Coraz częściej kupujemy wzrokiem – nie mogę oderwać swojego od P20 Pro w wersji Twilight

Artykuł sponsorowany

Zapewne niejeden z Was miał kiedyś okazję usłyszeć, że wygląd to nie wszystko – w różnych, jak mniemam, kontekstach. Truizmem jest przypominanie, że człowieka nie należy oceniać zwracając uwagę na aspekt wizualny, podobnie zresztą jak książki. Ale dlaczegóż nie mielibyśmy zwracać uwagi na to, jak wygląda przedmiot, rzecz nabyta, którą bezustannie nosimy przy sobie?

Na przykład taki smartfon – towarzyszy nam zawsze, a można pokusić się nawet o stwierdzenie, że nie bez powodu producenci przeganiają się w tym, jak wygląda ich topowe urządzenie. Wiele modeli to po prostu estetyczne bryły w przyjemnym dla oka kolorze, ale są wśród nich takie, obok których nie da się przejść obojętnie. Jakiś przykład? Huawei P20 Pro w wersji Twilight.

Huawei P20 Pro to smartfon, który chyba nas po prostu… zaskoczył. Czym? Swoją nietuzinkowością, a także podejściem producenta do urządzenia, które można określić jako kompleksowe. Model ten to nie tylko niezły aparat oraz ciekawe dodatki, które skupią na sobie fanów fotografii oraz wielbicieli nowych technologii. To przede wszystkim wygląd, który przykuwa uwagę… każdego.

https://www.tabletowo.pl/2018/04/24/test-opinia-recenzja-huawei-p20-pro-po-miesiacu/

Zapewne wiecie, że Huawei P20 Pro jest na rynku już od kilku dobrych miesięcy, a jego recenzji na łamach Tabletowo już od dawien dawna nie można odnaleźć na stronie głównej wyświetlającej najnowsze wpisy. A pamiętacie, co o wersji Twilight tego smartfona mówiła wtedy Kasia?

Cóż, pierwsze spojrzenie na jego obudowę „w realu” i mamy werdykt: to najładniejszy kolor obudowy, jaki kiedykolwiek zastosowano w smartfonach. Najładniejszy, najbardziej nietypowy, intrygujący, rzucający się w oczy – można o nim powiedzieć wiele. Nie spotkałam się z osobą, która stwierdziłaby, że Twilight jest brzydki, a to naprawdę spory wyczyn. Gradientowe, niebiesko-fioletowe plecki przykuwają wzrok, a do tego sprawiają, że jest to najbardziej wyróżniający się smartfon spośród wszystkich aktualnie dostępnych w sprzedaży.

Swoją drogą, model P20 Pro to moment przełomowy dla producenta, który sprawił, że ludzie nareszcie zaczęli poważnie podchodzić do jego produktów. Parę dni temu na Tabletowo pojawił się wpis już w tytule mówiący, że gdyby ktoś jeszcze rok temu powiedział mi, że będziemy chwalić Huawei za świetny aparat, nie uwierzyłabym. Kilka miesięcy wcześniej padły słowa o bardzo podobnym wydźwięku…

Bo P20 Pro jednego po prostu nie da się odmówić – to swego rodzaju praca domowa, którą odrobił producent. I zrobił to rewelacyjnie, bez względu na nasz stosunek do smartfona, firmy czy nawet gradientowej obudowy. Niektóre fakty mówią same za siebie – P20 Pro spodobał się w pewnych kręgach tak bardzo, że postanowiono go wizualnie skopiować z nadzieją, że sam wygląd wystarczy, aby całkowicie inny smartfon zaczął się sprzedawać. Tak, LEAGOO S10, mówimy o Tobie. Ale czy posiadanie naśladowców nie jest swego rodzaju miarą sukcesu? Czy jest wśród Was ktoś, kto rok temu wpadłby na to, że jakikolwiek producent będzie kopiować smartfon z logo Huawei? Teraz to nie rozważania, a rzeczywistość.

Design P20 Pro, wyłączając oczywiście nietuzinkowy kolor, też do najbardziej pospolitych nie należy. Co najbardziej zwraca uwagę? Wydaje mi się, że trzeci aparat, który w dniu premiery smartfona był widokiem szokującym, a nawet dzisiaj nie należy do specjalnie częstych. Przyjemnie uwagę zwraca też fakt, że producent zadbał o szczegóły – niewidoczną na co dzień, czerwoną ramkę szufladki na karty SIM, zgrał z niewielkim czerwonym paskiem na przycisku służącym do włączania smartfona. Raj dla minimalistów?

Raczej nie, bo mieniący się we wszystkich kolorach fioletu P20 Pro zbyt bardzo rzuca się w oczy. Ale przecież taki jest cel jego istnienia – ma zwrócić uwagę oglądającego, skupić ją na sobie chociaż na krótką chwilę, pokazać się z najlepszej strony, a potem utkwić w pamięci na jak najdłużej. A wiecie, co w tym wszystkim jest najbardziej paradoksalne?

Producenci prześcigają się w tym, kto zaprojektuje ładniejszego smartfona, a summa summarum, wiele osób w obawie o wygląd swojego egzemplarza i tak „ładuje” go w etui, bardzo często niczym się nie wyróżniające ani nie rzucające się w oczy. Nie planuję tego krytykować – niektórzy uważają, że sprzęt nie ma wyglądać, a funkcjonować i trudno wymagać od nich, aby nosili ze sobą golasa dla zasady. W tym wszystkim jest jednak jedna, z pozoru niewielka zaleta – w momencie, kiedy przy uchu lub w dłoni większości przechodniów widnieje nawet najbardziej niezwykły smartfon, ale w zupełnie zwykłym przezroczystym etui, błysk szklanych plecków zwraca uwagę podwójnie ;).

Nie każdy się z tym zgodzi, ale pewnym stereotypem jest to, że najpiękniejsza biżuteria błyszczy się i mieni. To nie znaczy, że Huawei P20 Pro w wersji Twilight to smartfon wizualnie uniwersalny, który pasuje do każdego. Czy dowolnej losowo wybranej osobie zależy na tym, żeby zawsze nosić ze sobą granatowo-fioletowe lusterko, które zresztą nie we wszystkich rękach byłoby w stanie pełnić tę rolę? Chodzi raczej o to, że estetyka smartfona, bez względu na aktualnie wyznawany przez nas kanon czy preferencje, osiąga swój cel. Gradient zwraca uwagę, przykuwa wzrok i wystarczy tylko odrobina promieni słońca, aby puścił do nas oczko. Oczko, które na długo zostaje w pamięci. Mogę się założyć, że właśnie o to chodziło – P20 Pro to smartfon, który intryguje swoim wyglądem. A mają go ci, którym ta cecha co najmniej nie przeszkadza, o ile nie jest nawet pożądana.

Stagnacja na rynku smartfonów? Niekoniecznie.

Ostatnimi czasy coraz częściej zarzuca się producentom smartfonów to, że podążają za tymi samymi trendami, a na dodatek coraz mniej skupiają się na rozwoju. Huawei stara się jednak przeczyć stagnacji na tej płaszczyźnie i wydaje mi się, że P20 Pro był właśnie pomysłem na rozbudzenie tego segmentu. Czy tak było w rzeczywistości i, co ważniejsze, czy producent osiągnął zamierzony przez siebie efekt? Musicie to ocenić sami.

Wpis powstał przy współpracy z Huawei