Nie jesteśmy tak doskonali, jak nasze tablety

Szybki, wydajny, na dodatek w ładnej obudowie. iPad, tablet z Windowsem czy Androidem. Każdy taki chciałby mieć. A przy okazji każdy chciałby też tak być odbierany przez otoczenie. Jak rakieta, superman, stylowy ludzki komputer. Niestety, wciąż jesteśmy ludźmi.

Od zawsze fascynuje mnie szczere oddanie jakiejś idei. Politycznej, religijnej czy też filozoficznej – nieważne, ważna jest żarliwość. Ale bycie zwolennikiem jakiejś idei to pikuś przy byciu zwolennikiem jakiejś… marki. To jest dla mnie kosmos – takie fanatyczne oddanie produktom jakiejś firmy nijak nie potrafię powiązać z podobnym oddaniem np. tezom kapitalizmu, fenimizmu czy faszyzmu. A obserwowane relacje są w zasadzie te same – zapamiętanie, brak dystansu, odrzucanie wszystkiego, co godzi w wizerunek idei/marki jako nieprawdziwego i wrogiego ataku oraz jego obrona (prawie jak przysłowiowej Częstochowy) w każdej sytuacji.

Ale ostatnio po przeczytaniu w Wyborczej wyśmienitego tekstu Roberta Siewiorka dotyczącego mitu wielozadaniowości (link w źródłach) w końcu jakaś zapadka w mózgu mi przeskoczyła i zapragnąłem napisać ten właśnie felieton.

Clipboard01aaaaaa

Multitasking jak kawa, kawusia

Autor wspomnianego tekstu opisał problem multitaskingu jako popularne obecnie podejście do świata, często traktowane jako coś naturalnego i wręcz koniecznego przez ludzi bardzo ambitnych i dążących do sukcesu. Uważamy, że jesteśmy w stanie odebrać, przetłumaczyć i zrozumieć jednocześnie bardzo wiele bodźców. Możemy zajmować się w tej samej chwili wieloma zadaniami równocześnie i każde z nich prowadzić równolegle, bez przeszkód w działaniu z innymi. Oglądanie telewizji, czytanie treści w internecie, pisanie tekstu, słuchanie muzyki i interakcja społecznościowa – na raz – cóż to dla nas?

Otóż w świetle dość świeżych badań* oraz obecnie obowiązujących interpretacji, multitasking jest jednak czymś, co nie jest właściwe. Powoduje utratę koncentracji, zmęczenie, bardzo powierzchowne uświadamianie sobie tego, co się dzieje, a przede wszystkim błędy w działaniu. Błędy, które traktujemy jako “zło konieczne”, cenę jednoczesnego ogarniania tak wielu spraw przecież. Ale wielozadaniowość to nie jest jakiś obowiązujący sposób podejścia do problemu. O, nie, to po prostu pewna moda, którą nieświadomie przejmujemy. Wydaje się nam, że bez konieczności rozpraszania się na wiele spraw na raz, współcześnie, w wielu zawodach nie można tak naprawdę inaczej pracować. Że jest to podyktowane przez współczesność właśnie, gdzie na wszystko brak czasu i ktoś, kto robi jedną rzecz na raz, jest po prostu mało wydajny. A teraz trzeba być bardzo wydajnym! Tak się teraz pracuje!

320425624_5983b5a685_o

Otóż niekoniecznie. Nasz sposób podchodzenia do problemów jest w pełni zależny od nas, podobnie jak ubranie, jakie nosimy, czy idee, w jakie wierzymy. I nawet jeśli np. 3/4 świata woła co rano na Facebooku, że nie da się pracować, jeśli nie wypije się rano kawy, to w oczywisty sposób można pracować bez niej bez żadnego problemu. Tyle, że będzie nam głupio w obliczu tych, którzy wciąż krzyczą kawa, kawusia! Multitasking to nie jakaś metodologia, która obowiązuje w podejściu do pracy. Nie ma o nim zapisu w żadnym z regulaminów pracowniczych, a cóż dopiero w kodeksie pracy. Nie daje się podwyżek za wielozadaniowość, tak jak nie zwalnia za robienie tylko jednej rzeczy na raz. Daje się podwyżki za dobrą realizację zadań a zwalnia za złą.

Ale coś mimo wszystko zmusza nas, by starać się być wielozadaniowymi.

Internet i urządzenia mobilne wciąż szturchają

Nie bez powodu w wielu firmach blokuje się dostęp do mediów społecznościowych i monitoruje ruch. Co chwilę bowiem, na sygnał smartfona czy ping z głośnika komputera przerywamy pracę i sprawdzamy, co się dzieje. Według badań Polacy w pracy średnio 6 godzin w tygodniu spędzają w internecie na prywatnych sprawach. To ponad godzina dziennie. Gdyby policzyć jakąś nawet niewielką stawkę godzinową, np 10 zł. za godzinę, to pracownik w tygodniu naciąga pracodawcę na 50 zł, a w miesiącu 200 zł. W skali roku wychodzi jakieś prawie 2500 zł, które traci firma na jednym pracowniku. Tyle, że tej godziny pracownik nie spędza przecież non stop. To jest pięć minut teraz, 10 za pół godziny, pięć w następnej. Strata czasu związana z odrywaniem się od swej pracy i powrotem do niej jest znacznie większa, niż sam czas spędzany na Facebooku czy Twitterze…

Powodem tego ciągłego wchodzenia w sieć jest z jednej strony nasze uzależnienie od interakcji społecznościowych, z drugiej zaś powiadomienie, czyli dzwonek Pawłowa dla naszego mózgu. Powiadomienie jako sygnał w głośniku, dymek na karcie przeglądarki, ćwierkający smartfon lub tablet. To tak, jakbyśmy mieli wesołego kolegę, który siedzi obok nas w pracy i co chwilę podsuwa nam coś nowego:

[quote text_size=”small”]

Ty, a zobacz to!;

ty, musisz to obejrzeć!;

a wiesz, że Kazek będzie miał syna?;

a wiesz, że rudzi mają więcej partnerów seksualnych?;

a widziałeś zdjęcie tej laski z działu prawnego?

[/quote]

Urządzenia mobilne oraz mechanizmy serwisów internetowych wymuszają na nas konieczność sprawdzenia, co się dzieje. Nowe wiadomości, nowe interakcje wymagają naszej uwagi – zatem porzucenia tego, co robimy obecnie. Oczywiście żyjemy w przeświadczeniu, że nie odrywamy się zupełnie od tego, co obecnie robimy – czy jest to praca, czy wypoczynek, czy cokolwiek.

Ale jest to przeświadczenie złudne. Odpisując w kinie na SMS nie oglądamy już w tym momencie filmu, choć mamy wrażenie, że nadal ogarniamy to, co się dzieje na ekranie. Odpisując na Messengerze w trakcie randki nie patrzymy sympatii w oczy. Sprawdzając śmiesznego kota podesłanego przez znajomego nie zajmujemy się przeliczaniem tabelek w excelu czy lepieniem ciasta na pierogi.

2861390771_727f562b2c_o

Iluzja wielozadaniowości

Skąd w nas to przeświadczenie, że potrafimy schwycić jednocześnie wiele srok za ogony? Z jednej strony z wielu kretyńskich poradników o tym, że używamy tylko kilka procent mózgu i jak efektywnie wykorzystywać swą potencjalność. Przecież potrafimy iść ulicą, żuć gumę i rozmawiać przez telefon – i się nie wywracamy. Zatem cóż stoi na przeszkodzie, by zatrudnić mózg do bardziej efektywnych zadań? O tym, jak to wrzucać problemy do głowy i kazać im się po cichu przepracowywać podczas gdy wykonujemy coś zupełnie innego, kiedyś czytałem w sieci mnóstwo. Takie szybkie czytanie połączone z jednoczesnym słuchaniem np. lekcji angielskiego i równoczesnym przepracowywaniem jakiegoś zadania miało być krokiem ku unowocześnieniu, zbliżeniu się do jakiegoś nadczłowieka. Nawet próbowałem się wytrenować – niestety, jestem beznadziejnym przypadkiem lenia mózgowego… Ci jednak, którzy to potrafili, byli stawiani jako wzorce do naśladowania i ludzie sukcesu – ci, którym się uda w życiu, bo są postaciami nowych czasów.

A bodźcem do tego jest… Internet. To, że dzieje się w nim tak wiele jednocześnie. I wszystko jest ważne. My, jako nowoczesne istoty usieciowione, potrafimy sobie przecież z tym świetnie poradzić, ponieważ nasze mózgi działać mają jak procesory w naszych tabletach.

Jesteśmy bowiem multitaskerami!

Tymczasem podług najnowszych badań* wielozadaniowość nie tylko nie zmniejsza czasu pracy nad kilkoma problemami, a przeciwnie – zwiększa go. Dzieje się tak dlatego, że nasz mózg efektywnie potrafi zająć się niestety TYLKO JEDNA RZECZĄ NA RAZ. Owszem, jakaś część populacji, nie przekraczająca 0,2 proc., potrafi coś więcej. Ale nie my. Nie jesteśmy wspaniali. Jesteśmy zwyczajni. I nasze mózgi też są zwyczajne.

Tymczasem nasze usilne próby wykorzystywania naszego mózgu jak najświeższego Snapdragona powodują nie tylko przedwczesne jego wyczerpanie, ale też ciągły stres, bowiem przymuszamy głowę do działania na wciąż wysokich obrotach i w ciągłym napięciu. Wszystko ważne, zatem nic nie można przełożyć na później. Każdy problem jest pilny i palący. Hop, hop, przeskakujemy między problemami, bo telefon od kogoś, bo nagły fakap i trzeba się zająć tym, bo śmieszny kot na Twitterze, bo kawusia, bo to, bo tamto.

Dziwne, że padamy na twarz po 8 godzinach takiej pracy? A to jeszcze nic. Jak mówią naukowcy*, stałe działanie w ten sposób powoduje nawet zmniejszanie się poziomu IQ!

Nie jesteśmy bowiem (na szczęście) jak nasze tablety

Nawet superwydajne jednostki obliczeniowe naszych sprzętów mobilnych, pomimo wbudowanej w nie wielozadaniowości, też nie dałyby sobie rady ciągle pracując w ten sposób. W końcu nie trzymamy ich ciągle w rękach, odkładamy je na jakiś czas. Wówczas odpoczywają. A jeśli nie, to zżerają nam baterię na amen. Nie zmuszamy ich do ciągłego przeskakiwania pomiędzy jednym a drugim zadaniem, bo przecież czasem obejrzymy na nich film, czasem czytamy dłuższy czas ebooka czy stronę WWW.

Tymczasem siebie traktujemy jak testerzy zmęczeniowi traktują nasze superflagowe tablety i smartfony przed ich wypuszczeniem na rynek. Myślimy, że mamy przecież najdoskonalsze procesory na świecie – nasze mózgi, które potrafią zrobić wszystko. Że jesteśmy superelastyczni, megawydajni, wszystko pojmujemy w lot i potrafimy wykonać przeróżne zadania z prędkością światła. Że jesteśmy ASAPmenami. I być może dlatego tak uwielbiamy się utożsamiać z naszymi sprzętami i firmami, które je produkują… Bo one z założenia sa takie, jakimi chcielibyśmy być my. Atrakcyjni do tego stopnia, że chce się na nas wydać duże pieniądze.

429086812_d3baac9767_o

 

Ale to nieprawna.

Jesteśmy odziani w tanie obudowy, które pękają przy byle upadku.

Nasze procesory są tanie i stare, często niedostatecznie zasilane, a my każemy im robić coś, co tylko megakomputery stojące w klimatyzowanych piwnicach potrafią.

Przegrzewamy się, gubimy bity i bajty, pamięć się nam zatyka, zawieszamy się i musimy co jakiś czas zrobić sobie reset.

Sprzedajemy się jako najnowsze flagowce, a jesteśmy powolni jak modele sprzed 5 lat.

Popełniamy błędy, zapominamy i jesteśmy zmęczeni.

Jak to ludzie.

Za to potrafimy świetnie rozumieć innych ludzi. Jeśli tylko robimy z tego to jedno zadanie, którym się obecnie zajmujemy.

 

* PS. Celowo nie cytuję tu tych wszystkich badań, o których wspominam i nie przepisuję połowy tekstu R. Siewiorka – jest tak dobry, że trzeba go po prostu przeczytać osobno. Zachęcam.