Soundtrackowa moc przebojów. Czy gry bez muzyki mogłyby w ogóle istnieć?

Każdy, kto oglądał Władcę Pierścieni, z pewnością pamięta doskonały soundtrack autorstwa Howarda Shore’a. Słynna szarża Rohirrimów pod Minas Tirith opatulona genialnym motywem muzycznym brzmi w moich uszach, gdy tylko sięgam do niej pamięcią. Wyobraźcie sobie teraz, że zamiast tego epickiego soundtracku słyszycie jedynie tętent koni, dźwięk druzgotanych tarcz i bitewne okrzyki. Przed Waszymi oczami jest ten sam obraz, a jednak czegoś w nim brakuje, tak, jakby ktoś postanowił wyrwać z niego kluczowy element. Jeśli zwrócimy wzrok w stronę gier komputerowych, dostrzeżemy te same zależności.

Gdy przeniesiecie się myślami do swoich pierwszych kroków w Morrowindzie, zabrzmi Wam w głowie jeden z najpiękniejszych soundtracków w historii gamingu. Ale czy ten sam świat bez oprawy muzycznej nie straciłby na jakości? Czy związek pomiędzy muzyką a gameplayem nie jest na tyle silny, że wręcz nierozerwalny, a każda próba zmiany w tym obszarze zakłóca swoistą harmonię? Przecież na rynku mamy mnóstwo gier, w których nie uświadczymy muzyki jako takiej, a jedynie poszczególne elementy dźwiękowe. Zdaje się, że wszystko zależy od koncepcji twórców i gatunku, który biorą na warsztat, ale jaki jest w tym wszystkim sens?

Jak soundtrack wpływa na gameplay?

Ograłem w życiu dziesiątki, o ile nie setki różnych gier. Gdy oceniałem jakąś produkcję, zawsze brałem pod uwagę soundtrack jako pewną składową oceny. W wielkich tytułach AAA zdają mi się one nieodzowną częścią opowiadanej historii. Trudno mi sobie wyobrazić obronę Ostagaru w Dragon Age: Początek bez muzyki, która w znacznym stopniu podkreślała epickość tej sceny.  Oprawa audiowizualna nie tylko potęguje doznania płynące z rozgrywki, ale także oddziałuje na nasze emocje, które pod jej wpływem stają się bardzo… plastyczne.

Mam na myśli fakt, że w zależności od rodzaju przedstawianej sceny, soundtrack znacząco podkręci nasze emocje. Najlepiej uwidacznia się ten mechanizm na przykładach wielkich bitew albo scen dramatycznych. Postaram się zarysować pewną sytuację odnosząc się do LA.Noire Rockstara – bez obaw, nie zastrzelę Was spoilerem.

Końcówka tej genialnej detektywistycznej przygody w jednych wzbudziła złość, w drugich jakiś rodzaj nieokiełznanego smutku. Wydaje mi się, że dla obu grup najbardziej druzgoczący był fakt, że oto koniec – przeszliśmy grę. Ostatnia scena w pierwszej chwili rozdziera nam serca tylko po to, by później za sprawą soundtracku zupełnie je zmiażdżyć.

Podobne odczucia miałem w Mafii: Lost Heaven. Koniec opowieści głównego bohatera – Thomasa Angelo, połączony klimatyczną muzyką, potrafił naprawdę mocno wzruszyć. Myślę, że przy takich emocjach, nawet niewielki impuls wystarczy, by wzbudzić u gracza silne emocje. I tym impulsem był właśnie genialny soundtrack, podkreślający wymowność ostatniej sceny.  Zanim przejdziemy dalej muszę jeszcze napomknąć jak to wszystko się w ogóle zaczęło! Gotowi? No to kontynuujmy!

Krótka historia muzyki w grach komputerowych

Za pierwszą grę z podkładem muzycznym stworzoną z myślą o automatach uznaje się Rally X z 1980 roku. Od tego czasu wraz z rozwojem technologii twórcy coraz chętniej wprowadzali soundtracki do swoich gier. W międzyczasie pojawił się nowy format zapisu muzyki – MIDI, a niedługo później zadebiutował nośnik CD. Od tego momentu drzwi gamingowe dla kompozytorów muzyki stanęły otworem.

Szybko okazało się, że wpadający w ucho soundtrack może stać się elementem wyróżniającym daną markę na tle konkurencji. Bywały nawet przypadki, w których nieznane zespoły zdobywały ogromną popularność właśnie za sprawą nagranego wcześniej soundtracku do gry.
Dobrym przykładem takiej sytuacji może być gra Max Payne i genialna piosenka Late Goodbye zespołu Poets of the Fall, który wybił się właśnie na tym utworze.

Taki sam mechanizm działa też w drugą stronę. Istnieją przecież produkcje, które zapisały się w historii gamingu za sprawą świetnej oprawy muzycznej. Każdy z nas na pewno miał sytuacje, w których najpierw usłyszał soundtrack, a dopiero później dowiadywał się, z jakiej gry on pochodzi. Musicie przyznać, że odpowiednio skomponowana muzyka może być dla twórców żyłą złota!

Początek muzyki interaktywnej

Pisząc o wpływie soundtracków na gry wideo trudno nie wspomnieć o interaktywnej funkcji muzyki. Dawniej, kiedy produkcje wideo dopiero raczkowały – utwory muzyczne przypominały zapętlone kawałki dźwiękowe puszczane na okrągło w jednej albo, co najwyżej, paru kombinacjach. Prawdziwa rewolucja w tym zakresie przyszła za sprawą synchronizacji muzyki z przedstawianą historią. Wiecie, gdy atakuje nas smok w The Elder Scrolls muzyka zmienia się na bardziej dynamiczną, dostosowując rytm i brzmienie do nadchodzącej walki. Gdy w Anno 1800 lud wszczyna zamieszki i protestuje przeciwko naszej władzy, gra reaguje natychmiast zsyłając na nas motyw muzyczny rodem z sowieckiego hymnu. Taki zabieg ożywia rozgrywkę i silnie oddziałuje na nasze emocje.

Warto dodać, że muzyka interaktywna narodziła się na początku lat 90 XX wieku w doskonale nam znanym studiu Lucas Arts. To właśnie tam Micheal Land – kompozytor soundtracku do The Secret of Monkey Island – zaprojektował pierwszy system obsługujący interaktywność w obszarze gry i muzyki, czyli iMUSE. Z czasem pomysł ten został rozbudowany, a do świata muzyki interaktywnej trafił DirectMusic, ale to temat na zupełnie inną historię.

Czy gra bez muzyki może w ogóle istnieć?

To z pewnością pytanie, na które trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Moje odczucia w tej kwestii najlepiej zilustruje krótka anegdotka. Dawno, dawno temu, gdy dorwałem się do Morrowinda, traf chciał, że jakiś bug trwale usunął mi z gry soundtrack. Dźwięki kroków czy głosów postaci były dalej słyszalne, ale sama muzyka pozostawała głucha na moje wezwania i próby naprawy tej usterki.

Byłem żądny przygód w krainie Vvardenfell, dlatego mimo wszystko zdecydowałem się kontynuować grę. Morrowind stał się wtedy tytułem niekompletnym i mało wyrazistym, w końcu to muzyka dostosowując się do sytuacji, w której się aktualnie znajdujemy, nadaje grze charakteru.

Przykładowo, jeśli prowadzimy walkę – muzyka zmienia się na bardziej dynamiczną, mroczną – wprowadzającą jakiś rodzaj niepokoju i niebezpieczeństwa. Gdy z kolei odwiedzamy spokojne miasteczko, obcujemy z bardziej sielankowymi dźwiękami. To wszystko ma na celu jedno: uderzyć w nasze emocje, żebyśmy czuli świat gry mocniej i intensywniej. W takim razie można by postawić tezę, że jakiekolwiek odejście od tej reguły kłóciłoby się z wzorcowym przykładem produkcji idealnej. Taka opinia to jednak tylko półprawdy.

Świat gry bez muzyki i soundtracku

Muzyka w grach jest zawsze miłym dodatkiem, bez którego zazwyczaj nie wyobrażamy sobie istnienia danego tytułu. Są jednak gry, które na pierwszym miejscu stawiają elementy dźwiękowe, mające stanowić pewną alternatywę dla muzyki. Twórcy produkcji survivalowych czy horrorów często rezygnują z klasycznych soundtracków na rzecz wyeksponowania konkretnych dźwięków. Gdy schodzimy do opuszczonego kanału, gdzie w ciemnościach może się czaić potwór, zawsze nasłuchujemy jakichś odgłosów świadczących o jego obecności.

W tle słychać kapanie wody, jakieś szmery, piski szczurów. Brak muzyki sprawia, że czujemy się osamotnieni i bezradni. Taki zabieg z całą pewnością wzmacnia realizm sytuacji, a muzyka mogłaby tylko zniekształcić towarzyszące nam emocje. W końcu zagłuszony ryk potwora mógłby nas w ogóle nie wystraszyć.

Takie samo rozwiązanie dobrze się sprawdza w sytuacjach, kiedy czeka na nas sekwencja skradankowa albo gdy musimy szybko przed kimś uciec. Nic mnie w grach tak mocno nie stresowało, jak dźwięk kroków za moimi plecami podczas błyskawicznej ucieczki. Zdarza się też, że soundtrack powtarzany w kółko bez końca zaczyna drażnić nasze ucho i wolimy go wyciszyć. Zetknąłem się z taką sytuacją podczas ogrywania Kingdome Come: Deliverance – przez kilka pierwszych godzin byłem oczarowany warstwą audiowizualną, ale z czasem soundtrack jawił mi się jako koszmarna kakofonia, którą musiałem czym prędzej wyłączyć.

W mojej ocenie soundtrack jest nieodzowną częścią rozgrywki, jeśli mówimy o tytułach, mających oczarować nas fabułą. Przy horrorach czy skradankach tego typu zabiegi mogą spotęgować nasze doznania albo je wygłuszyć, więc można by rzec, że wszystko zależy od koncepcji i perspektywy.

Soundtracki, które podbiły moje serce – Targos: Skeleton Town

Na koniec chciałbym się z Wami podzielić swoim skromnym rankingiem ukochanych soundtracków (oczywiście dotyczących gier komputerowych), niektóre z nich zasługują na jak najdłuższy żywot w pamięci graczy.

Targos: Skeleton Town – ten soundtrack jest doskonale znany każdemu, kto miał przyjemność stąpać po Dolinie Lodowego Wichru. Icewind Dale II od legendarnego studia Black Isle Studios to jeden z najlepszych RPG-ów rzutu izometrycznego obok Planescape: Torment czy Baldur’s Gate. Gdy nasz statek przybija do portu w Targos, a w tle zaczyna lecieć tak klimatyczna muzyka można się po prostu rozpłynąć z rozkoszy. To naprawdę niebywałe, w jaki sposób soundtrack może oddziaływać na odbieranie świata przedstawionego. Na samą myśl o tym utworze mam ochotę powrócić do Targos i wytłuc trochę goblinów. Może to już czas zebrać drużynę i ponownie wyruszyć w drogę?

Każdy, kto miał przyjemność przejść w całości Icewind Dale II, musi pamiętać epicką walkę z Isairem i Madae – rodzeństwem półsmoków, będącymi ostatnimi bossami w grze. Soundtrack z tej wielkiej bitwy kojarzę doskonale, bo męczyłem się z nią dobrych kilka godzin.
Gdy już przy życiu ostali się tylko Isair i mój dzielny krasnolud, sądziłem, że czas wczytać grę. Zarówno Isair, jak i mój wojownik, mieli już rany na skraju śmierci i wtedy wydarzył się cud. Hektor – bo tak nazywał się mój krasnolud – wylosował trafienie krytyczne i zadał tak potężne obrażenia, że Isair musiał uznać jego wyższość – jakkolwiek śmiesznie to nie zabrzmi. Towarzyszący moim uszom soundtrack i to wielkie zwycięstwo okupione godzinami ciężkiej walki było wymarzonym połączeniem!

Muzyka z serii The Elder Scrolls to prawdziwy majstersztyk!

To z całą pewnością jeden z najbardziej znanych motywów muzycznych w historii gier. Kompozytor Jeremy Soul stworzył dla dzieła Bethesdy wspaniałą i ponadczasową muzykę, która stała się nierozłączną częścią Morrowinda. Przypominacie sobie moment, gdy Wasza postać budzi się na statku w Seyda Neen, a w tle rozbrzmiewa ten genialny soundtrack? Dla mnie to prawdziwe arcydzieło, którego nie sposób podrobić.

Ah! Ten moment, gdy wyruszamy na wielką przygodę uzbrojeni w zardzewiały sztylet i porwaną koszulę, a pierwszym próbom eksploracji towarzyszy ta cudowna muzyka, jest po prostu nie do zapomnienia. Zresztą niemal każdy soundtrack gier Bethesdy wpada w ucho i ma w sobie coś pięknego!  Nie ma dziś chyba nikogo, kto nie znałby motywu ze Skyrima, który swego czasu stał się hymnem gier AAA. Oj, Bethesdzie można wiele zarzucić, ale pod względem oprawy audiowizualnej, chapeau bas!

Muszę jeszcze wspomnieć o takich grach, jak Mafia czy Fallout 3, w których większość oprawy muzycznej stanowią specjalnie dobrane piosenki. W przypadku Mafii pomaga to lepiej wczuć się w realia historyczne, gdzie takie przeboje, jak słynne Belleville Django Reinhardta, brzmią nieustannie. W Falloucie zaś stare piosenki podkreślają apokaliptyczny wymiar rozgrywki.

Wśród moich ulubionych soundtracków znalazłyby się jeszcze główny motyw muzyczny z Wiedźmina 1 oraz niezwykle melancholijny kawałek z We. The Revolution – coś pieknego!

Dajcie znać, co Wy sądzicie o muzyce w grach wideo? I koniecznie podzielcie się swoimi ulubionymi utworami. NIECH MUZYKA BĘDZIE Z WAMI!