trochę biegałem z aparatem, stan naładowania wynosił jedną kreskę na trzy, więc na czas przyglądania się interfejsowi podczas testów postanowiłem dodać akumulatorowi trochę energii. Mam jednak świadomość, że większość użytkowników aparatu będzie korzystało z niego mniej niż ja – podczas testów starałem się robić wiele zdjęć (drukowałem tylko wybrane), wielokrotnie przeglądałem opcje, aby nic nie przegapić, a starając się złapać kilka ładnych ujęć zdarzało mi się przez dłuugi czas trzymać aparat włączony, zamiast tylko wyciągać go od czasu do czasu w celu cyknięcia fotki.

Instax Mini LiPlay

A co z jakością wykonywanych zdjęć? W przypadku aparatów natychmiastowych fun factor zdecydowanie przeważa nad efektem jakościowym. Niemniej, Instax Mini LiPlay w swojej kategorii wykonuje zdjęcia naprawdę dobre. Pierwszym tego powodem jest oczywiście ekran, na którym możemy podejrzeć zdjęcie, w razie wątpliwości zrobić je jeszcze raz czy poprawić ekspozycję. Ale jestem też przekonany, że automatyka aparatu została poprawiona względem poprzedników – tak się składa, że kilka takich samych (tj. bliźniaczo podobnych zdjęć) miałem okazję wykonać recenzowanym urządzeniem i modelem mini 8 i… różnica jest miażdżąca.

Oczywiście nie wszystkie zdjęcia wykonane Instaksem Mini LiPlay są perfekcyjne, ale zdecydowanie bliżej im do czytelności, niż tym, które robi starszy konkurent. Pomijam fakt, że tutaj nie musimy pamiętać o ustawieniu odpowiedniej ekspozycji (a tak to wystarczyłoby się zapomnieć i…. 1 z 10 wkładów leci do kosza) – ja podczas całego okresu testów zużyłem wszystkie podrzucone mi przez producenta dwadzieścia osiem wkładów, a wszystkie wydruki postrzegam jako zupełnie pełnoprawne. Zresztą, będziecie mogli przyjrzeć się zdecydowanej większości z nich. Oczywiście miejcie na względzie, że oglądacie cyfrową reprodukcję wydruków, a więc te nie tylko tracą swój urok, ale i ilość informacji przekazywanych przez fotografię ulega zniekształceniu.

Wykonane przeze mnie zdjęcia nie są powalająco czytelne, ale stanowią miłą pamiątkę z wakacji – miałem okazję pokazywać je kilku znajomym i wszyscy byli zachwyceni. Dodatkowy efekt „wow” zrobiło zdjęcie z kodem QR, które zamieszczam Wam poniżej tak, żebyście mogli je zeskanować. To też dobra okazja, żeby zobaczyć jak dużo na szczegółowości traci zdjęcie po wydrukowaniu – wystarczy rzut oka na smartfon, żeby zobaczyć, że szczegółów jest tam dużo więcej. Przy okazji nadmienię jeszcze, że podczas drukowania fotografii z dźwiękiem (co oczywiście jest opcjonalne) ponownie dostajemy możliwość wybrania miejsca na QR i jego koloru tak, żeby dopasować je do zdjęcia. Jeśli nie macie możliwości, żeby zeskanować widoczny na fotografii kod – kliknijcie >tutaj<.

Jeśli chodzi o filtry, to muszę przyznać, że nie jestem ich szczególnym fanem. Kilka fotek wykonałem przy użyciu Vivid, dwie przy użyciu Poster, do tego dorzuciłem jedno zdjęcie czarno-białe. Oprócz tego do wyboru jest jeszcze Stylish, Fisheye (tak dziwnie zniekształca obraz, że jest raczej bezużyteczny, nawet jako zabawa) i Sepia. Myślę, że coś takiego ma zastosowanie, ale za to ramki…

Instax Mini LiPlay

Większość ramek jest, według mnie, zupełnie bezużyteczna. Niezbyt estetyczna i trochę tandetna – dla kilku z nich byłbym w stanie wskazać realne zastosowanie, ale podczas robienia zdjęć takich, jakie wykonałbym prywatnie dla siebie, nie sięgnąłem po nie ani razu – wnikliwość recenzenta zmuszała mnie, żebym od czasu do czasu przejrzał jeszcze raz wszystkie i bezustannie próbował coś wybrać i wydrukować, ale prywatny zmysł estetyczny po prostu mi zabronił. Przykładowe ramki były widoczne na zrzutach ekranu przy okazji opisu aplikacji. W celu rozwiania ewentualnych wątpliwości dodam, że w moim odczuciu zupełnie akceptowalnie prezentują się te opisane jako Photo in Photo, ale z ich wykorzystania zrezygnowałem ze względu na niski format zdjęcia. Akceptowalny byłby także napis instax w rogu, ale… po co? ;) Oczywiście część ramek (niestety, te brzydsze) są oddane do naszej dyspozycji bezpośrednio z poziomu samego aparatu.

Instax Mini LiPlay

Na samym końcu nadszedł czas, żebym parę zdjęć zrobił smartfonem i wydrukował aparatem. Jako że moim daily-driverem jest LG G6, którym właściwie nie robię zdjęć, pokusiłem się o małe oszustwo. Prywatnie zdjęcia robiłem bezlusterkowcem, a kilka z nich wybrałem, wywołałem do JPG w rozdzielczości Full HD, przesłałem na smartfona, a następnie wydrukowałem (oczywiście kadrując w aplikacji). Zamieszczam też oryginał zdjęcia tak, abyście mieli pojęcie ile na szczegółowości traci drukarka. Choć warto nadmienić, że czasem to zaleta – postanowiłem przy użyciu drukarki zdjęcia widziane przeze mnie jako „niezbyt udane” przekształcić w miłe dla oka pamiątki. Miejcie na względzie, że celowo poniosła mnie fantazja przy manipulowaniu suwakami podczas przerabiania zdjęć, żeby te okazalej prezentowały się mimo bottlenecka narzuconego przez drukarkę, a więc w oryginale walą nieco po oczach. Specjalnie nie przesadzałem też z jakimkolwiek bardziej zaawansowanym retuszem, a raczej zrobiłem to, z czym poradzi sobie większość osób za pomocą popularnych przez Instagrama aplikacji na smartfona.

Podsumowanie

Na pewno nikt z Was nie zdziwi się, jeśli powiem, że ta część jest dla mnie najtrudniejsza. W rozważaniach tych wziąłem pod uwagę cenę samego urządzenia – Instax Mini LiPlay został wyceniony na 725 złotych, ale przymkniętym okiem spojrzałem na koszt samych wkładów. Owszem, eksploatacja tego urządzenia jest droga i trzeba mieć to na względzie, niemniej to oferta przygotowana przez Instaksa jest najpopularniejsza, a niszowa wręcz konkurencja nie oferuje niczego bardziej przyjaznego dla portfela. Sama cena, choć niemała, wydaje mi się być całkiem rozsądna – model LiPlay jest co prawda kilkukrotnie droższy niż jego bracia ze „zwykłej” rodziny Mini, ale pozytywnie przekłada się to zarówno na samych wrażeniach z użytkowania, jak i jakości wykonanych zdjęć. Dodatkowo, urządzenie jest dużo bardziej kompaktowe i z powodzeniem można nosić je w kieszeni.

Jedyną wadą (?) elektronicznej nuty w Mini LiPlay, jakiej się mimo wszystko dopatrzyłem, jest… możliwość niewydrukowania zdjęcia. Wiem, to dziwne – w końcu taka funkcja oszczędza nam zmarnowanych wkładów, niemniej zdaniem niektórych odbiera trochę uroku oferowanego przez natychmiastówki. Bo musimy mieć na względzie, że w przypadku urządzeń z tej gałęzi rynku najważniejszy jest tak zwany fun factor, a więc po prostu frajda z użytkowania. Specyfika polaroidów jest znana nam wszystkim – pytanie brzmi, czy spokojne przeglądanie wybranych fotek w domu w celu wydrukowania ich przy wieczornej herbacie nie będzie – podkreślę ponownie, zdaniem niektórych – czyniła tego modelu bezcelowym. Pozostawiam tę kwestię do Waszej rozwagi, samemu, po namyśle, zdecydowałem się nie wpisywać jej jako plus czy minus, z bardzo prostego powodu. Myślę, że każdy musi ocenić czy mu to odpowiada, czy trochę przeszkadza.

Instax Mini LiPlay

Ci z Was, którzy nigdy nie mieli do czynienia z Instaksem z linii Mini muszą mieć na względzie, że wydruki są całkiem małe. Możecie z powodzeniem nosić je w portfelu, ale żeby zrobić z nich sensowną ozdobę półki to przyda się trochę więcej fotek. Warto mieć zatem na względzie, że Instax oferuje także aparaty drukujące w nieco większym formacie, których koszt eksploatacji jest zbliżony, a cena zakupu samego urządzenia stoi gdzieś między zwykłym Mini, a LiPlayem – z tym, że w zamian są zupełnie niezaawansowane technologicznie. Wyjątkiem jest nieco droższy Instax Square SQ20, który przy okazji także oferuje cyfrowy podgląd zdjęć przy wydrukiem. Tę kwestię również pozostawię do Waszego zakupowego rozważenia, nie traktując jej ani jako zalety, ani jako wady – warto jednak mieć na względzie, jakie są alternatywne rozwiązania.

Po tych wszystkich przemyśleniach czas wydać werdykt i przyznam szczerze, że przyznana przeze mnie nota zaskoczyła samego mnie. Oczywiście, że Instax Mini LiPlay pod kątem jakości wykonywanych zdjęć nawet nie stał koło lustrzanek czy nawet średniopółkowych smartfonów, ale nie taka jest ideologia fotografii natychmiastowej. Recenzowany model trochę balansuje na krawędzi polaroidów i cyfrówek, niemniej robi to w sposób nie budzący właściwie zastrzeżeń. Swoje założenia spełnia wyśmienicie i tak po prawdzie, nie za bardzo jest do czego się przyczepić. Zabrakło tu jeszcze kilku drobnostek, także Fujifilm ma jeszcze pole do popisu i możliwość stworzenia lepszego modelu, który zasłuży na pełne 10/10. Niemniej na ten moment, Instax Mini LiPlay jest po prostu rewelacyjny.

Instax Mini LiPlay

Instax Mini LiPlay – fotograficzna hybryda ze stajni Fujifilm (recenzja)
Wnioski
Instax Mini LiPlay to aparat, który pozwala cofnąć się trochę w czasie i zmusić użytkownika do rozważnego robienia zdjęć, a także poczucia emocji towarzyszących oczekiwaniu na ujrzenie kolorów na wydruku, a przy tym nie zmusza nas do ograniczeń, jakie w dawnych czasach wynikały z rozwoju technologii. Instax Mini LiPlay to tak naprawdę dwie hybrydy - drukarki do zdjęć i aparatu natychmiastowego, a także oldschoolowego polaroida z nowoczesnym kompaktem.
Zalety
jakość wykonania
kompaktowe wymiary
design
filtry
jakość wydruków względem tańszych modelu
slot na kartę microSD
ładowanie poprzez złącze microUSB (może nie jest to USB typu C, ale to też nie nietypowy, autorski zasilacz)
"fun factor", czyli frajda płynąca z użytkowania
Wady
cena zakupu (należy mieć na względzie także koszt eksploatacji)
kilka niekoniecznie przemyślanych decyzji (ukrycie korekcji ekspozycji, tryb flash dostępny tylko z poziomu skrótu)
brak gwintu statywowego
9
OCENA