Call of Duty WWII – recenzja

Wojna nigdy nie była dla mnie tak obojętna

Grając w tegoroczną odsłonę Call of Duty: WWII nie mogłem odpędzić myśli od ubiegłorocznego Battlefield 1. W końcu gra Sledgehammer games jest tak naprawdę odpowiedzią na hit sprzed roku, nawet jeśli twórcy sądzą inaczej.

Battlefield 1 był naprawdę miłym, odświeżającym tytułem. Powrót do tematu konfliktów światowych to było coś, na co chyba wszyscy czekaliśmy od dawna. Do tego doszła naprawdę niezła reżyseria misji (bitwa powietrzna ze sterowcami nad Londynem!), plus do tego fajna grafika, i naprawdę czuło się klimat wojny. Ciężkiej, wyniszczającej wojny.

Krew, której nie da się zmyć.

Czemu o tym wspominam?

Bo w CoD: WWII tego nie ma. Owszem, lokacje, fabuła czy oczywiście broń i pojazdy ewidentnie wskazują, że jesteśmy w środku konfliktu II WŚ, ale… ja tego nie czułem. W przeciwieństwie do BF1, w którym każda misja kręciła się wokół innych bohaterów, tutaj kampania skupia się tak naprawdę na dwójce, których spotykamy na statku płynącym do Normandii.

Kiedy zatem w pierwszej misji wylądowałem na normandzkiej plaży, pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy to ta, że autorzy chcą zmierzyć się z własną legendą. W pierwszym Call of Duty ginęło się co kilka sekund, plaża była wielka, otwarta i praktycznie pusta. Tutaj przebiegamy na drugi koniec plaży dosłownie po kilku sekundach a do tego wydaje się ona pełna osłon, za którymi można się schować. Jakoś tak… za łatwe to wszystko. A to sprawia, że cała desperacja, bezsensowność i brutalność lądowania na plaży jakoś uleciał. Przede wszystkim sekwencja jest za krótka i tak naprawdę nie mamy okazji przyjrzeć się, co dzieje się z naszymi braćmi broni.

Brothers in arms

Nie mogę samej kampanii nic zarzucić. Konstrukcyjnie jest naprawdę ciekawie. Czasem trzeba się poskradać, czasem kogoś wyciągnąć z opresji albo po prostu niczym Rambo wybiec zza osłony, strzelając do wszystkiego, co się rusza. Bardzo ciekawym zadaniem stojącym przed graczem jest lawirowanie między nazistami w przebraniu w celu odnalezienia przyjaznego nam szpiega. Do tego pędzimy jeepami za pociągiem, innym razem przyjdzie nam strzelać z działka do samolotów a jeszcze innym, stanąć za snajperką i osłaniać własny oddział. Kolejne misje są oddzielone bardzo efektownymi cutscenami, które mają wprowadzić nas w klimat opowieści i poznać trochę naszych towarzyszy.

W produkcji nie brak przekleństw, nazywania „tamtych” szwabami, jest krew, a i zdarza się, że zobaczymy kolegę z oddziału bez głowy. Jednak spędzając tych kilka godzin w fotelu z padem w ręku, mogłem równie dobrze czytać książkę. Zabrakło mi w tym wszystkim emocji. Nie czułem tej głębi, która cały czas przypominała mi, że to przecież najbardziej krwawy konflikt w dziejach ludzkości. Często odnosi się wrażenie, że kiedy przychodzi do akcji, to Naziści wylewają się na mapę nieprzerwanym strumieniem, dopóki nie osiągniemy kolejnego checkpointu. No i jednak wizja bohaterskiego oddziału, który cało wychodzi z prawie każdej opresji a dookoła giną tylko noname’y jakoś do mnie nie przemawia.

Ruiny i zgliszcza. Takie tereny będziesz widział najczęściej.

Żeby nie narzekać, są też fajne elementy

Ot, powrót apteczek. I do tego kapitalnie zrealizowany w postaci medyka w zespole. Bowiem te leżące na mapie nie są rozrzucone przypadkowo, w jakichś absurdalnych miejscach. Jeśli trafisz na taką, to widać, że pozostawili je wycofujący się w popłochu niemieccy żołnierze. To samo tyczy się pozostawionych skrzynek z granatami czy amunicją, której przecież zawsze brakuje. Jeśli potrzebujesz uleczyć rany, musisz w ferworze strzałów dotrzeć do medyka. Ten rzuci ci apteczkę, a samo jej użycie to kolejne cenne sekundy, podczas których możesz akurat zarobić kulkę miedzy oczy.

Taki zabieg całkowicie zmienia grę, przypominając te stare, dobre czasy, kiedy nie wystarczyło stać za drzewem przez minutę by wrócić na mapę z pełnią sił. Faktycznie trzeba myśleć i planować swoje ruchy i położenie.

Szalenie podobał się również kapitan kompanii, który żywo reagował na moje położenie. Wystarczyło, bym podszedł do okna by opierniczył mnie, kląc jak stary szewc, że mogę zdradzić nasze położenie. Tak, to skrypty, ale jakże dobrze zrealizowane!

Fajne od strony wrażeń jest również udźwiękowienie gry. Wybuchy brzmią jak powinny, tak samo okrzyki kolegów z oddziału – gdy coś im się dzieje potrafią nawet rozpaczliwe wołać o pomoc. Dobrze spisał się również dystrybutor. Początkowo trochę obawiałem się dubbingu jednak trzeba uczciwie przyznać, że lektorzy poradzili sobie z zadaniem.

Scenki filmowe są bardzo fajnie wyreżyserowane. Tutaj jedziesz z całym oddziałem.

Jest dylemat

Oczekiwania wobec tytułu były wysokie. Mógłbym rozpisywać się o stosowanym w grze orężu, wozach czy mundurach i tym, czy ich użycie jest zgodne z faktami historycznymi. Mógłbym, ale nie czuje się na siłach, bo aż takiej wiedzy nie posiadam. Do Call of Duty podszedłem bowiem jak do dobrej gry akcji, która miała przedstawić mi katalog wrażeń i pokazać bezmiar terroru i okrucieństwa.

Najwięksi fani już zaopatrzyli się w grę a i tak będą oburzeni niską, końcową oceną. Przeciwnicy serii zaś niezależnie od tego co wystawię – i tak będą krzyczeć, że za wysoko.

Ostrzał artylerii jest tu dosyć częsty

Ze swojej strony mógłbym wymieniać jeszcze dłuższy czas zarzuty do tej gry. To, że w multi ciężko zagrać o czym chyba już powszechnie wiadomo, ze względu na niedostępne serwery. Mapy w trybie sieciowym są małe, ciasne i kiepsko zbalansowane co stanowi raj dla różnej maści camperów. W końcu mógłbym odjąć pół punktu za technikalia gry. O ile same dźwięki są fajne, o tyle system odpowiadający za ich odtwarzanie jest całkowicie skopany. Czasem głośniki dudnią na pełen regulator, by kwestia wypowiadana przez towarzysza obok brzmiała, jakby mówił szeptem. Zdania wypowiadane przez naszego protagonistę potrafią się nakładać. Medyk nierzadko rzuca apteczkę przez ścianę. Większość wymienionych przeze mnie wad wydawca zapewne poprawi w kolejnym patchu. Z poczuciem głębi jest już gorzej. Bawiłem się dobrze, ale przez cały czas zabawy czułem, że brakuje bardzo niewiele, bym wsiąknął w historię całkowicie.

Jako całość, gra mimo wszystko się broni. W mojej ocenie nie grało się tak przyjemnie jak w ubiegłorocznego Battlefield 1, ale na pewno jest to porządna, rzemieślnicza robota. Cieszę się, że seria wróciła do swoich korzeni. Próbowała stawić czoło własnej legendzie i chociaż nie przeskoczyła jej, to na pewno nie ma się czego wstydzić.

Daje 7 oczek, chociaż w rozumieniu szkolnym, byłoby to siedem „na szynach”.

Call of Duty WWII – recenzja
7
OCENA