Gog.com

Pathfinder: Wrath of the Righteous to świetny RPG ze sporymi problemami (recenzja)

Release Date
2 września 2021
Producent
Owlcat Games
Platformy
PC oraz konsole XONE i PS4 od marca 2022
Recenzja na stworzona na pecetowej wersji gry

„Prawdziwych RPG-ów już nie ma” – chciałoby się sparafrazować słowa znanej piosenki w wykonaniu Maryli Rodowicz. I rzeczywiście coś w tym jest. Współczesne gry RPG w znacznej większości imitują tylko to, czym ten gatunek w istocie jest. Otwarty, ale pusty świat, scenariusz pisany na kolanie i widowiskowe sceny, mające odciągnąć uwagę odbiorcy od potknięć produkcji. Na szczęście wciąż trafiają na rynek RPGi odwołujące się do bezpośrednio do swoich legendarnych pierwowzorów i – co ważniejsze – całkiem nieźle im to wychodzi. Poznajcie Pathfinder: Wrath of the Righteous – przykład świetnego RPG-a, choć mierzącego się ze sporymi problemami przez zbyt odważne decyzje twórców.

Epicka przygoda rodem z Dragon Age: Origins

Długo meandrowałem wśród dziesiątek tytułów, które mogły by choć na chwilę ożywić wspomnienia z takich gier, jak Icewind Dale, Planescape: Torment czy Baldurs Gate. Po drodze trafiłem na całkiem udane Pilars of Eternity, niezłe Torment: Tides of Numenera i naprawdę świetne Divinity: Original Sin 2, jednak żadnej z tych gier nie wsadziłbym do panteonu najlepszych produkcji RPG w historii.

O serii Pathfinder słyszałem od dawna, ale unikałem jej z prostego powodu – gra nie ma polskiej lokalizacji. Zniechęcony tym faktem odpuściłem świetnie oceniany Kingmaker, ale przy okazji premiery Pathfinder: Wrath of the Righteous postanowiłem zaryzykować.

O dziwo bariera językowa wcale nie była nie do pokonania. Ściany tekstu, wylewające się ze wszystkich stron, nie przytłaczały i nie powodowały zawrotu głowy, a przedstawiona historia od pierwszych minut hipnotyzowała mnie i intrygowała. Twórcy zastosowali tu zresztą klasyczny chwyt marketingowy, rzucając gracza w wir kluczowych wydarzeń już w pierwszych minutach zabawy.

Momentalnie wychwyciłem sporo nawiązań do cenionej serii Dragon Age, a zwłaszcza do „jedynki”, gdzie już na samym początku rozgrywki braliśmy udział w wielkiej bitwie przeciwko hordom tzw. Mrocznych Pomiotów. W przypadku Pathfinder: Wrath of the Righteous, zmieniło się głównie nazewnictwo. Zamiast pomiotów mamy demony, a zamiast Szarej Straży – krusaderów i anioły.

Oczywiście, mocno teraz spłycam główne założenia fabularne, ale mniej więcej tak to właśnie wygląda. Tworzony przez nas bohater jest – jak zawsze – wybrańcem, który może poprowadzić ludzi i pozostałe rasy świata Golarionu do walki z potężnymi demonami. Nie jest w stanie zrobić tego jednak w pojedynkę, więc – cytując klasyka – przed wyruszeniem w drogę, musi zebrać drużynę.

Brzmi to banalnie, ale samo wykonanie wygląda znacznie lepiej. Epicki soundtrack, rzut izometryczny, gwałtowne zwroty akcji tuż po rozpoczęciu zabawy, przepięknie zaprojektowane lokacje i dziesiątki różnych przeciwników do pokonania – to wszystko wciągnęło mnie w przedstawiony świat momentalnie.

Ba! Na samym tworzeniu postaci spędziłem prawie dwie godziny, wczytując się w poszczególne atuty i umiejętności swojego bohatera. Wykorzystano tutaj zaktualizowaną wersję systemu papierowego Dungeons & Dragons 3.5, co w połączeniu z niesamowitą wyobraźnią Chrisa Avellone’a (twórcy m.in. Fallouta 2 czy wspomnianego Planescape: Torment), nie miało prawa się nie udać. No właśnie, nie miało prawa, a jednak coś poszło nie tak…

Świetna historia, angażująca walka

Zanim przejdę do omawiania bolączek tego tytułu, które dla wielu z Was mogą się okazać przeszkodą nie do pokonania, omówię jeszcze kilka kwestii związanych z historią i systemem walki.

Fabuła Pathfinder: Wrath of the Righteous nie jest bezpośrednią kontynuacją Kingmakera. Jeśli więc na sali znajdują się osoby, dla których będzie to pierwsze zetknięcie z serią – bez obaw, możecie odpalić od razu „dwójkę”. Miłośnicy rozbudowanych historii również nie będą rozczarowani. Przejście całej gry może zająć nawet 100 godzin! Sam potrzebowałem prawie 80 godzin, żeby ukończyć większość zadań pobocznych i wątek główny.

Bardzo podobały mi się nieoczywiste wybory moralne, mające wpływ nie tylko na dalszy kształt fabuły, ale również oddziałujące bezpośrednio na naszego bohatera i dające mu później potężne umiejętności.

Nie jest to może poziom Disco Elysium, aczkolwiek fabularnie Pathfinder: Wrath of the Righteous stoi na naprawdę wysokim poziomie. Szeroki wachlarz klas i umiejętności do wyboru pozwala graczowi stworzyć unikatową postać, która będzie idealnym odzwierciedleniem jego własnej wizji.

Nasza drużyna odwiedzi niesamowity, lecz nieco mroczny świat Golarionu. Zawędrujemy nawet na zawładnięte przez demony pustkowia i zejdziemy do serca samej Otchłani. Do eksploracji oddano nam setki lokacji, ogrom możliwości w rozwijaniu naszych bohaterów, a także niezliczonych wrogów do pokonania – w tym takich, których uśmiercenie nie będzie bułką z masłem.

I tutaj przechodzimy do punktu numer dwa, czyli mechaniki walki. Od jakiegoś czasu twórcy izometrycznych RPG-ów eksperymentują z urozmaicaniem bitewnych potyczek. Pokłosiem tych eksperymentów było m.in. zastosowanie systemu turowego w Divinity: Original Sin 2, który (przynajmniej mnie) doprowadzał do szewskiej pasji. Osobiście preferuję standardowy system walki z aktywną pauzą, gdzie czuję znacznie większą swobodę działania, a bitwy nie trwają kilkudziesięciu minut. I na szczęście także na tym polu Pathfinder mnie nie zawiódł.

Potyczki z poszczególnymi wrogami lub bossami są dość dynamiczne i wymagające (zwłaszcza na wyższych poziomach trudności), dlatego odpowiednie dopasowanie drużyny staje się koniecznością. Bez tankera, healera i łucznika przejście niektórych poziomów jest bardzo trudne, choć nie niemożliwe.

Swoją drogą, samo zbieranie lootu i ulepszanie ekwipunku sprawia mnóstwo frajdy. Dostępnych przedmiotów i typów broni jest mnóstwo – i jak to w grach tego typu bywa – każde z nich ma własne parametry, ale nie z każdego nasza postać zrobi użytek.

Co za dużo, to niezdrowo

Pathfinder: Wrath of the Righteous to pełnokrwisty RPG, jakich na rynku gier pojawia się coraz mniej. Po fatalnym wyniku sprzedażowym Pillars of Eterenity II: Deadfire, raczej nie możemy liczyć na kontynuację serii od Obsidianu. Larian Studio zajmuje się obecnie dopracowywaniem trzeciej części Baldura, choć na ten moment mam do tej produkcji mieszane odczucia.

Z kolei seria Pathfinder to dokładnie to, czego od dawna szukałem. Niestety, oprócz epickiej przygody i świetnie zaprojektowanego rozwoju postaci, mamy tutaj też dość duże problemy. Nie wynikają one jednak z natłoku błędów, ale z nadmiarowej i – w mojej ocenie – niepotrzebnej zawartości. Tak, mechanika Pathfinder: Wrath of the Righteous to trochę przerost formy nad treścią.

Nie grałem w Kingmakera, ale już tam pojawiały się elementy strategiczne, pozwalające graczowi sterować królestwem. W drugiej odsłonie serii twórcy poszli o krok dalej i mocno rozbudowali tę część gry. Co się z tym wiąże?

Cóż, każdy, kto grał w serię Heroes of Might and Magic, doskonale zna turowe zmagania jednostek na bitewnych polach – starcia, które były nieodzowną częścią serii i, choć zajmowały często ogrom czasu, przynosiły niesamowitą satysfakcję.

Twórcy Pathfinder: Wrath of the Righteous zdecydowali się wprowadzić ten element do swojej produkcji, co było chyba najgorszym możliwym posunięciem. Zabieg ten wcale nie urozmaicał znacząco zabawy, a wręcz utrudniał śledzenie historii. W trakcie rozgrywki musicie bowiem prowadzić oddziały armii do walki z demonami, które toczą się w dokładnie ten sam sposób, jak chociażby w serii Heroes of Might and Magic.

To sztuczne wydłużenie zabawy strasznie działało mi na nerwy. Pochłonięty epicką przygodą, byłem zmuszony rekrutować kolejne jednostki (co też wymagało ciężkich mieszków złota) i posyłać je do bitwy z hordami demonów.

Podczas turowych starć okazało się, że wspomniane demony dysponują wysoką odpornością na obrażenia, przez co walka na kilka minut wydłużała się do walki na nawet kilkadziesiąt minut. Oczywiście, można przełączyć się w tryb auto-walki, ale w ten sposób tracimy nieproporcjonalną liczbę jednostek i znowu trzeba inwestować w armię.

Pal licho, gdyby ta mechanika wypełniała tylko drobną część gry, ale niestety poświęcamy na nią zbyt dużo czasu. Czytałem nawet, że już powstały mody, pozwalające na wygranie każdego starcia bez straty jednostek. I wcale się temu nie dziwię – sam chętnie bym z takiego moda skorzystał.

Kocham serię Heroes of Might and Magic całym sercem. Do kultowej „trójki” wciąż powracam z gronem znajomych, ale w tym wypadku szukałem po prostu czegoś innego. I choć ten fakt nie wpływa na rozwój fabuły, to jednak pozostaje dość istotnym czynnikiem rozgrywki, do którego regularnie wracamy.

Wypijmy za błędy – znowu!

Za błędy pić należy, a nawet trzeba! Niestety albo stety, przy Pathfinder: Wrath of the Righteous nie upijemy się do nieprzytomności, bo wszelakich bugów jest tu po prostu niewiele. Przez ponad 80h zabawy natrafiłem na 1 błąd podczas wczytywania lokacji, co skutkowało natychmiastowym wyrzuceniem gry do pulpitu.

Co jakiś czas poszczególni bohaterowie buntowali się i nie chcieli podążać za resztą drużyny – tutaj pomagało wczytanie gry lub wejście w tryb odpoczynku. W trakcie walki nie odnotowałem żadnych utrudnień – wszystko działało płynnie i w zasadzie bez zarzutu.

Widać, że studio Owlcat Games wzięło sobie do serca uwagi graczy, którzy przy okazji premiery poprzedniej części narzekali na ogromną ilość mniejszych i poważniejszych bugów. Pathfinder: Wrath of the Righteous to naprawdę dopracowany produkt.

Kilka słów na koniec

Przy Pathfinder: Wrath of the Righteous bawiłem się bardzo dobrze. Gdyby nie wspomniany mankament, związany z niepotrzebną i utrudniającą zabawę treścią, byłoby po prostu świetnie. Gra oferuje niesamowitą historię, bogaty w szczegóły świat, rozbudowany system rozwoju postaci i kapitalny soundtrack, który tylko podkręca epickość przygody.

Pathfinder: Wrath of the Righteous trafiło na rynek 2. września 2021 w wersji na PC. W przyszłym roku, tj. 1 marca 2022, tytuł zadebiutuje również na konsolach PS4 i Xbox One.

Pathfinder: Wrath of the Righteous to świetny RPG ze sporymi problemami (recenzja)
Pathfinder: Wrath of the Righteous
Fantastyczny RPG odwołujący się do takich klasyków gatunku jak Icewind Dale II, seria Baldur's Gate czy legendarny już Planescape: Torment. Twórcy trochę przesadzili z zawartością gry - przejście całości zajmuje nawet 100 godzin. Niestety, Pathfinder: Wrath of the Righteous nie doczekało się na razie polskiej lokalizacji.
Rozgrywka
8
Fabuła
9
Wykonanie
8.5
Grafika
7.5
Audio
8.5
Zalety
Epicka, wciągająca historia
Klimatyczny soundtrack
Rozbudowany system rozwoju postaci
Niełatwe wybory moralne, mające wpływ na rozgrywkę
Piękne, szczegółowo zaprojektowane lokacje
Satysfakcjonujący system walki, ciekawi przeciwnicy
Rozbudowane historie towarzyszy i wątki poboczne
Wady
Niepotrzebna zawartość (turowe zmagania armii)
Drobne błędy
Brak polskiej wersji językowej
8.3
Ocena