38 minut strachu: Fałszywy alarm rakietowy wywołał małą panikę na Hawajach. Pomógł Twitter

„Zagrożenie balistyczne dla Hawajów. Bezzwłocznie znajdź schronienie. To nie są ćwiczenia.” – tak brzmiał komunikat wczesnego ostrzegania, który w sobotę rano wyświetlił się na tysiącach smartfonów ludzi przebywających na hawajskich wyspach. Zanim ogłoszono, że alarm jest fałszywy, setki osób przeżyło chwile grozy.

Fałszywa wiadomość ostrzegawcza została wysłana na urządzenia mobilne użytkowników. Powiadomienie pojawiło się o 8:07 czasu lokalnego. Przez kolejne 38 minut na smartfonach nie „wyskakiwało” żadne uaktualnienie.

Międzyczasie przerwano nadawanie zaplanowanych audycji radiowych i telewizyjnych. Stacje przekazywały praktyczne wskazówki dotyczące ostrzeżenia przed rakietą balistyczną, rzekomo zbliżającą się do Hawajów.

„Jeśli jesteś na dworze, natychmiastowo schroń się w budynku. Pozostań w pomieszczeniu, z dala od okien. Jeżeli prowadzisz samochód, bezpiecznie zatrzymaj samochód na poboczu i udaj się do najbliższego budynku. W środku najlepiej połóż się na ziemi. Poinformujemy, kiedy zagrożenie minie.”

Możemy wyobrazić sobie, w jaki sposób na te alerty zareagowali Hawajczycy. Ludzie wysyłali wiadomości rodzinie i przyjaciołom. Widywano całe grupy osób, które zaraz po przeczytaniu komunikatu bezzwłocznie biegły do budynków. Niektórzy kręcili filmiki, żegnając się z życiem. Inni dzwonili pod numer alarmowy 911, kompletnie zapychając linie centrum kooperacji pomocy.

Matt Lopresti, członek hawajskiej Izby Reprezentantów był w domu, kiedy otrzymał powiadomienie na swój telefon komórkowy. Powiedział później, że wraz z rodziną próbował schować się do wanny.

„Zebraliśmy dzieci, wzięliśmy ze sobą awaryjne zapasy i weszliśmy do najbardziej osłonionego pomieszczenia w naszym domu, czyli do łazienki. Poprosiliśmy dzieci, żeby weszły do wanny, zmówiliśmy modlitwę. Staraliśmy zorientować się, co się, do diabła, dzieje, bo nie słyszeliśmy żadnych sygnałów alarmowych, żadnych syren. Niewiele można zrobić w takiej sytuacji. My zrobiliśmy tyle, ile się dało… Teraz jestem bardzo zły, bo popełnienie tak dużego błędu nie powinno być tak łatwe.”

Po tym jak amerykańska armia potwierdziła, że nie wykryto żadnego zagrożenia rakietowego, a alarm został ogłoszony przez pomyłkę, gubernator Hawajów, David Ige, przeprosił mieszkańców jego stanu za zamieszanie. Wyjaśnił też, że doszło do pomyłki człowieka: pracownik zmieniający się ze swoim następcą w siedzibie służb wczesnego ostrzegania, uruchomił procedurę alarmową niechcący. Jak wyjaśnił, „zmieniający się pracownicy zawsze sprawdzają, czy wszystkie funkcje systemu działają poprawnie. Jeden z ludzi, który przejmował stanowisko, nacisnął niewłaściwy przycisk”.

Donald Trump, który podczas ogłoszenia alarmu przebywał na Florydzie, napisał, że należy „dotrzeć do sedna problemu, zorientować się, dlaczego tak się stało i upewnić się, że nigdy się to nie powtórzy”. Zwłaszcza ze względu na, jak to określił, „czasy zwiększonego napięcia”.

Co takiego niepokoi USA i Hawaje? Program rakietowy Korei Północnej jest postrzegany jako realne zagrożenie dla Ameryki. Hawaje są najbardziej wysuniętym w stronę Półwyspu Koreańskiego stanem anglojęzycznego mocarstwa. Raz po raz słyszy się o kolejnych udanych próbach jądrowych, jakie przeprowadza Kim Dzong Un na swoim podwórku lub okalającym Półwysep Oceanie Spokojnym. We wrześniu miała miejsce szósta taka próba.

System ostrzegania przed atakiem nuklearnym na Hawajach został ponownie uruchomiony w grudniu zeszłego roku. Niektórzy byli z tego powodu prawdziwie zaniepokojeni. Początki jego istnienia sięgają zimnej wojny.

Korea Północna dysponuje technologią, dzięki której byłoby możliwe dostarczenie ładunku jądrowego na Hawaje w ciągu 20 minut. Władze szacują, że na skutek uderzenia północnokoreańskiej bomby atomowej zginęłoby ok. 18 tysięcy osób, a 5-12 tysięcy doznałoby poparzeń.

W takim kontekście informacja o ataku rakietowym to druzgocąca wiadomość. Służby opiekujące się systemem ostrzegania powinny być wyczulone na tego typu pomyłki. Hawajska Agencja Zarządzania Kryzysowego pierwszy komunikat o tym, że alarm jest fałszywy, opublikowała w mediach społecznościowych 13 minut po niefortunnym ogłoszeniu zagrożenia balistycznego. Minęły kolejne minuty, zanim na smartfonach pojawiła się kolejna informacja.

Ci więc, którzy śledzili oficjalny profil Agencji na Twitterze, mogli odetchnąć z ulgą wcześniej niż inni. W takich przypadkach media społecznościowe mogą okazać się skutecznym narzędziem do ogłaszania komunikatów ostrzegawczych dla konkretnego rejonu.

Wnioski z tej historii? Pierwszy: kiedy jesteś w Honolulu, żyj tak, jakby za 20 minut twój świat miał się skończyć. I drugi: miej konto na Twitterze. W razie, gdyby ktoś znowu pomylił guziki.

 

źródło: BBC, NY Times