Mocno nierówna walka, czyli polskie warunki kontra Asystent Google

Jak dobrze wiemy, Google rzekomo po kryjomu rozpoczęło swoje testy polskiej wersji językowej Asystenta Google. Trudno jednak już teraz spekulować, czy samo oprogramowanie trafi do nas w ciągu, powiedzmy, najbliższych kilku miesięcy. Dlatego też postanowiłem podejść do całej sprawy trochę z innej strony i przyspieszyć cały ten proces – a co gdyby tak spróbować Asystenta Google w polskich warunkach… ale z językiem angielskim?

Bądźmy ze sobą szczerzy – na chwilę obecną Google traktuje nas jako rynek drugiego sortu. Nasza oficjalna wersja asystenta AI obsługuje tylko podstawowe komendy i, oprócz zadzwonienia do znajomego czy wyznaczenia drogi do jakiegoś punktu, nie nadaje się ona do spełnienia jakichś wymyślnych zadań. Nic zresztą dziwnego, nasz ukochany, piękny język polski jest jednym z trudniejszych, jakie istnieją na kuli ziemskiej. Nie jesteśmy też rynkiem na tyle ogromnym, żeby Google nagle postanowiło zainwestować w nas masę pieniędzy, bo dopiero od niedawna Polska dołączyła do grona kraju rozwiniętych (podziękujcie za to agencji FTSE Russell). Stąd też śmiało można powiedzieć, że choć prace nad Asystentem Google w wersji „znad Wisły” ruszyły, to jeszcze przyjdzie nam na niego nieco poczekać.

Zainspirowany ostatnią konferencją Google I/O i tym, do czego wkrótce „głos Google” będzie zdolny, z niecierpliwością przytupałem nóżką i powiedziałem sobie: „muszę tego spróbować”. Czym tak bardzo zachwycają się zagraniczni blogerzy technologiczni? Co tracę jako potencjalny mieszkaniec centralnej części Europy? Musiałem znaleźć odpowiedź na te pytania i zrobiłem to w chyba najprostszy, możliwy sposób – zmieniłem język systemowy smartfonu na angielski. Tym samym aktywował się ten „prawdziwy Asystent Google”, który wreszcie umie opowiadać mi dowcipy… które, tak przy okazji mówiąc, mogą spokojnie konkurować z żartami legendy polskiej sceny komizmu – Karola Strasburgera.

Kariera komika przed Asystentem Google jest długa i szeroka…

Polish English

Teraz ktoś pewnie powie: „Panie, jak jesteś Pan taki poliglota z angielskiego, to możesz Pan sobie takiego Asystenta testować. Ja umiem tylko powiedzieć ‘hał ar ju’, ‘heloł’ i na tym koniec”. Tutaj leży pies pogrzebany, bo dobrze wiem, że bariera językowa może być pierwszym problemem nie do przeskoczenia dla osób zainteresowanych Asystentem Google. Sam nie uważam się za jakiegoś speca od „szekspirowskiego”, aczkolwiek na co dzień pracuję w międzynarodowej korporacji, gdzie umówmy się – angielski na komunikatywnym poziomie to podstawa. Uważam się za użytkownika B2/C1, gdzieś może bardziej z większym naciskiem na samo C1. To jest już dobry czy nawet bardzo dobry poziom, ale do „native speakera” jeszcze mi sporo brakuje.

Czy jednak Asystent Google jest skierowany do osób mojego pokroju? Naprawdę trzeba znać angielski na jakimś wyższym poziomie, żeby swobodnie pogadać ze swoim smartfonem? Nie odkryję kosmosu, jeśli powiem, że nie. Nie żyjemy jeszcze (podkreślam to słowo – jeszcze) w czasach, w których możemy pogadać ze sztuczną inteligencją na tyle swobodnie, że nie odróżnimy jej od człowieka. Testowałem Asystenta Google na różne sposoby – przez większość czasu komunikowałem się z nim tak, jakbym robił to normalnie, czyli starałem się utrzymywać jakiś akcent. Wszystko oczywiście toczyło się płynnie, smartfon reagował w większości przypadków poprawnie na moje komendy. Niemniej jednak po jakimś czasie postanowiłem toczyć konwersację tak, jakby robiła to osoba wychowana w Polsce przy znikomej znajomości angielskiego – przy pomocy twardych zgłosek i mocno słowiańskiego sposobu wymowy. Rezultat? O ile trzymałem się poprawnego wypowiadania słów, Asystent Google chwytał wszystko jak z nut. Punkt dla niego.

Nie widzę też problemu w okiełznaniu funkcji, jakie oferuje Asystent Google. Sztuczna inteligencja wie dużo i szybko poszerza te wiedzę, dzięki swojej sieci neuronowej, która ma dostęp do przepotężnych baz danych molocha z Mountain View. Nadal jednak lista komend, na jakie AI reaguje, jest stosunkowo ograniczona. Tak jak z początku może ona pozytywnie zaskakiwać, bo w końcu „jak to możliwe, że komputer tyle rozumie”, to z czasem to wrażenie się pogarsza. Zaczynamy zauważać coraz więcej braków, na które smartfon odpowie nam zwykłym wyszukaniem naszego zapytania w przeglądarce, niż jakąś z góry przypisaną kwestią.

Szczerze wątpię, czy Google Duplex podoła polskiemu językowi…

Żeby poznać znaczną część możliwości Asystenta Google, wystarczy zapytać go: „What can you do?” i wówczas uzyskujemy dość pokaźną, choć mającą skończone ramy, listę możliwości oraz poleceń. Można poprosić o jakieś rzeczy związane ze sportem, uruchomienie muzyki, nawigację do punktu, ustawienie przypomnienia/alarmu/minutnika, przetłumaczenie jakiegoś słowa, przywołanie swojego planu dnia… trochę tego jest i programiści z Mountain View starają się o to, żeby możliwości swojego dziecka stale się powiększały. Google I/O udowadnia to zresztą najlepiej.

https://www.tabletowo.pl/2018/05/08/konferencja-google-i-o-2018-podsumowanie/

Do czego używałem Asystenta Google?

Prawdę mówiąc, nie byłem zbyt odkrywczy w swoich zastosowaniach, jeśli chodzi o tę sztuczną inteligencję. Nie mam w domu inteligentnego oświetlenia, więc nie mogłem przy pomocy komend głosowych kontrolować żarówki w kuchni. Nie podróżuję zbytnio po Polsce, a tym bardziej po świecie, bo moje ostatnie wyjazdy nie obejmowały dystansu większego niż 300 kilometrów, więc turysta ze mnie lichy. Stąd też w wielu scenariuszach Asystent Google nie mógł się zwyczajnie wykazać.

Niemniej jednak sztuczna inteligencja przede wszystkim ułatwiła mi masę spraw i zaoszczędziła mnóstwo czasu. Dodawanie notatek (w Google Keep, bo tego używam), wydarzeń w kalendarzu, budzików i przełączanie muzyki nigdy nie było tak proste, a dotychczasowe, ręczne uzupełnianie tych informacji, zajmowało mi sporo uwagi. Otwarcie samej aplikacji i wpisanie potrzebnych danych zajmuje kilka chwil, a zwyczajne podyktowanie tych rzeczy telefonowi to coś niesamowitego. Przydawało mi się również szybkie wyszukiwanie fraz oraz dyktowana prognoza pogody, co doceniałem zwłaszcza z rana, gdy musiałem wstać do pracy.

Raz z ciekawości zacząłem bawić się funkcją wskazującą mi ciekawe punkty znajdujące się blisko mnie – atrakcje turystyczne, restauracje czy sklepy. Dzięki temu, choć ulicami Torunia przechadzam się praktycznie codziennie, udało mi się odkryć kilka fajnych knajpek, o których wcześniej nie słyszałem, albo zwyczajnie ich nie dostrzegłem. Wujek Google pomoże zatem uratować jakąś spontaniczną randkę.

Ktoś powie – przecież to zwykłe drobnostki… no i będzie miał w zupełności rację. Asystent Google nie ma za zadanie zastąpić nam wielu rzeczy, a zwyczajnie pomóc przy wykonywaniu kilku procesów. Te proste funkcje, które wcześniej wymieniłem, znacznie ułatwiły i przyspieszyły mi niektóre sprawy. Dyktowanie notatek czy wydarzeń do kalendarza to piekielnie intuicyjna rzecz, zwłaszcza kiedy ma się czymś zajęte ręce. Voice Match, czyli odblokowywanie telefonu głosem działa świetnie, a Asystent radzi sobie stosunkowo dobrze z wychwytywaniem mowy nawet na dalszą odległość. Dzięki temu możemy pozostać w jakimś „flow” danej czynności i nie wybijać się z niego poprzez chwycenie telefonu. Pamiętajcie tylko, że Asystent Google i jego obecne umiejętności to jedynie wstęp, a nowe, rewolucyjne funkcje, są już zapewne teraz pisane w Mountain View.

W czym Asystent Google zaskakująco dobrze się sprawdzał?

Asystent Google ma funkcję, o której wydaje mi się sporo ludzi zapomina – rozpoznawanie rzeczy, jakie znajdują się w obiektywie aparatu. Sztuczna inteligencja potrafi czytać kody kreskowe, nazwy książek, spisywać daty z niektórych ogłoszeń czy opowiadać parę szczegółów na temat – powiedzmy – jakiegoś wskazanego obiektu historycznego.

To właśnie sprawnością tej funkcji w Polsce zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony. Mój smartfon nie miał problemów z rozpoznaniem książek pokroju, chociażby, „Pana Lodowego Ogrodu”, autorstwa Jarosława Grzędowicza. Asystent Google zrozumiał okładkę książki i szybko przetłumaczył ją na język angielski, co wręcz mnie lekko przeraziło. Moja podróż po miejscowych Empikach też opiewała w zaskakująco dobre rezultaty rozpoznawania różnych mediów, w tym gier czy płyt muzycznych. Świetna rzecz, która pomogła mi przy wyborze kilku rzeczy, bo przy tak sprawnie wykonanym skanie obrazu, mogłem sobie szybko porównać ceny z konkurencyjnymi ofertami w internecie. Normalnie przepisanie tytułu zajęłoby mi sporo czasu, a tak po prostu wchodzę, robię szybko zdjęcie i porównuję. Prościej się już chyba nie da.

Z czym Asystent Google nie dawał rady?

Lista rzeczy, z którymi angielski Asystent Google sobie nie radził, jest jednak o wiele dłuższa. Trzeba pamiętać, że gdy decydujemy się na zmianę języka systemowego, to nasz smartfon przestaje myśleć po polsku. Programiści Google testowali większość funkcji z myślą o obsługiwanych krajach, stąd też dużo słów wymawianych w naszej rodzinnej wymowie jest dla sztucznej inteligencji niezrozumiana.

Wskazanie drogi do polskiej restauracji czy ulicy Kraszewskiego to dla nieprzystosowanej do naszych słów technologii istne piekło. Sporadycznie udawało mi się to wykonać, ale większość operacji kończyło się spektakularną klapą. Wyszukiwanie typowo polskich fraz jest niemożliwe, a o tworzeniu notatek nie po angielsku możemy praktycznie zapomnieć. Z jednej strony można to obejść zwyczajną znajomością „języka Szekspira”, ale o głosowym wyszukiwaniu drogi przez Google możemy zapomnieć. Kierowcy, bardzo mi przykro.

W ramach sprostowania dodam tylko, że dyktowanie Asystentowi Google nazwy polskich ulic czy miast kończyło się… jak na obrazku poniżej. Z kolei uruchomienie „rozpoznawania mowy” (kliknięcie ikonki mikrofonu w prawym górnym rogu) już w Google Maps bez problemu radziło sobie z polskimi nazwami. 

A poprosiłem o drogę do Krakowa, a potem do Wrocławia…

Asystent Google o dziwo nie ma jednak problemu z przetwarzaniem polskich nazwisk, jeśli wydamy mu polecenie „Call to…”. Wówczas sztuczna inteligencja nagle dostawała olśnienia i 80% imion, ksywek oraz nazwisk z mojej listy kontaktów była poprawnie wybierana. Wygląda więc na to, że sztucznej inteligencji coś dzwoni, ale nie wie ona konkretnie, w którym kościele.

To w końcu warto eksperymentować z Asystentem Google czy nie?

Czy zatem warto przerzucić się całkowicie na pełną, angielską wersję Asystenta Google? W ramach ciekawostki – jak najbardziej! Dzieli nas od tego wyłącznie zmiana języka systemowego, czyli łącznie może jedno ponowne uruchomienie smartfonu. W końcu nie trzeba poświęcić młodego jagnięcia, żeby przeżyć to naprawdę ciekawe doświadczenie.

Dzięki tej prostej operacji zyskujemy spory przedsmak tego, co ma nadejść na polski rynek w bliżej nieokreślonej przyszłości, a czym bawią się już w pełnej krasie nasi koledzy na porównywanym do El Dorado Zachodzie Europy. Asystent Google przede wszystkim znacznie ułatwia życie w dużej części czynności, z jakimi na co dzień przyjdzie nam się borykać, choć o wiązaniu sznurówek czy robieniu kawy nadal nie ma tu mowy. A to organizacja pracy czy obowiązków staje się przyjemniejsza, gotowanie ze smartfonem nagle okazuje się przystępniejsze i nawet sztuczna inteligencja zaprowadzi nas do kilku ciekawych miejsc. Niemniej jednak kierowcy powinni trzymać się od angielskiej wersji z daleka, bo więcej napsują sobie krwi, niż faktycznie zyskają.

Przez ponad dwutygodniowe testowanie Asystenta Google mam jednak wrażenie, że zdążyłem jedynie liznąć temat. Jest jeszcze kilka funkcji, których nie miałem okazji sprawdzić, głównie z powodu natury mojego użytkowania. Zdaję sobie sprawę, że ten tekst może nie odpowiedział na wszystkie Wasze pytania, więc naturalnie czekam na nie w komentarzach. Na część z nich postaram się odpowiedzieć od razu, a może niektóre z nich zasilą następny artykuł w tej tematyce. Polecam również zrobić eksperyment z Asystentem Google ze swojej strony i dać szansę angielskiej wersji, chociaż na parę dni, żeby zaspokoić ludzką ciekawość. Tymczasem czekamy na większy krok ze strony Google na naszym rynku. Panie Sundar Pichai, obserwujemy Pana!