Be good, a AdBlock pokaże, czy robisz to dobrze

Używać AdBlocka, czy nie używać? Dyskusja na ten temat jest w polskim internecie żywa. Co rusz któryś ze znanych mi serwisów podejmuje temat i… Zdobywa sporo klików – zwłaszcza, gdy teza postawiona jest prowokacyjna. Żywe komentarze, hejt i odsłony. I wszystko gra. Tylko że zapominamy tak naprawdę, co robimy w internecie i po co powstał AdBlock.

Jestem trochę dinozaurem (takim brontozaurem powiedzmy) w sprawach internetu, pamiętam oczywiście te czasy, gdy pisało się na IRCu czy newsach, itd., itp. Pominę teraz całe wspominki, jak to było kiedyś pięknie a teraz paskudnie, bo to typowe do bólu i pisze tak każdy brontozaur. Napisałem ten wstęp jednak w konkretnym celu – po to, by nawiązać do tego, czym jest w ogóle internet. Myślę bowiem, że nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę dziś, a dość mocno zdawaliśmy sobie z tego sprawę te prawie 20 lat temu. Zwłaszcza, gdy zaczynamy dyskusję o reklamie w internecie.

Internet to miejsce, gdzie są darmowe treści

Takim go przedstawiano od samego początku. Taki nowy, wspaniały świat, gdzie każdy – i ten najmądrzejszy, i ten który wiąże w supły rzepy w butach są równi wobec ogromu informacji. Dostępnej każdemu wedle jego życzeń – za darmo. O takim internecie uczy się w szkołach. Pisze się o internecie, że tu znajdziemy szybko i za free wszelkie interesujące nas informacje, nieważne, czy to schemat gaźnika do syrenki, czy jak odblokować mnożnik w Celeronie.

Owszem, trzeba sobie kupić coś, czym się do internetu podłączymy, jakiś pecet czy tablet. OK, musimy też kupić sobie dostęp do internetu (albo znaleźć jakieś darmowe łącze), ale sam internet w sensie usługi –  jest ZA DARMO. I to, co nim jest – informacje, systemy wyszukiwarek, katalogi, za to wszystko nie trzeba płacić. Google, Onet, Tabletowo można czytać nawet cały tydzień non stop – i nigdzie nie wyskoczy komunikat: dotarłeś do końca usługi free, teraz zapłać by czytać więcej… Klik – wchodzimy na stronę główną i widzimy, że to wszystko jest na wyciągnięcie kliku myszki. Klik – i wiem o nowościach technologicznych. Klik – i wiem o wojnie na Ukrainie. Klik – i wiem wszystko o Oskarach 2015.

Czy w ten sposób promuje się telewizję? Czasopisma? Gazety? Nie, to trzeba wykupić osobno. Chcesz obejrzeć film o tygrysach na Discovery? Grę o tron w HBO? Sorry Winnetou, wykup pakiet, abonament itp. Chcesz obejrzeć Wiadomości na TVP1? Zapłać abonament RTV.

Internet jest w odróżnieniu od tego całkowicie i cudownie darmowy. No ale oczywiście nie jest bezkosztowy. Jest jak czytelnia – treści, które tam są ktoś dla nas wytworzył lub zakupił, a my możemy korzystać do woli. Ot – wchodzimy z ulicy i korzystamy. Znudzi się nam – wychodzimy. Nie musimy płacić za treści abonamentu. Mamy je tylko dlatego, że mamy dostęp do internetu. Nie musimy dopłacać do ceny łącza u dostawcy dlatego, że pojawił się nowy serwis informacyjny, czy nowa telewizja online. Mając dostęp do internetu i urządzenie do przeglądania, mamy WSZYSTKO za free.

Trzeba tylko uwzględnić, że wokół fruwają reklamy.

Zatem internet jest czymś podobnym do darmowych gazetek reklamowych, które dostajemy do ręki w mieście, wysiadając z metra czy autobusu. Czy do skrzynki na listy. Są za darmo, bo są w nich reklamy, a im więcej się ich rozda, tym większe są wpływy z reklam – tym lepszą treść można zawrzeć na tych kilkunastu czy kilkudziesięciu procentach powierzchni, które zostają po odłączeniu reklam. To oznacza, że może następny numer mniej ludzi wywali do śmietnika, w może więcej przejrzy. Może nawet spojrzy na reklamę. Może, bo przecież nie ma obowiązku patrzenia na reklamy w gazetkach reklamowych.

No i właśnie. Wydawcy serwisów pieklą się, że nie patrzymy na reklamy. Krzyczą na nas, że używamy AdBlocka. Nazywają oszustami, złodziejami. Że jesteśmy cebulakami, którzy wszystko chcą mieć za darmo…

Hmm… Pytanie – czy ktoś widział wściekłego wydawcę gazetki reklamowej, który opierniczałby czytelników, którzy dostali gazetę do łapki, że nie patrzą na reklamy? Stroił fochy, że nie studiują logotypów reklamowanych produktów? Że nie biegną do sklepów by kupić ten proszek czy te pomidorki? Bo ja nie…

Reklama sporo kosztuje użytkownika

20 lat temu internet był bardzo DROGI. Każdy bit informacji kosztował dość sporo, dlatego też człowiek starał się za wszelką cenę oszczędzać transfer na dokładnie to, czego potrzebował. Stąd np. filtry nie ściągające maili od ludzi, których uznaliśmy za kretynów, stąd w przeglądarkach internetowych tryby pokazywania stron www bez obrazków – bo obrazki kiedyś były naprawdę mało potrzebne. Internet służył do czytania, a nie oglądania.

O, tak wygląda Strona Główna Tabletowo.pl w przeglądarce tekstowej LYNX

W miarę zwiększania przepustowości łącz i spadku ich kosztów w internecie pojawiało się coraz więcej rzeczy – obrazków, filmów wideo, różnego rodzaju obiektów w stylu gry flashowe czy java itp. To wszystko żre łącze coraz bardziej, obciąża komputer, ale przecież mamy coraz silniejsze maszyny i coraz więcej megabitów prędkości, za coraz mniejszą cenę, prawda?

Gdzieś w okolicach pomiędzy przełomem tysiącleci, reklamy w internecie stały się naprawdę widoczne, a w końcu też i dokuczliwe. Otwierały same z siebie bez pytania nowe sesje przeglądarki, zmieniały stronę główną, nie dawały się wyłączyć. Już o banalnym uciekaniu przycisku “X – Zamknij” przed myszką nie wspomnę. Taki dziki zachód. I po pewnym czasie, gdy wchodzenie do internetu groziło oczopląsem i mnóstwem niecenzuralnych słów skierowanych w stronę właścicieli serwisów – tak, jak niegdyś na dzikim zachodzie – pojawili się szeryfowie, którzy wzięli sprawy w soje ręce i ustanowili, że reklamy nie mogą nie dawać się zamknąć, że muszą być oznaczone, że niedozwolony jest spam itp. Znów można było wejść bez strachu do sieci, nie zastanawiając się, co ciekawego otworzy się nam w drugim, czy trzecim oknie.

Tyle, że nie ma jakiegoś konkretnego prawa reklamy internetowej, które określałoby, ile tej reklamy może być. O ile w telewizji czy w radio ustalono, że łączna długość reklam nie może zajmować więcej, niż 12 minut w ciągu całej godziny, to nie ma wyznaczników, jaki procent powierzchni strony www może być reklamą. To, ile może być tej reklamy określają sami użytkownicy – wchodząc na dane strony, lub nie. Jeśli reklama na stronie nie powoduje zbytniej frustracji, jeśli jest znośna, to nikomu nie przyjdzie do głowy pomysł, by ją ze stron usuwać, ani też solennie sobie obiecywać, że nasza ręka nigdy więcej nie dotknie linku do tego serwisu.

Bo czy w czasopismach wycinamy nożyczkami reklamy, by przeglądać czystą i niezakłóconą treść?

Ale gdy reklama zasłania nam stronę, opóźnia jej ładowanie o kilkadziesiąt sekund, gdy rozbija treść na tak bardzo oddalone od siebie części, że człowiek zaczyna się gubić, zawiesza przeglądarkę, resetuje flash i robi  wiele innych NIE-ZWIĄZANYCH-Z-PRZEGLĄDANIEM-TREŚCI-RZECZY – wtedy dostajemy piany na gębie. Bo wtedy reklama kosztuje nas zbyt wiele. I wtedy szukamy rozwiązania.

Faster, harder, Scooter

We współczesnym świecie internetu użytkownik rzadko kiedy wchodzi na dwie czy trzy ulubione strony internetowe i przegląda je od deski do deski (jak to było hen, kiedyś tam). Teraz raczej szuka czegoś i daje się pochwycić przez odnośniki z Google. Płonący most w Warszawie może obejrzeć na 200 serwisach – i od aktualnego układu gwiazd, rodzaju śniadania spożytego przez programistów oraz słów kluczowych i SEO zależy, który będzie wyżej w Google. Pisałem już o tym, że treści tak naprawdę nie pisze się dla człowieka, tylko dla robotów – w tym robotów Google. W sytuacji, w której pisze się nie po to, by czytelnik przeczytał artykuł, tylko by Google wywindował artykuł wyżej, przestało być potrzebne podejście fair – na stronę można wepchać tyle reklam, ile się chce. Dlatego też co rusz trafić można na pełnoekranowe wideo, potem jakąś rozwijalną warstwę, potem rozwijalny billboard, a do tego przyczepione coś do okna przeglądarki i jeszcze kilka innych cudów, każdy pokazujący coś innego, każdy krzyczący i starający się odciągnąć Twoją uwagę od tego, po co tu przyszedłeś. Od treści.

Umówmy się – nie robi tego ktoś, kto chce się pochwalić świetnym materiałem. Nie ktoś, kto napisał doskonały tekst i chce, by ludzie go przeczytali. Nie ktoś, kto ma poczucie, że jego treści są na wysokim poziomie i ludzie będą tu wchodzić, bo przekonają się, że warto. Nie ktoś pewny, że ludzie lubią to miejsce i wrócą tu jutro, pojutrze, za tydzień. Nie. Robi tak ktoś, kto wie, że ma jedną, jedyną szansę na to, by kogoś skusić, zatem musi to wykorzystać do cna. Pokazać mu maksymalnie dużo reklam, póki nie zamknie karty przeglądarki. Napchać ile się da. Więcej, więcej! Bo użytkownik i tak zaraz wyjdzie! No to jeszcze jakiś pasek. I jeszcze coś fruwającego. i podstrona otwierana automatycznie. I jeszcze coś, co pojawi się po 5 sekundach A co to nas obchodzi, że się komputer użytkownikowi zakrztusi? Co nas to, że mu jedna strona zeżre 50 MB transferu? Że zużycie RAM podskoczy do 1 GB? Więcej, więcej, więcej! To są grosze, a grosz do grosza i zadowolona kokosza!

Mówi się, że reklama w internecie jest formą zapłaty za treść – i racja, pieniądze z reklam idą na utrzymanie serwerów, na unowocześnianie technologii serwisu, na nowe laptopy czy tablety, na których się pisze artykuły – no i na kasę dla piszących, a zatem na uśmiechy ich partnerów podczas uroczystych kolacji, na obiady dla ich dzieci, na żwirek do kuwet ich kotów. Ale czas poświęcony na czekanie na wczytanie oraz na zamykanie tych wszystkich warstw z reklamami to czas, którego użytkownicy serwisu, czytelnicy nie poświęcą na patrzenie swym sympatiom w oczy, na rozmowy ze swymi dziećmi czy głaskanie kotów. To czas stracony bezpowrotnie, na dodatek zwiększający frustrację.

Więcej. To czas stracony przez właścicieli serwisu. Którzy zapatrzyli się w cyferki zamiast w swych użytkowników.

Prawdziwym kosztem inwazyjnej reklamy jest nasz czas i nasz stres

Nie ma co ściemniać – jeśli wkurzony oczekiwaniem na wczytanie strony człowiek przed spojrzeniem na treść artykułu zobaczył kilka wkurzających go reklam, to firmy i produkty tam prezentowane nie zarobią na tym ani centa. Może być nawet gorzej – gdzieś w tyle mózgu użytkownika wyrobi się niechęć do produktu, który przyprawił go o frustrację. Jeśli do treści artykułu musimy się przebić przez cały tabun reklam, to sama treść też przestanie nas interesować. Przestaniemy czytać, wystarczy, że spojrzymy, czy są ładne obrazki. Jeśli nie, to tl;dr i „X – zamknij”. W takim wypadku cała praca redaktora, nawet bardzo dobra i rzetelna pójdzie psu na budę, bo temat może i jest napisany dla człowieka, ale sensem artykułu nie jest dialog i informacja, a wyświetlenie reklamy – dwóch, czterech, szesnastu. No dobra, internauta schwytany, jest odsłona, jest kaska. Ale co więcej? W zasadzie dalej użytkownik nie jest już potrzebny, w zasadzie lepiej, aby poszedł w diabły, bo skoro już odsłonił reklamy to już tylko przeszkadza… W takim wypadku cały sens internetu – tego miejsca, gdzie możesz za darmo znaleźć to, czego pragniesz – zmienia się w „wejdź, poklikaj, wyświetl reklamy i spierniczaj”.

Hurra, promocja!

Wielu autorów w sieci twierdzi, że AdBlock i inne tego typu narzędzia uniemożliwiające wyświetlenie się reklamy – więc zliczenie się kodu, więc zaliczenie kilku dodatkowych groszy do kasy serwisu – jest okradaniem ciężko pracujących ludzi. To tak, jakbyście prowadzili spożywczak i każdy z klientów podkradałby z winogron po jednym małym gronku – zdają się mówić. Po 1000 takich klientów zniknęło Wam już dobre kilka kilogramów owoców. Boli.

Tyle, że te winogrona w internecie są ZA DARMO. Wszędzie mówi się – wejdź, skosztuj, jak chcesz, to cała skrzynka Twoja. Czy przy pierwszym połączeniu z siecią dostajemy do zaakceptowania regulamin mówiący o tym, że będziemy dzielnie patrzeć w reklamy? Nie. Czy wykupując pakiet telewizyjny u operatora zobowiązujemy się do oglądania reklam między programami? Nie. Jeszcze nikt nie zlicza naszego czasu spędzonego przed telewizorem i w zależności od tego, czy patrzymy na bloki reklamowe, czy nie, pokazuje nam resztę filmu czy meczu. Na szczęście.

I ten znienawidzony, złodziejski AdBlock jest czymś w rodzaju maseczki na twarz gdy smog w mieście staje się zbyt dokuczliwy. Jest czymś w rodzaju ściszenia radia lub telewizora na bloku reklamowym, który atakuje nas rycząc o połowę głośniej, niż audycja. Pozwala nam mniej się denerwować, oszczędzić czas i przede wszystkim – dotrzeć od razu do tego, czego szukaliśmy, jeśli to, czego szukaliśmy jest pozasłaniane reklamami. Sytuacja, w której użytkownik tego, czy innego serwisu instaluje Adblocka i włącza go na naszej witrynie to NASZA wina, nasza przegrana. To tak, jakby przestał kupować naszą gazetę, a zaczął przeglądać tylko dwie interesujące go strony w salonie prasowym. I tak przeczyta nasze artykuły, ale już nie kupi gazety. Więc straciliśmy klienta. Nie tylko pieniądze – straciliśmy twarz, dobre imię, markę! To sytuacja, w której klient poczuł się oszukany, nie mógł już czegoś znieść. Przesadziliśmy. Byliśmy zbyt wulgarni, zbyt aroganccy, zbyt pyszni. Myśleliśmy, że możemy z nim zrobić wszystko – a użytkownik odpłaca się nam w taki sposób, że nas to boli. Cwaniaczek. Bandyta. Złodziej!

I płaczemy, że nie będzie na wypłaty dla pracowników. Na bilety do kina. Na nowe telefony służbowe. Tyle że… Sami do tego doprowadziliśmy. Bo myślimy nie o użytkowniku, a o reklamodawcy. A jako brontozaur nadal uważam, że serwis internetowy, telewizja, gazeta – są stworzone dla tych, którzy je czytają i oglądają, nie zaś dla tych, którzy może dadzą w nich reklamę.

Adblock to papierek lakmusowy

Ludzie lubią płacić za to, co jest dobre. To nie życzenie – to fakt. Przykładem świetne wyniki paywalla Gazety Wyborczej – ponad 50 tysięcy ludzi opłaca subskrypcję, by czytać jej teksty w internecie. Mało? Jak na darmowy internet? W sytuacji, gdy rok temu było to bez dodatkowych kosztów? Wcale nie. Oznacza to, że ludzie doceniają jakość. Bo za dobrą rzecz zapłacimy. Owszem, są tacy, którzy nadal piracą gry komputerowe, ale są też tacy, którzy wolą ukraść komuś auto zamiast popracować za tę samą kasę przez miesiąc. De gustibus. Z drugiej strony są tacy (nawet bardzo młodzi i nie zarabiający) którzy zbierają kasę, by kupić grę, dostęp do Deezera czy Spotify, zestaw DVD z serialem – nawet jeśli po przecenie, ale kupić. Jeśli gra, film, książka jest dobra – kupią ją tak, czy siak. Jeśli jest zła – nie będą grać nawet w pirata. Czy niska popularność filmu czy gry na torrentach nie jest paskudną cenzurką wystawioną twórcom?

Wszelkie gadania o tym, że Polacy to urodzeni złodzieje i warchoły, które jak tylko mogą nie płacić – to nie będą tego robić, to bzdura. W każdym społeczeństwie są ci, którzy chcą żyć lekko i za darmo, oraz Ci, którzy szanują cudzą pracę. Czy piszemy dla warchołów i złodziei? Czy sami nimi jesteśmy? Dla warchołów nie chciałoby mi się stukać w klawisze, wysilać mózg i wymyślać co bardziej soczyste porównania. Tak, jak piszę, takich też tekstów szukam w sieci i gdy je znajduję – czytam od deski do deski. Ze wszystkimi reklamami, jakie tam są.

Bo reklamy są z nami od zawsze. Naukowcy twierdzą, że z tego powodu nauczyliśmy się ich nie zauważać. I owszem, tak właśnie jest. Mamy już wyuczoną ślepotę na reklamy. Dlatego robi się je coraz bardziej inwazyjnie – by człowiek je spostrzegł, by niechcący kliknął. Tyle, że to jest strategia krótkoterminowa. Jeśli mnie witryna zaatakuje takimi reklamami – będę jej unikał. Jeśli wyjątkowo zdenerwuje mnie reklama jakiegoś produktu – będę unikał tego produktu. Człowiek dbający o użytkowników serwisu nie będzie atakował reklamami, za to będzie się starał o zachowanie lub zwiększenie poziomu tekstów w serwisie. Bo kontent się zawsze obroni, a nie obrażany i nie frustrowany użytkownik nie będzie myślał, jak by tu dokopać właścicielowi serwisu, ale wręcz czasem nawet specjalnie kliknie w reklamę, by nagrodzić autorów i dać jeść ich chomikom

I jakoś mi się wydaje, że ten, który ma AdBlocka domyślnie włączonego w całej sieci, wyłączy go na Twojej stronie gdy stwierdzi, że jesteś dobry, że się starasz, że nie oszukujesz i nie obrażasz jego inteligencji. Nie będzie miał Ci za złe, że za tę kasę będziesz mógł kupić sobie dziś dobrą whisky – bo zasłużyłeś. Ten, który czytając Cię nie pomyśli o AdBlocku na Twojej stronie, to twoje zwycięstwo. To znaczy, że szanujesz swych użytkowników. Że to, co robisz w internecie, robisz dobrze.

Natomiast ten, który właśnie na Twojej stronie włączy AdBlocka, to ostrzeżenie – robisz to źle. Nie szanujesz czytelników. Masz ich za dojne krowy, a to, co piszesz, to tylko lepy na muchy.

Teraz masz do wyboru – mówić o swych czytelnikach, że to złodzieje, albo… Przemyśleć, co tak naprawdę robisz. Możesz walczyć o zakazy używania AdBlocka, o przymus patrzenia w reklamy, ale nie wygrasz. Ludzie głosują nogami, a w internecie klikami. I żaden foch nie spowoduje, że Twoja strona będzie przyjaźniejsza, lepsza, że treści będą ciekawsze, merytoryczniejsze. Nie. Nadal będziesz to robić źle. Będziesz robił sztuczki SEO, cudował z pozycjonowaniem, ale nie rozumiesz internetu.

Bo ludzie wcale nie są tacy głupi.

Exit mobile version