Recenzja Lenovo Yoga Book – książki, której nie odłożysz na półkę

EKRAN

Co by nie powiedzieć na temat ekranu, trzeba zgodzić się z jednym: obraz jest znakomity. Mamy do czynienia z 10-calowym ekranem IPS pracującym w rozdzielczości 1920×1200 pikseli. Jak na taką przekątną wyświetlacza, jest to jak najbardziej odpowiednia rozdziałka. Przy zagęszczeniu pikseli 224 ppi, można być zadowolonym z prezencji treści i z tego, jak wyglądają czcionki na stronach internetowych.

Nie dostrzegłem żadnych przebarwień odnośnie kolorytu barw ani odbiegających od normy przekłamań ich odcieni podczas oglądania ekranu z różnych kątów. Pokrycie palety sRGB to jakieś 85%, więc początkujący graficy nie powinni głośno narzekać na możliwości tak mobilnego sprzętu. Profesjonaliści wybierają najczęściej do pracy innego typu urządzenia.

Spodobała mi się jasność ekranu: to około 400 nitów, co przekłada się na naprawdę dobrą widoczność wyświetlacza nawet w dość słoneczne dni. Bardzo fajnie się to sprawdzało podczas pracy na zewnątrz. Dzięki temu, że urządzenie jest lekkie, można je zabierać naprawdę wszędzie, a ekran nie będzie stanowił przeszkody podczas pracy poza zamkniętymi pomieszczeniami.

Responsywność dotykowego ekranu stoi na wysokim poziomie. Zresztą, tego oczekiwałbym po tablecie z wyższej półki. Nie miałem żadnych problemów z obsługą dotykową ani rysikiem. Dokładnie te elementy, które były zaznaczane lub wskazywane, reagowały na akcję. W tablecie dobra czułość ekranu to podstawa.

WYDAJNOŚĆ

Przechodzimy do ciekawego elementu recenzji. Trzeba tu pamiętać, że testowana wersja działała na systemie Android. Na rynku pojawiła się też edycja z Windowsem 10. Ja jednak będę odnosił się do tego, jak Yoga Book wypada na tle androidowej konkurencji.

W środku mamy energooszczędny procesor Intela – Atom x5-Z8550. Do tego 4 GB RAM i Android 6.0 Marshmallow. Taki komplet podzespołów i oprogramowania spotykamy tylko u nielicznych przedstawicieli największych producentów – Samsunga i Sony. Przedstawiłbym Wam kilka zrzutów ekranu z benchmarków, ale podczas niedawnych przenosin plików na Dysk Google, straciłem komplet screenshotów, które zgromadziłem tam na potrzeby tej recenzji (pozdrawiam, zdążyłem znienawidzić za to tę usługę).

W przypadku sprzętu z Androidem mówimy zatem o optymalnej wydajności i komforcie działania. Nie oznacza to, że tablet nie zaliczy żadnego chrupnięcia w animacji ani chwilowego spadku wydajności podczas uruchamiania wielu programów naraz. Owszem – potrafi z rzadka przymulić, jednak byłbym skłonny większą winę zrzucić na ułomność samego systemu niż rzeczywiste możliwości tabletu.

Minispadki wydajności mogą się pojawić podczas pracy z kilkoma aplikacjami jednocześnie. Lenovo nawet zachęca do pracy w ten sposób, gdyż spora część natywnie zainstalowanych aplikacji, takich jak Gmail czy Kalendarz można wygodnie zmniejszyć do postaci prostokąta. W takim układzie na ekranie potrafi się ich zmieścić jednocześnie nawet trzy. Klikając na górny pasek którejś z takich aplikacji, można ją maksymalizować. Każdą z nich można też zwinąć do paska, który bardzo przypomina ten z Windowsa. Zamiast więc korzystać ze specjalnego przycisku i szukać aplikacji na długiej liście, można ją błyskawicznie przywołać ze wspomnianego paska.

Tego typu rozwiązania rzeczywiście pomagają przełączać się pomiędzy zadaniami, ale jednocześnie zachęcają wręcz użytkownika do tego, żeby korzystał z wielu aplikacji na jednym ekranie jednocześnie, co czasem lekko przydusza procesor. Choć w swojej klasie chipset ten jest jednym z lepszych, to od czasu do czasu brakuje tutaj mocy. W ogólnym rozrachunku i tak jest bardzo dobrze, gdyż sporadyczne spadki wydajności nie są aż tak widoczne, na co mogłyby wskazywać moje narzekania. Funkcje tabletu jako sprzętu z Androidem nie są w żaden sposób zagrożone: system ma zadowalająco dużo miejsca na działanie, a codzienna praca na Yoga Book nie rozczarowuje.

Układ graficzny Yogi zdecydowanie daje radę. Większość gier ze sklepu Google Play będzie sobie przyjemnie hulać. Tylko te najbardziej wymagające, „ciężkie” graficznie gry będą przycinać. Problem nie wydaje się leżeć po stronie producenta, a znów – oprogramowania. Wydaje się, że gry nie przepadają po prostu za specyficznym chipsetem Intela. Optymalizacja pod HD Graphics 515 jest miejscami po prostu skopana. W efekcie ktoś, kto kupi Yoga Book dla gier, podejmie spore ryzyko. Podczas gdy jedna gra będzie działać na tablecie bardzo dobrze, następna może nie dorównać do takiego poziomu. Zapaleni gracze zrobią więc lepiej, gdy rozejrzą się za jakąś alternatywą wobec Yoga Booka, bez intelowskiego procesora.

Nawet przy silniejszym obciążeniu tablet się nie nagrzewa. Spora zasługa w tym lekkiego Atoma, który nie dość, że się nie przepracowuje, to nie generuje zbyt dużych temperatur. Za sprawą pasywnego układu chłodzenia, rozchodzą się one po obudowie, nie powodując punktowego nagrzewania się jej elementów. Oczywiście byłoby to jakimś nieporozumieniem, gdyby tablet tego rodzaju był chłodzony wiatraczkami, jednak różne dziwne rzeczy potrafią wymyślać producenci.

Z czysto programowych rzeczy, można wspomnieć o kilku aplikacjach dorzucanych do sprzętu Lenovo. Jest to na przykład wspomniany już Note Saver, który w formie albumu może przechowywać i organizować nasze notatki. Nawigacja po nim jest nieco utrudniona, gdyż bardzo chce ona przypominać książkę. Dodatkowo nie znalazłem funkcji zapisywania narysowanych przez nas obrazów w większej rozdzielczości. Te, które udało mi się narysować, można było eksportować w formie plików graficznych, ale tylko takich o niskiej szczegółowości. Jeśli Lenovo coś z tym zrobiło, dajcie znać w komentarzu.

Sam system doczekał się kilku dodatkowych opcji, o których już wspomniałem przy okazji wielozadaniowości: do trzech okiem aplikacji na pulpicie, maksymalizowanie apek do pełnego ekranu lub minimalizowanie ich do paska. Ci, którzy martwią się o szufladę z aplikacjami, uspokajam – jest.

ŁĄCZNOŚĆ I MULTIMEDIA

Zestaw do łączenia się ze światem nie ma żadnych braków. Jest dobrze łączące się WiFi, jest Bluetooth z bezproblemowym przesyłaniem plików, GPS z A-GPS i LTE. Przy czym – akurat moja wersja testowa nie miała modemu. Warto zwrócić na to uwagę podczas zakupu, jeśli chcecie zaopatrzyć się w Yoga Booka.

Są też aparaty. Być może znacie moje zdanie na temat aparatów w tabletach. Dobry patent do zrobienia zdjęcia dokumentom, ewentualnie pstryknięcie czegoś z zaskoczenia – udajesz, że coś piszesz, a tak naprawdę celujesz obiektywem. Jedna z kamerek to tradycyjny „aparat przedni” do selfie i rozmów przez wideokomunikatory. Może nagrywać filmy w rozdzielczości Full HD, choć nie wiem, po co ;). Drugi aparat ulokowany jest w nieco innej, dziwnej pozycji: nie na pleckach urządzenia, a tuż obok przycisku wyłączającego podświetlenie klawiatury. Zatem, żeby zrobić zdjęcie 8-megapikselowym aparatem, trzeba wcześniej „wywinąć” książkę na lewą stronę. Wtedy oko aparatu znajduje się tam, gdzie powinno i można robić zdjęcia, a także nagrywać wideo – również w Full HD.

Co można powiedzieć o dźwięku? Cieszy mnie obecność głośników Dolby Atmos. Ratują nieco płasko brzmiące audio. Po tak cienkim urządzeniu nie spodziewałem się nie wiadomo czego i rzeczywiście nie można zaliczyć Yogi do najlepszych mobilnych dostawców brzmień. Maksymalna głośność to 80 decybeli – tyle wskazał miernik natężenia dźwięku. Przy ustawieniu suwaka na najwyższą pozycję, będzie słychać zniekształcenia muzyki. Dlatego nie polecam tabletu jako boomboxa – to po prostu nie jego bajka. Nadaje się za to świetnie do obejrzenia jakiegoś filmu – Dolby Atmos wzbogaca dźwięk i naprawdę uprzyjemnia jego odbiór. Nie mówiąc już o tym, że najchętniej i tak korzystałem ze złącza jack 3,5 mm. Gniazdo słuchawkowe produkuje dźwięk dobrej jakości. Co innego, że w tej materii trudno coś zawalić, jednak i tak trzeba odnotować, że Yoga Book nie zaniża poziomu.

Spis treści:

1. Wzornictwo, jakość wykonania
2. Klawiatura. Rysik i notes
3. Ekran. Wydajność. Łączność. Multimedia
4. Bateria. Podsumowanie