Rynek gier mobilnych? Dla mnie już dawno umarł

Jeszcze kilka lat temu jednogłośnie przepowiadano, że rynek gier mobilnych w najbliższym czasie całkowicie pochłonie inne gałęzie gamingu. Cóż, jesteśmy już blisko w połowie 2018 roku i jak na razie stacjonarne granie, jak również konsolki przenośne, mają się naprawdę świetnie, podczas gdy smartfonowe tytuły zaliczają spory regres. Skąd taki obrót spraw i jakie problemy męczą „mobilki”?

W gwoli wyjaśnienia powiem tylko tyle, że w kontekście tego tekstu, rynek gier mobilnych będzie oznaczał granie na smartfonie oraz tabletach z systemami operacyjnymi iOS i Android. Dobrze wiem, że na rynku istnieją takie produkty, jak Nintendo Switch czy Nintendo 3DS, które równie dobrze można wpiąć w tę samą kategorię. Oba sprzęty od „Wielkiego N” odnoszą zresztą bardzo duży sukces, zaś same platformy mogą chwalić się świetnymi produkcjami w swojej bibliotece. Nie ma zatem co im za bardzo wytykać, za to w kontekście „mobilek” jako tytułów na smartfony, nie jest już tak kolorowo.

Free to Wait

Ostatnio, z czystej ciekawości, postanowiłem przyjrzeć się rynkowi gier mobilnych, kiedy kilkukrotnie zapomniało mi się zabrać swojego Nintendo 2DS-a XL do plecaka. W końcu trzeba mieć czym zabić czas w podróży, a nie zawsze jest się w stanie dobrze złapać zasięg sieci komórkowej. Nie jestem też wielkim fanem oglądania seriali czy filmów na ekranie smartfona, więc postanowiłem zrobić porządnego nura w odmęty Play Store i poszukać dla siebie czegoś ciekawszego. Nie będzie to raczej wielkim zaskoczeniem, kiedy powiem, że już po rozpoczęciu poszukiwań, szybko straciłem chęci ku kontynuowaniu tego procederu. Na pierwszy rzut oka bowiem rynek „mobilek” to zwyczajne dno i tona mułu.

Szybka podróż przez karty Play Store spowodowała u mnie zawrót głowy. Sekcja „Popularne” okupowana jest przez Pokemon Go, karcianki, dziesiątki klonów Clash of Clans, puzzli oraz automatów z kasyn w różnej formie. Większość wymienionych wcześniej tytułów to zwykłe maszynki do dojenia pieniędzy z niedzielnych graczy i w taki też sposób zostały zaprojektowane. Mają być proste i uzależniające, co zresztą im się udaje, przynajmniej patrząc przez pryzmat rankingów w Play Store. Kiedyś ich odpowiedniki występowały masowo w postaci gier przeglądarkowych, dziś właściciele smartfonów mają to wszystko dosłownie na wyciągnięcie dłoni.

źródło: windowscentral.com

Ich mechaniki opierają się wyłącznie (w większości przypadków) na bezmyślnym klikaniu w różne punkty ekranu i czekaniu aż zaplanowane akcje się wykonają. Zwykle trwa to całe godziny, a skrócenie tego okresu czasu wymaga uiszczenia odpowiedniej opłaty. Bądźmy szczerzy, wszystkie te produkcje testują potencjalną cierpliwość gracza i na niej właśnie żerują najbardziej. Do codziennego logowania mają nas z kolei zachęcić oferowane darmowe bonusy, co tylko naciska jeszcze bardziej na czuły dla nas punkt w postaci FOMO (fear of missing out) – lęku przed przegapieniem kolejnego wzmocnienia naszej fortecy czy talii kart. Trudno nazwać to w moich oczach rozrywką, a zwykłym „zaklikaniem” wolnego czasu, który przecież można by spędzić przy czymś chociaż w 10% ambitniejszym. Jakikolwiek element takich gier mobilnych nie sprawia satysfakcji, a także nie wynagradza gracza czymś więcej, niż tylko zachęceniem go do dalszej rozgrywki w tym stylu. Twórcy nie dają nic w zamian za nasz wysiłek, ale za to ciągle żądają od nas wkładu większej ilości czasu lub pieniędzy.

Mobilne problemy

Gdy wielokrotnie poruszałem ten temat w gronie znajomych, zawsze słyszałem jeden, acz niekoniecznie dobry argument w postaci: „taka jest po prostu specyfika tego rynku”. Coś w sumie w tym jest, bo jakby nie patrzeć przepis ten sprawdza się naprawdę dobrze. Wiele analiz rynkowych pokazuje czarno na białym, że gry mobilne zarabiają równie dobrze, a nawet i jeszcze więcej niż swoje „poważne, ambitne” odpowiedniki ze stacjonarnych konsol. Smartfona ma w końcu praktycznie każdy i pobranie darmowego tytułu ze strony sklepu nie jest jakimś potężnym, technicznym wyzwaniem, bo wymaga jedynie paru kliknięć. Potencjalnym odbiorcą jest zatem legendarny już, „przeciętny Kowalski” i to on oraz jemu podobne osoby utrzymują cały ten rynek. W końcu taka produkcja projektowana jest w sposób odpowiedni, żeby zmusić gracza do płacenia w którymś momencie. Prosty, ale jakże rentowny biznes.

Bądźmy jednak ze sobą całkowicie szczerzy – choć jesteśmy tu również stroną winną, to twórcy tego typu aplikacji w ogromnej mierze odpowiadają za ten problem. Nie tylko to oni wypychają coraz więcej podobnych do Clash of Clans tytułów na rynek, ale, co ważniejsze, nie oferują dobrych alternatyw. Nikt nie postrzega smartfonów jako poważne urządzenia do grania i duzi gracze nie eksperymentują z pójściem w tę stronę. Wiele firm próbuje jedynie podrobić czyiś sukces lub zabrać dla siebie kawałek ogromnego tortu, aniżeli upiec coś nowego, lepszego od siebie. Przez to też Play Store jest codziennie zalewany przez masę leniwie napisanych gniotów.

źródło: automoblog.net

A może problemem jest to, że Clash Royale i mu podobne mają po prostu świetną formułę do grania w podróży? Niewiele konkurencyjnych gier oferuje taką przystępność oraz równie dużą możliwość szybkiego wejścia oraz wyjścia z rozgrywki, co w trakcie np. jazdy pociągiem jest dość ważnym elementem. Można jednak wziąć tę formułę i przerobić ją w taki sposób, by była mniej inwazyjna dla naszego portfela, a przy okazji niosła ze sobą więcej satysfakcji. Mówię to w kontekście nie tylko produkcji darmowych, ale również tych, za które twórcy żądają jakiejś opłaty.

Myślę jednak, że w grach mobilnych jest jeszcze spory, niewykorzystany potencjał, po który raczej nikt nie będzie raczył sięgnąć. W końcu sporo „mobilek” ma cały czas problemy z ujarzmieniem sterowania przy pomocy ekranu dotykowego. Na jego podstawie można zbudować uniwersalne i ciekawe mechaniki, zamiast sztywno próbować upychać na powierzchni panelu przyciski charakterystyczne dla fizycznych kontrolerów. Twórcy mają tu ogromne pole do popisu, którego nie wykorzystują i prawdopodobnie nie wykorzystają, bo zwyczajnie boją się ryzyka, jakim może być potencjalnie niska sprzedaż ich dzieła.

Problemy ze sterowaniem mogłyby w sumie naprawić „gamingowe smartfony”, ale te poza bardzo agresywnym designem nie wyróżniają się niczym specjalnie pozytywnym. W najlepszym scenariuszu producenci takich urządzeń mogliby wyprodukować i dorzucać do zestawu specjalne podstawki pomagające ze sterowaniem. Gdyby zadbać o ich odpowiednie wsparcie u deweloperów, na pewno pomogłoby to mobilnym urządzeniom w spełnieniu się jako jedna z ważniejszych platform do grania. Jednak na tę chwilę nie zapowiada się na to, żeby nawet kolejny Razer Phone wniósł coś więcej do tego tematu.

Razer Phone (fot. Razer)

Znikąd już nie ma ratunku?

Nie chcę, żeby zarzucono mi, że absolutnie terroryzuję i przekreślam rynek mobilny. W Google Play można znaleźć kilka dobrych produkcji Free-to-Play, choć w zalewie syfu potrafią one szybko zaniknąć. Super Mario Run, Rayman Adventures, nawet mobilne PlayerUnknown’s: Battlegrounds jest całkiem niezłe. Podczas moich wykopalisk znalazłem też sporo porządnych, płatnych gier, które często są bezpośrednimi portami klasyków z dużych konsol lub też produkcjami indie. Nadal jednak jest ich na tyle niedużo, że przy bardziej intensywnym podróżowaniu w wakacje, ograłbym je praktycznie wszystkie.

Obecna sytuacja trwa już kilku dobrych lat i jak do tej pory nic się nie zmieniło, ani też nie zapowiada się, żeby rynek gier mobilnych szedł w lepszą stronę… a szkoda. Przydałoby się nieco więcej zróżnicowania, którego obecni deweloperzy niestety nie są w stanie zapewnić. Moja nauczka na przyszłość z kolei jest jedna – nie zapominać zabierać ze sobą 2DS-a, żeby później nie musieć wertować przez niespecjalnie ładnie pachnące morze, zwane też „rynkiem gier mobilnych”.

Jest jednak o dziwo jedna rzecz, w której smartfony sprawdzają się bardzo dobrze, jeśli chodzi o gaming… choć to już temat na zupełnie inny artykuł. Wypatrujcie go na horyzoncie! Tymczasem zachęcam do wzięcia udziału w krótkiej ankiecie poniżej. Jestem ciekawy tego, jak bardzo bylibyście potencjalnie zainteresowani tekstami skoncentrowanymi wokół gier wideo właśnie na Tabletowo. Takich felietonów jak ten, poradnikami dotyczącymi peryferiów gamingowych czy recenzjami różnych produkcji, niekoniecznie mobilnych. Czekam na odzew ze zniecierpliwieniem!

Czy byłbyś zainteresowany czytaniem treści związanych z gamingiem na Tabletowo (recenzje gier, felietony, poradniki sprzętowe)?

źródło grafiki głównej: geekinsider.com