Cykl życia urządzeń mobilnych i dostępność aktualizacji, czyli kto kogo robi w bambuko

Niedawno wróciłem do swojego Kindle’a i uświadomiłem sobie, że ma on już znacznie ponad 4 lata. Mój niedawno wyeksmitowany desktop również liczył sobie więcej niż cztery wiosny.

Co łączy te dwa urządzenia? Między innymi to, że po tym czasie dalej można było zainstalować na nich najnowsze oprogramowanie, a ich funkcjonalność dalej była pełna – nie czuję na przykład najmniejszej potrzeby kupowania nowego czytnika, bo obecny dalej znakomicie sprawdza się do czytania. Prawie pięcioletnia stacjonarka chodzi bardzo płynnie pod kontrolą… Windowsa 10 (Technical Preview). Dlaczego zatem producenci tabletów i smartfonów próbują zachęcić nas do zmieniania sprzętu raz na 1-2 lata? Czy rzeczywiście wynika to z szybkiego rozwoju technologicznego, czy raczej z czystej kalkulacji biznesowej? Odpowiedź nie jest taka prosta, ale pewnie po tytule domyślacie się, jakie jest moje zdanie. I nie – nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych, ale…

Hardware, czyli sprzęt i specyfikacja

Nie można kwestionować wyjątkowo szybkiego rozwoju technologicznego (z wyjątkiem technologii baterii). Wydajniejsze energetycznie ekrany wysokiej rozdzielczości, mocne procesory, radzące sobie z wideo 4K czy coraz lepsze aparaty sprawiają, że kolejne generacje smartfonów i tabletów przynoszą rzeczywisty, zauważalny postęp. Czy to oznacza, że ekran o rozdzielczości „jedynie” HD, 4-rdzeniowy procesor Snapdragona i bateria 2200 mAh w naszym dwuletnim telefonie nagle stają się nieużywalne? Przecież jeszcze niedawno był to cud techniki i obiecywaliśmy sobie, że „więcej niż HD nigdy nie będę potrzebował”, a bateria powyżej 2000 mAh to monstrum. Kupując nowy tablet czy smartfon, zazwyczaj chodził on płynnie, więc dlaczego po dwóch latach miałoby się to zmienić? Czy jego podzespoły w magiczny i niewyjaśniony sposób uległy degradacji? Odpowiedź to głośne i wyraźne NIE. Poza baterią, która może tracić pojemność (choć nie powinna tak szybko), procesor i pamięć są tak samo sprawne, a wyświetlacz równie jasny i wyraźny co dwa lata temu. Jeśli obudowa została wykonana solidnie – nie powinniśmy mieć w teorii problemu z korzystaniem, z takiego urządzenia przez lata.

Jeśli kupiliśmy flagowy czy choćby solidny model, przynajmniej na początku najprawdopodobniej byliśmy bardzo zadowoleni z wydajności. Śmiem twierdzić, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby taki sprzęt służył nam przez kilka następnych lat na tym samym poziomie wydajności. To jedna strona medalu. Innym problemem jest jakość kupowanego sprzętu, związana z wyścigiem cenowym w dół. Mówi się, że biedny traci dwa razy. Kupując urządzenie za 200-300 zł nie można oczekiwać cudów. I cuda te się nie zdarzają. Tablety w tej cenie zwykle działają fatalnie już po wyjęciu z pudełka, co zmusza użytkownika do częstych zmian sprzętu – zwykle wiąże się to z wymianą na droższy model. Większym problemem, według mnie, są jednak aktualizacje systemu. Zarówno same aktualizacje, jak i ich brak.

Software, czyli co poszło nie tak z oprogramowaniem?

Widzę tutaj przynajmniej trzy problemy:

Aktualizacja systemu, to nie tylko nowe funkcje, ale też bezpieczeństwo, nowy interfejs użytkownika czy kompatybilność z nowymi aplikacjami. Wzorem pod tym względem jest Apple ze swoim iOS, który trafia nawet na stare iPady i iPhone’y. Rzeczywistość nie zawsze jest jednak różowa. Okazuje się, że po dokonaniu update’u systemu, urządzenia z jabłkiem na plecach zaczynają chodzić przeraźliwie wolno – do granic nieużywalności. Czasami podobnie dzieje się z aktualizacjami Androida. Użytkownik czasem staje przed dylematem: zostawić starą i w miarę płynną wersję systemu, czy zaktualizować, żeby uzyskać dostęp do nowych funkcji, ryzykując jednak utratę stabilności i płynności działania? Doświadczony użytkownik powie: Custom ROM. W praktyce jednak, przytłaczająca większość użytkowników nie ma ani wiedzy ani umiejętności potrzebnych do „ręcznego” wgrania systemu, pozostając na łasce producentów i operatorów. A tym drugim bardzo zależy, żebyś zmieniał urządzenie nie rzadziej niż co dwa lata – stąd abonamenty i „obniżone” ceny smartfonów.

Trzeba pamiętać, że producenci sprzętu zarabiają na… sprzedaży sprzętu. A biznes to biznes i liczy się przychód oraz marża brutto. O ile Google z serią Nexusów może mieć szczytny cel, żeby każda kolejna wersja systemu działała szybciej i wydajniej, o tyle dla producentów i operatorów jest to nóż w plecy. Czy gdyby Twój tablet czy smartfon działał płynnie na najnowszym oprogramowaniu, tak samo chętnie sięgnął byś po nowszy model? Raczej nie. I firmy doskonale zdają sobie z tego sprawę, ograniczając wsparcie dla wielu starszych modeli. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie (choć ociera się to już o teorię spiskową), że producenci dążą do tego, żeby starsze urządzenia po jakimś czasie chodziły coraz wolniej – w skutek ciężkich aktualizacji systemów z autorskimi nakładkami. Czy tak jest w rzeczywistości? Nie wiem, nie mam na to dowodów, ale najprawdopodobniej robiłbym podobnie, gdybym w dużej firmie odpowiedzialny był za politykę biznesową i wyniki finansowe. A wielkie korporacje nie działają non-profit i nie możemy ich traktować jako przyjaciół, pragnących uraczyć nas najlepszym możliwym połączeniem sprzętu i oprogramowania, przekładającym się na jak najprzyjemniejsze „user experience”.

Microsoft ambitnie planował szybkie aktualizacje systemu wprowadzając Windows Phone 8. Zderzył się jednak z „walcem” operatorów, którzy miesiącami czy niemalże latami blokowali kolejne update’y. Co prawda użytkownik może skorzystać z Preview for Developers i mieć najnowsze oprogramowanie, ale nie tędy droga. Szczególnie, jeśli ma być to system dla mas, a nie 2-3% rynku, czyli entuzjastów i geeków. Firma z Redmond poszła w bardzo ciekawym kierunku. Zamiast wprowadzać do systemu dodatkowe funkcje przez duże aktualizacje, zaczęła wprowadzać je przez dedykowane aplikacje. Na myśl przychodzi Lumia Camera, Glance Screen czy appki wykorzystujące sensory w danym urządzeniu. Operator czy producent nie zablokuje aktualizacji czy ściągnięcia aplikacji i w ten sposób nowości momentalnie mogą trafić do użytkownika końcowego. Microsoft zakpił z użytkowników Windows Phone 7, którzy nie dostali WP8, ale wiele wskazuje na to, że było to konieczne z punktu widzenia przyszłego rozwoju platformy. Firma uczy się na własnych błędach i już dzisiaj wiem, że moja Lumia kupiona w 2012 roku będzie działała pod najnowszą wersją systemu operacyjnego nawet w roku 2016. Co prawda ze względu na ograniczenia sprzętowe 920-stki nie wszystkie funkcje działają (np. Snapdragon S4 nie obsługuje liczenia kroków czy ciągłego nasłuchiwania), ale Microsoft wyszedł z założenia, że lepiej dać okrojoną aktualizację niż nie dać jej wcale. A tak niestety często dzieje się w przypadku urządzeń z Androidem, korzystających z nakładek producentów i operatorów.

Podsumowanie

Wnioski? Nie mam dla Was dobrej informacji czy rady. Jeśli nie musimy, nie kupujmy przez pośredników (np. operatorów). Chcąc długiego wsparcia i wydajności, warto zastanowić się czy nie kupować sprzętu od firm, które są „blisko” systemu operacyjnego tych urządzeń. Nexusy, seria Google Play Edition, Motorole z serii Moto, Lumie, iPady czy tablety Surface z zasady będą wspierane dłużej, a producentom (bardziej) będzie zależeć na optymalizacji działania systemu i szeroko pojętym „user experience”. Moim zdaniem, producenci robią nas w bambuko, ale częściowo sami to napędzamy pasjonując się czystymi specyfikacjami i żądając kolejnych aktualizacji. A oczekiwania w zasadzie mogłyby być proste i niewielkie: chcielibyśmy, żeby sprzęt po 2-3 latach działał tak samo płynnie, jak po wyciągnięciu z pudełka i żeby dało się na nim zainstalować najnowsze aplikacje. Nie wierzę, że to zadanie nie do wykonania dla takich gigantów, jak Samsung, Asus czy Lenovo.

Exit mobile version