CES 2015, czyli zmierzch tabletów

Wielu czytelników zapewne się ze mną nie zgodzi, a Kasia być może mnie zwolni ;) Odnoszę jednak nieodparte wrażenie, że rynek tabletów ogarnęła stagnacja i od jakiegoś czasu nie ma się czym ekscytować.

Bardzo niedawno powiększyła mi się rodzina (stąd przestój w tekstach ode mnie), ale starałem się uważnie śledzić nowości na tegorocznych targach CES w Las Vegas. Nie są to targi mobilne, ale nie da się ukryć, że to właśnie ta grupa urządzeń (a nie pralki , samochody czy drukarki) budzi największe emocje. Konferencje największych firm już za nami, a wraz z nimi premiery wielu tabletów, smartfonów i laptopów. W dużym skrócie, moje wrażenia są następujące – poznaliśmy wiele bardzo ciekawych smartfonów i laptopów, ale bardzo mało wyróżniających się tabletów.

Jeśli ktoś zapytałby mnie o najciekawsze urządzenia czy konferencje, zwróciłbym na pewno uwagę na LG G Flex 2, nowe Zenfone’y (2 i Zoom) czy rewelacyjne Ultrabooki od Della (XPS 13) i Lenovo (X1 Carbon). Ciężko byłoby mi jednak znaleźć tablet, który podczas tych targów wzbudziłby tyle emocji, ile wcześniej wspomniane produkty. Po dłuższym zastanowieniu, na myśl przychodzi Dell Venue 8 7000 z cienkimi ramkami i aparatem Real Sense oraz Transformer Book Chi T300. Pierwszy jest jednak raczej drogą ciekawostką (w dodatku zaprezentowaną pierwszy raz już kilka miesięcy temu), a drugi klasyczną hybrydą z nową generacją procesorów. W żaden sposób nie dyskredytuję iteracyjnych (potrzebnych) zmian, mających na celu zwiększenie mocy obliczeniowej, obniżenie wagi czy zredukowanie wymiarów zewnętrznych, jednak nie czuje tego efektu WOW, który jeszcze rok czy dwa lata temu towarzyszył premierom nowych dachówek.

Zastanawiam się co jest przyczyną tego zjawiska, czy przyczyną moich odczuć. Wydaje mi się, że dwie rzeczy. Smartfony zbliżające się do 6 cali i renesans laptopów. Zacznijmy od tego pierwszego – nie będę się nad tym rozpisywał, bo temat wałkujemy od wielu miesięcy i powstawały o nim osobne wpisy. W czasach, kiedy budżetowe smartfony mają 5 cali, a flagowce zbliżają się do 6, coraz rzadziej czujemy potrzebę sięgania po mały tablet do konsumpcji treści, który funkcjonalnością nie wyróżnia się na korzyść, na tle naszego telefonu. A noszenie dwóch podobnych gadżetów nie jest czynnością preferowaną. Zwiększanie rozmiaru smartfonów prowadzi nas do punktu drugiego. Wraz z rosnącymi wymiarami smartfonów, rosną też tablety. Nawet do 12 czy 13 cali. Pomimo początkowej fascynacji, okazuje się, że 12-calowy tablet za 2500-3000 zł nie zastąpi nam laptopa – szczególnie jeśli mówimy o dachówkach z Androidem. Stąd, moim zdaniem, renesans (fajnych) laptopów, a właściwie Ultrabooków. Wydawałoby się też, że właśnie tutaj jest miejsce dla urządzeń hybrydowych (z Windowsem?), ale okazało się, że większość użytkowników nie jest przekonana do takiego rozwiązania. Być może wychodzą z założenia, że hybryda nie jest ani dobrym tabletem, ani dobrym laptopem – co po części jest jak najbardziej prawdziwym stwierdzeniem – nie ma w tym przypadku złotego środka. 11 cali na tablecie nigdy nie będzie wystarczająco mobilne (jak małe i lekkie tablety) i nigdy nie będzie wystarczająco wygodne (jak duże laptopy z pełną klawiaturą i dobrym gładzikiem). Tablet był urządzeniem przełomowym, gdy 15-calowe notebooki ważyły po 5 kg, a smartfony wyposażano w ekrany 3-3,5 cala. Sytuacja się jednak diametralnie zmieniła i dzisiaj już nie ma tak ogromnej luki między smartfonem a laptopem.

Tablet z doczepianym dokiem klawiaturowym często ma 15-20 mm grubości, podczas gdy najcieńsze notebooki zbliżają się do granicy 12 mm i ważą czasami niespełna 1 kg. Mając duży smartfon do szybkiej konsumpcji treści, mediów społecznościowych czy maili oraz wygodny leciutki laptop z świetną klawiaturą, gdzie pozostaje miejsce dla tabletu? Oczywiście to sprawa indywidualna, ale coraz więcej osób przekonuje się, że zaczyna brakować miejsca (i sensu) dla dachówek w naszym codziennym mobilnym życiu. Dzisiaj najcieńsze Ultrabooki są cieńsze niż pierwszy iPad i tylko niewiele cięższe. A możliwości i komfort pracy jest diametralnie inny. Nawet ja, fan ekranów dotykowych, zastanawiam się czy gdybym miał komuś polecać zestawu urządzeń do „pracy i zabawy”, czy nie wskazałbym na laptopa bez warstwy pojemnościowej (patrzę na Ciebie, Dellu XPS 13), który byłby uzupełniany dużym smartfonem. Szczególnie mając w pamięci nadchodzącą premierę Windowsa 10, który dotyku potrzebował nie będzie a zostanie uzbrojony w masę przydatnych gładzikowych gestów. Mam nadzieję, że w 2015 roku producentom jednak uda się mnie zaskoczyć i stworzyć urządzenia, które pokażą dlaczego tablety jednak mają sens… i nie będzie trzeba zamykać Tabletowo. A być może jest to po prostu naturalne zjawisko, związane z nasyceniem rynku i ograniczeniami technologicznymi. Czy idea Microsoftu i Intela co do urządzeń dwa w jednym legnie w gruzach i modele takie jak Surface Pro 3 zaczną mieć kłopoty z rynkową tożsamością? Jeśli miałbym odpowiadać na to pytanie dzisiaj – myślę, że nie będzie im łatwo. Szczególnie po premierze Windowsa 10 i wysypie niedotykowych laptopów z tym systemem.

Jeśli przegapiłem jakieś wyjątkowo interesujące tablety zaprezentowane podczas targów CES – nie omieszkajcie mnie poprawić.