Recenzja MateBook X – jak wypadł debiut Huawei na rynku laptopów?

Huawei w ciągu kilku lat przeszedł niesamowitą drogę – z producenta uważanego za „typowego Chińczyka”, stał się jednym z trzech najważniejszych i największych graczy segmentu smartfonów. Przyznam jednak, że gdy usłyszałam o chęci wejścia Huawei na rynek laptopów, uśmiechnęłam się pod nosem, nie wróżąc temu pomysłowi świetlanej przyszłości. Chyba nadeszła pora, żebym publicznie odszczekała swoje pierwotne uprzedzenie. Okazuje się bowiem, że najciekawszy z modeli, którego swoją drogą miałam okazję w ostatnim miesiącu testować, tj. Huawei MateBook X, jest naprawdę świetną maszyną. Do tego stopnia, że trudno znaleźć w nim rażące wady… może poza ceną ;).

Parametry techniczne Huawei MateBook X:

  • wyświetlacz IPS 13” 2160 x 1440 pikseli, 3:2, Gorilla Glass,
  • procesor Intel Core i7-7500U siódmej generacji z Intel HD Graphics 620,
  • 8 GB RAM,
  • 512 GB SSD,
  • Windows 10 Home, 64-bitowy,
  • WiFi 802.11 a/b/g/n/ac 2,4&5 GHz,
  • Bluetooth 4.1,
  • kamerka,
  • czujnik światła,
  • czytnik linii papilarnych,
  • akumulator 41,4 Wh,
  • wymiary: 286 x 211 x 12,5 mm,
  • waga: 1,05 kg.

W zestawie z laptopem otrzymujemy Huawei MateDock 2 z HDMI, VGA, pełnowymiarowym USB i USB typu C.

Cena w momencie publikacji recenzji: 5799 złotych (po szybkiej, znacznej obniżce tuż po premierze). Dostępne kolory: Prestige Gold oraz Space Gray.

Na pierwszy ogień: tylko dwa USB typu C

Największą wadą Huawei Matebook X jest niewątpliwie obecność tylko dwóch portów, w dodatku oba to USB typu C. Żeby było ciekawiej, jeden z nich, lewy, służy wyłącznie do ładowania urządzenia – podłączenie jakiegokolwiek akcesorium peryferyjnego skutkuje brakiem reakcji ze strony złącza. Drugi port natomiast, prawy, bez problemu radzi sobie z zewnętrznymi urządzeniami oraz przejściówką, którą – na całe szczęście – znajdziemy w zestawie z Matebook X.

Adapter, o którym mowa, zyskał nawet swoją nazwę, MateDock 2. Zawiera w sobie następujące porty: HDMI, VGA, pełnowymiarowe USB i USB typu C. Biorąc pod uwagę grubość Matebook X, trudno uznać brak pełnowymiarowego portu USB bezpośrednio w laptopie za wielką wadę czy też wtopę. Szkoda jednak, że jedno z nich pozwala wyłącznie ładować urządzenie – na szczęście drugie ma więcej zastosowań. Ja już do podobnego rozwiązania z koniecznością korzystania z przejściówki przyzwyczaiłam się podczas pracy z Asusem Zenbook 3, a teraz też Dell XPS 13 (recenzja wkrótce), ale wiem, że dla wielu osób USB typu C to spora wada.

Z kronikarskiego obowiązku dodam, że w urządzeniu, poza dwoma portami USB typu C, znajdziemy też 3.5 mm jack audio. Niestety, na tym liczba złączy się kończy. Nie ukrywam, że najbardziej brakuje tutaj czytnika kart pamięci microSD… którego nie ma też w samym adapterze, co uważam za spore przeoczenie. Jasne, można sobie dokupić czytnik kart pamięci na USB, ale robi się z tego kolejna przejściówka. A przecież nie o to chodzi.

Błyszcząca matryca bez dotyku? No cóż…

Do tego chyba się już powinniśmy przyzwyczaić. Gros ultrabooków, do których przecież Matebook X się zalicza, ma niestety błyszczące matryce i nie zapowiada się, by ten trend szybko odszedł w zapomnienie. Ale skoro już producent decyduje się na błyszczący ekran, to dlaczego nie jest on dotykowy? Nie twierdzę, że dotyk jest tu super potrzebny, bo to już całkowicie zależy od preferencji danego użytkownika, ale zawsze lepiej jak jest, niż jak go nie ma. Wierzcie mi, przyzwyczajenie robi swoje i przesiadając się z laptopa z dotykiem na takiego bez… można się zdziwić, nawet, jeśli tak jak ja, z dotykowego ekranu w laptopie zbyt często nie korzystacie. A zmierzam do tego, że skoro ekran jest błyszczący, ale nie jest dotykowy, to… spokojnie by mógł być matowy… Chyba się ze mną zgodzicie.

Ostatecznie jednak ogólnie wyświetlacz Huawei Matebook X muszę ocenić pozytywnie. Ma przekątną 13 cali i rozdzielczość 2160 x 1440 pikseli, co przekłada się na dość nietypowe proporcje 3:2 – do pracy biurowej i przeglądania internetu w sam raz, do konsumowania multimediów typu filmy – nieco gorzej, ale to już kwestia specyfiki konkretnych scenariuszy, w których chcemy (lub nie) używać naszego sprzętu.

Koniecznie natomiast Waszą uwagę muszę zwrócić na jasność ekranu, która jest wręcz rewelacyjna – a wiecie, że ja bardzo dobrze ważę słowa i to konkretne rzadko wychodzi spod moich palców. Jasność maksymalna jest bardzo wysoka, dzięki czemu korzystanie z Matebooka X na zewnątrz nie jest niemożliwe – nie powiem, że jest komfortowe, bo wciąż przeszkadzają refleksy, ale jednak nie ma tragedii. Podobnie jest zresztą z jasnością minimalną, która pokazała się z dobrej strony – stoi na takim poziomie, że komfortowo pozwala korzystać z laptopa Huawei nawet w ciemniejszych sceneriach.

Świetny jest też czujnik natężenia światła, który – wierzcie mi – w laptopach zawsze wyłączam już po chwili. Tutaj okazało się, że nie muszę mieć żadnych obaw do jego działania. Mam doświadczenie z naprawdę wieloma laptopami z automatyczną regulacją jasności ekranu i nigdy nie działało to tak, jak bym tego oczekiwała. Tymczasem w Huawei Matebook X czujnik sprawuje się naprawdę – nie boję się użyć tego słowa – genialnie. Gdy tylko pojawia się mocniejsze oświetlenie, nawet pracując w pomieszczeniu, czujnik to wykrywa, by w mgnieniu oka podnieść jasność ekranu. Niby pierdoła, ale przecież suma małych rzeczy składa się na ostateczny sukces – niezależnie, o czym w danej chwili myślimy. W przypadku laptopów sytuacja jest analogiczna.

Huawei Matebook X nie jest dla wszystkich – wydajnością nie grzeszy, ale nie do tego został stworzony

Dzięki dyskowi SSD laptop włącza się dosłownie w mgnieniu oka. Sam komfort pracy na Huawei Matebook X jest bardzo wysoki – ciągle działa cicho, powiedziałabym nawet, że bezgłośnie, czego nie mogłam powiedzieć o przywoływanym już wcześniej Zenbooku 3. Pamiętajcie jednak, że Matebook X skierowany jest do użytkowników szukających przede wszystkim eleganckiego urządzenia do pracy biurowej, z którym będą mogli pokazać się na spotkaniu biznesowym czy wyjść popisać/przygotować prezentację do kawiarni. Tu przydają się gumowe nóżki, zapewniające stabilną pozycję laptopa na płaskich powierzchniach, których oczywiście w Matebooku X nie zabrakło.

Patrząc w stronę Huawei Matebook X trzeba mieć świadomość, że nie jest to sprzęt dla osób, które szukają topowych, bardzo wydajnych podzespołów. Co prawda mamy tutaj dobrze wyglądający na papierze duet w postaci procesora Intel Core i7-7500U siódmej generacji z Intel HD Graphics 620 oraz 8 GB RAM, ale wciąż są do parametry, które do zaawansowanych zadań (jak obróbka zdjęć, renderowanie wideo czy granie) niespecjalnie się nadają.

Nie oznacza to jednak, że Matebook X nie posłuży nam w chwili, gdy będziemy potrzebowali zmontować jakieś wideo. Niejednokrotnie zdarzyło mi się montować i później renderować filmy na tym laptopie, ale musicie być świadomi, że trwa to dość długo, dodatkowo dolna część urządzenia staje się ciepła (aczkolwiek nie parzy), a przy tym występuje duży throttling, który znacznie obniża szybkość działania pozostałych procesów, jak np. jednoczesne korzystanie ze stron internetowych podczas renderowania wideo.

Zatem praca biurowa jak najbardziej i to na najwyższym poziomie, ale cokolwiek bardziej zaawansowanego – na dłuższą metę odpada.

A gdybyście chcieli czegoś posłuchać, w Matebook X znajdziemy bardzo dobre głośniki Dolby Atmos, o których trudno powiedzieć złe słowo. Zwłaszcza, że mamy tu aż pięć trybów pracy, dzięki którym dźwięk jest mocno dopasowany do tego, czego w danym momencie słuchamy: dynamiczny, filmy, muzyka, gry oraz głos. Jest także możliwość personalizacji, dzięki korektorowi dźwięku (wraz z opcją włączenia/wyłączenia wirtualizacji dźwięku, uwydatnienia dialogów i normalizacji głośności).

Spis treści:

1. Główne wady. Ekran. Wydajność
2. Klawiatura. Bateria. Mobilność. Podsumowanie