Fot: Pixabay

Fajnie by było, gdyby gry Free to Play wycięły w pień płatne tytuły na pecetach?

Dwa-trzy lata temu, przeglądając comiesięczne podsumowanie w moim banku, można było tam znaleźć sporo transakcji ze sklepu Google. Nie będę czarował – przeważały gry będące zwykle próżnymi zachciankami. Ot, kwota niska, więc łatwiej było usprawiedliwić kolejny zakup. Po pewnym czasie coś się zmieniło. I wydaje się, że na lepsze.

Jak zawsze subiektywny wstęp

Sympatycy zielonego systemu sprzed kilku lat być może zgodziliby się ze mną, że wcale nie tak dawno darmowe tytuły często uchodziły za te gorsze… lub okrojone. Sporo było co ciekawszych aplikacji w wersji Lite, które miały zachęcić do zakupu pełnej wersji gry bądź programu. Model sprawdzał się dość dobrze, no bo przecież zawsze lepiej przetestować darmową wersję, żeby upewnić się, czy dany program trafia w nasze gusta.

Biznes zdawał się mieć całkiem duży potencjał, jednak gdzieś tak od dwóch lat mało kto ładuje się już w wersje Lite, zwłaszcza, jeśli mówimy o tytułach, których rozpoznawalność spokojnie można uznać za globalną. Parafrazując klasyka, deeeloperzy odkryli złoty środek na zwiększenie przychodów [czytaj dalej] ;)

Pomijając zamierzoną ironię w poprzednim akapicie, muszę stwierdzić, że dobrze wyważonych, darmowych gier, przybywa całkiem sporo. Kuszą grafiką, znikomą ilością reklam oraz całkiem niezłą polityką aktualizacji i społecznościami. Naturalnie, poniekąd płacimy w przetwarzanych danych, jednak wydaje się, że lwią część transakcji stanowią takie banały, jak stroje, skiny na bronie czy wirtualne waluty, pozwalające na szybsze odnowienie się energii. Budujące, że bez tych fantów można nieraz cieszyć się świetną, wielogodzinną rozgrywką.

Po serii eksperymentów, kilku wtopach i naprawdę wielu ciekawych tytułach, muszę przyznać, że życzyłbym sobie, żeby ten model ewoluował dalej, na kolejne platformy. Przyczółek już jest, zatem teraz pora na konsole i niezatapialne skrzynie, które cały czas dostarczają świetnej rozgrywki w wielu domach na świecie.

Darmowe gry na kompa – da radę?

Sporo czasu spędzam wyciskając co się da z tytułów Paradoxu. Obecnie śmigam (po raz który to już nie pamiętam) w Mroczne Wieki 2 i usiłuję kropnąć pewnego jegomościa, który nie pasuje do mojej układanki. Paradox, tak samo jak wielu innych wydawców, nie boi się eksperymentować i oferuje rozbudowany model dystrybucji dodatków. O ile nic się nie zmieniło w ostatnim czasie, płacimy za „czystą” wersję gry, a po pewnym czasie wychodzą do niej kolejne dodatki, które znacząco potrafią rozbudować jej potencjał.

Czy umiem sobie wyobrazić inny model płatności? Dzięki grom z Androida, owszem. Chociaż nie wiem, czy nałogowi gracze zapałaliby entuzjazmem, gdyby trzeba było płacić za jakieś wybrane funkcje. Zwolenników byłoby równie wielu, co przeciwników, jednak czy aby w ten sposób tytuł nie odbiłby się większym echem w społeczności graczy?

fot. Epic Games

Podobnie sprawy mają się z co bardziej popularnymi grami sportowymi czy strategiami. Najbardziej popularne tytuły potrafią kosztować sporo. Może wersja Free to Play, która pozwoliłaby zachować sporą część „grywalności” w zamian za dobrze rozłożony model płatności za kilka funkcji ekstra, to wcale nie jest taka chybiona idea? Miłośników cyfrowej rozgrywki na Andku można liczyć w milionach. Skoro schemat zadziałał, to dlaczego ma nie sprawdzić się na pecetach, gdzie o wielu elementach decyduje tylko i wyłącznie wydawca?

Idea jest piękna, ale…

Przyszłość gier została już w dużej mierze zdefiniowana – przynajmniej, jeśli mówimy o pecetach i smartfonach Androidem czy – w pewnym stopniu – iOS-em. Tytuły debiutujące na konsolach są nieco bardziej zależne od Sony i Microsoftu, także w tej kwestii trudno o jednoznaczny werdykt. A jak on brzmi?

Moim zdaniem, deweloperzy już dawno zrozumieli, że przyszłość grania jest w sieci. Wystarczy spojrzeć na półki sklepowe w popularnych elektromarketach. Kiedyś gier było tam całkiem sporo, jednak od pewnego czasu można odnieść wrażenie, że te zakamarki sklepów cieszą się coraz to mniejszym zainteresowaniem. Być może się mylę, jednak możliwość zakupu i pobrania gry niemal z każdego miejsca na świecie, prędzej czy później dobije tradycyjny model dystrybucji.

Co dalej? Chciałbym, aby Free to Play złapało jakiś szeroki przyczółek i aby te gry nie były typowym skokiem na kasę. Łatwo jest zabić grywalność setkami reklam czy koniecznością płacenia za dosłownie każdy element czy przedmiot. Złośliwi nazywają to Pay to Win i mają sto procent racji. Waszym zdaniem, istnieje szansa na to, że wydawcy będą stawiać już nie tylko na liczbę pobranych instalatorów gry, ale i na jakość, wsparcie i zrównoważenie rozgrywki?

A może jest wręcz przeciwnie i trzeba odpuścić sobie F2P i wrócić do płatnych gier, które będą premiować tylko i wyłącznie tych deweloperów, którzy porwą nas niebanalną grafiką, fabułą czy – co najważniejsze – grywalnością swoich tytułów? Koniecznie dajcie znać w komentarzach.

zdjęcie główne z: Pixabay