Heheszki z ludobójstwem w tle

Powszechność i wielość możliwości komunikacyjnych jest dla naszych czasów czymś naturalnym. Twittujemy, snapujemy, umieszczamy zdjęcia na Instagramie, dzielimy się swoimi życiem na Facebooku. Jednocześnie przez te same kanały padamy ofiarami swojej ignorancji, niewiedzy lub egoistycznie pojętych potrzeb samokreacji. O tych przywarach opowiada internetowa akcja #yolocaust.

#Yolocaust to projekt izraelskiego artysty, który zestawia selfie wykonywane przez różne osoby na berlińskim pomniku upamiętniającym ofiary Holocaustu ze zdjęciami wykonywanymi przez Niemców podczas drugiej wojny światowej a ukazującymi ofiary tych strasznych czasów. Pewnie większość z nas widziała ów monument na żywo, dla tych, którzy nie mieli okazji, czuję się w obowiązku opisać pokrótce jego wygląd. Pomnik składa się z 2711 betonowych bloków umieszczonych na obszarze 19 tys. metrów kwadratowych. Bezimienne, ułożone symetrycznie pod lekkim skosem mają upamiętniać jedno z najstraszniejszych wydarzeń w nowożytnej historii Europy. Rezolucja Bundestagu, która tłumaczyła potrzebę budowy, mówi m.in., że pomnik ma „zachować w żywej pamięci niewyobrażalne wydarzenia z niemieckiej historii oraz ostrzegać przyszłe pokolenia, by nigdy nikt nie łamał praw człowieka, by były chronione zasady demokratycznego państwa oraz równość obywateli wobec prawa i by się sprzeciwiać wszelkim rodzajom dyktatury i przemocy”. Było to jeszcze czasy przed żywiołową ekspansją mediów społecznościowych.

Hasztag: śmieszne

Pojawienie się Facebooka, a później żywiołowa ekspansja innych serwisów, połączona ze stosunkowo dobrą dostępnością taniego internetu, spowodowało znaczące zmiany w ludzkiej psychice. A może inaczej: ludzka psychika się nie zmieniła, natomiast zyskała wreszcie odpowiednio dużą publiczność. Wszyscy urodzeni przed rokiem 1990 pamiętają jeszcze czasy bez aparatów cyfrowych, filmy mające po 24 lub 36 klatek, wywoływanie zdjęć, a wreszcie ich oglądanie. Jeśli spojrzymy na historię fotografii (a jeśli chodzi o to, internet daje nam wręcz nieograniczone możliwości), możemy bez problemu znaleźć zabawne zdjęcia sprzed lat 40, 60 a nawet 100. Jak choćby owczarek niemiecki w bojowym hełmie i okularach czy dwóch żołnierzy w okopach I wojny światowej, z których jeden robi drugiemu „różki”. Z drastyczniejszych są to choćby fotografie wykonywane przez niemieckich żołnierzy, którzy służyli w „grupach śmierci” SS. Przedstawiają one najczęściej masowe egzekucje i stosy trupów. Last but not least być może macie jeszcze gdzieś przeźrocza, których pokaz był obowiązkowym ukoronowaniem egzotycznych wypraw w latach 90. Wydaje się, że tych przypadków nic nie łączy. A jednak. Jest to stopień prywatności. Wymienione przeze mnie przykłady, o ile ktoś nie był redaktorem pisma o podróżach, były przeznaczone dla kilku, czasami kilkunastu par oczu. Dzisiaj, w zalewie urządzeń mających możliwość rejestracji otoczenia, w połączeniu z powszechnością miejsc, w których możemy prezentować owoce „reporterskiej pracy”, nasza publiczność jest znacznie większa. Powstaje problem: czym ją zaciekawić? Bo to, że lubimy błyszczeć w oczach innych, jest oczywiste. Owa cecha w ostatnich latach przybiera wielce niepokojącą pozę wypaczając jednocześnie pojęcia, takie jak ironia lub sarkazm. Każdy głupi bądź nieodpowiedzialny wybryk w internecie tłumaczy się właśnie nietypowym poczuciem humoru. Oczywiście oprócz tych skrajnie chamskich, zahaczających o postawy rasistowskie, mizoginiczne bądź też nienawistne. Czasami mam wrażenie, że po to powstał #smieszne.

Ubóstwienie, zachwyt, infantylizacja

Nie oszukujmy się, media społecznościowe wyzwalają w nas potrzeby, które do tej pory skrywały się pod gorsetem tzw. „dobrego wychowania”. Próżność, potrzeba atencji, krótkotrwała nawet sława, nadmierne zainteresowanie płciowością, ocenianie innych na podstawie samej tylko zewnętrzności. To tylko kilka przykładów, ale nie czytacie Państwo przecież osiemnastowiecznej moralistyki. Gdyby ująć to w całość, internet a media społecznościowe  w szczególności, stworzyły przestrzeń, w której każdy może wyrazić siebie i co więcej znajdzie takich, którzy podzielają jego zdanie. Ta mnogość postaw spowodowała nieuniknioną w takim przypadku uniwersalizację, która na piedestale ludzkich dążeń postawiła „wyjątkowość”. Każdy z nas tego pożąda i – co gorsza – wierzy, że taki jest.

Możliwość podróżowania, robienia zdjęć, natychmiastowego umieszczania ich w mediach społecznościowych wytworzyła taki trend „nie było selfie, nie było podróży”. Ale jak wyróżnić się spośród tysięcy takich samych zdjęć z najpopularniejszych miejsc? Jest to wbrew pozorom dość proste. Zrobić coś innego, dodać kontrowersyjny komentarz, jednym słowem ukazać swoją wyjątkowość. Tym samym zdjęcie z wyjazdu, które mogłoby być quasi reporterskie, zmienia się w lifestyle’owe, mające znacznie większą siłę przebicia. Jakie są tego efekty? Opowiada o tym projekt #yolocaust.

Bieganie po martwych Żydach

„Biegam po martwych Żydach” @HolocaustMemorial wpis o takiej treści, dołączony do zdjęcia, na którym człowiek stoi na jednej z bloków berlińskiego pomnika, stał się inspiracją dla Shahaka Shapira – izraelskiego artysty – do stworzenia projektu #yolocaust, zestawia on na stronie www zdjęcia wykonane przez ludzi odwiedzających pomnik, ze wstrząsającymi pocztówkami z Zagłady. W pierwszej chwili widzimy dziewczynę trenującą jogę, na szczycie jednego z bloków, w drugiej tą samą osobę wykonującą ćwiczenia na górze wychudzonych trupów. Wpis, który zacytowałem na samym początku, był szczególnie wstrząsający. Czy jednak jego autor był antysemitą lub miłośnikiem #HitlerWasRight? Nie, z pewnością przyczyna była inna. Młody człowiek zwiedzający Europę jest znany wśród swoich znajomych jako osoba z dziwnym poczuciem humoru (informacje z listu, który ów młodzieniec wysłał do Shapira) dlatego, żeby po raz kolejny im to udowodnić, musiał zrobić to, co zrobił. Czy w tym momencie miał świadomość, że depcze po symbolu kilkunastu milionów pomordowanych ludzi? To pytanie pozostawię bez odpowiedzi. Dopiero fala internetowej krytyki oraz zainteresowanie mediów tradycyjnych (do tych mediów włączam również serwisy www) spowodowały przeprosiny oraz zastanowienie się nad tym, co właściwie się stało. Strona Yolocaust została zamknięta po około tygodniu istnienia, w tym czasie odwiedziło ją około 2,5 miliona użytkowników. Reakcje ze strony osób tam przedstawionych były różne. Począwszy od przeprosin aż po obelgi i groźby. Szerokie spektrum zaprezentowali też odbiorcy, wielu doceniło edukacyjny charakter i mocny przekaz lecz byli też tacy, którzy życzyli autorowi znalezienia się w obozie koncentracyjnym. Pokazuje to jak wielka jest w ponowoczesności nasza miłość własna i jednocześnie jak mało podatni jesteśmy na krytykę.

Przecież to tylko głupi Amerykanie

Niektórzy publicyści z Polski, wykorzystali sławę, która szybko otoczyła Yolocaust, do wskazania na niedostateczną edukację historyczną w innych krajach. Szybka kwerenda w internecie pokazuje, że Polacy również nie stronią od fotografowania się w miejscach pamięci. Chyba większość z nas kojarzy zdjęcie nastoletniej dziewczyny, która dla „uatrakcyjnienia” swojej relacji z wycieczki do niemieckiego obozu w Oświęcimiu, sfotografowała się we wnętrzu pieca krematoryjnego. Inny przedstawiciel młodego pokolenia uznał za atrakcyjne i zabawne urozmaicenie swojego newsfeeda fotografią na pryczy obozu w Brzezince. O ile jesteśmy w stanie (chociaż z trudem) zrozumieć fotografię na abstrakcyjnym pomniku, o tyle dużo trudniej jest tłumaczyć się z takich ujęć w obozie śmierci. Nie należałoby szukać więc przyczyn w edukacji.

Jesteśmy na zakręcie

Ekspansja internetu dała nam nieograniczone możliwości. Świat, inne kultury, dostęp do wiedzy naukowej nigdy w historii nie były tak blisko. Jednocześnie, światowa sieć wyzwoliła w nas nieznane wcześniej pokłady alienacji. Wcześniej, żeby funkcjonować w społeczeństwie, musieliśmy się z nim kontaktować, mieć przynajmniej kilka punktów stycznych. Dzisiaj załatwiają to za nas fora internetowe, sklepy, media społecznościowe i inne. W XX wieku badania nad alienacją prowadził Melvin Seeman. Wyróżniło on jej 5 wymiarów. Skupmy się na jednym z nich, a mianowicie poczuciu anomii. „Jest to przekonanie o tym, że istniejące normy przestały obowiązywać. Takie poglądy implikują sąd, że przestrzeganie tych norm uniemożliwia jednostce osiąganie jej celów”. Celem współczesności jest, jak to powiedział Andy Warhol, „15 minut sławy”. A jak je możemy osiągnąć? Afirmując siebie i swoją wyjątkowość w internecie, a kontrowersje? No cóż, przecież jakoś musimy się wyróżnić.

Autorem tekstu jest nasz Czytelnik, Radosław Szczygieł.