smartfon google pixel 2 xl smartphone
Google Pixel 2 Google Pixel 2 XL

Pixele w Polsce zeszłyby na pniu. Bo cena i aktualizacja

Google zaprezentowało wczoraj nowe flagowce z rodziny Pixel. Następcy starych Nexusów wypięknieli, wzbogacili się o świetne aparaty i kilka co ciekawszych funkcji. Zabrakło jednak jednego – dostosowanej do realiów XXI wieku siatki dystrybucji.

Cenię sobie smartfony od firmy z Mountain View, choć moja przygoda z Galaxy Nexusem nie trwała zbyt długo. Widać jednak jak na dłoni, że determinacja w dążeniu do celu to jeden z filarów, na których Google stoi. Szkoda jednak, że firma zdaje się po cichu przyklaskiwać zasadzie, że czasem trzeba wykonać dwa kroki w tył aby w bliżej nieokreślonej, zapewne niedalekiej przyszłości postawić wielki krok naprzód. Trudno bowiem inaczej określić igranie z klientelą, która nie mieści się w granicach objętych planem dystrybucji.

HTC nie pomoże?

Nie tak dawno temu Google blisko związało się z HTC, przejmując część smartfonowego imperium za całkiem pokaźną ilość gotówki. Czego by nie mówić o firmie z Tajwanu, to chyba nie znajdzie się na sali nikt, kto odważyłby się rzucić tezę, że ta firma ma felerną siatkę dystrybucji produktu. Ostatecznie, niemal każdy telefon firmowany przez HTC, jeśli tylko był dedykowany dla Europy, to przy okazji wędrował i nad Wisłę. Chciałeś HTC? Kupowałeś, tak po prostu. Odczuwalne dla Europejczyków zmiany, które zachodziły w firmie od pewnego czasu nie wpłynęły na „łatwość zakupu” U11-tki czy innych produktów firmy.

Google Pixel 2 i Google Pixel 2 XL

Na dobrą sprawę było wiadomym, że model dystrybucji nie drgnie zbyt mocno, jednak gdy firma poinformowała o tak wąskiej liście oficjalnie wspieranych państw, zakładam że całkiem wiele osób po prostu złapało się za głowę lub pod nosem powiedziało kilka niekoniecznie serdecznych słów. Przecież za niespełna dwa i pół tysiąca złotych była szansa wyrwać genialny telefon, który najpewniej będzie wspierany całkiem długo. Mało tego, samplowe zdjęcia sugerują dość jasno, że druga generacja Pixeli ma wszelkie predyspozycje ku temu, by ścigać się z najlepszymi.

Google źle rozumie elitarność produktu

Podczas premiery pierwszej generacji Pixeli można było przeczytać, że oto największy rywal Tima Cooka bierze się na sposób i zamierza pobić Apple jego własną bronią – specyficzną wizją obcowania z produktem klasy premium. Można się z tego śmiać, można brać to całkiem na poważnie, ale dobry telefon jest dla wielu osób pewnego rodzaju substytutem dobrego samochodu. Prosta psychologia – chcemy podnieść swoją atrakcyjność i status w oczach znajomych. Znam przypadki, gdzie ludzie zaciągali kredyt na zakup smartfona, tłumacząc to sobie w taki sposób, że to inwestycja w siebie. W swój rozwój. Nie chcę wiedzieć ile w tym prawdy, ale takie przypadki się zdarzają.

Co to ma do rzeczy? Całkiem sporo. Jeśli Google chce rywalizować z Apple na elitarność, to musi wymyślić coś innego, aniżeli logo, bo w tej materii jeszcze przez dłuższy czas nikt do Apple nawet się nie zbliży. Czy tego chcemy czy nie. Szkoda, że włodarze globalnej firmy wybrali najgorzej jak mogli i postanowili walczyć na wątpliwym poletku dostępności rynkowej smartfona. No bo jeśli ktoś go zdobędzie, to będzie niby w czym lepszy? W tym, że potrafił zamówić paczkę zza granicy? Filozofia elitarności bez należytej reklamy bierze w łeb i posiadacz urządzenia w Polsce będzie co najwyżej ciekawostką, fajnie zakręconym facetem lub dziewczyną, która ma smartfon z logo, które tak bardzo się jeszcze na ulicach nie opatrzało.

Irytuje mnie to traktowanie rynków wybiórczo. Apple jakie by nie było, to jednak wręcz wpycha się na wiele rynków, byle tylko zdobyć tam przyczółek. W tym samym czasie Google ze swoimi Pixelami raczej dzieli ludzi regionalnie, geograficznie na uprzywilejowanych i – delikatnie mówiąc – pechowców. Ironia losu, że wiele osób z wielu państw, które wcale nie chcą iść w objęcia Samsunga, Apple, HTC, Huawei czy Sony właśnie straciło bezproblemowy dostęp do świetnej i rozwojowej alternatywy.