Fragmentacja Androida – przekleństwo popularności

zombie android

System Google Android od samego początku budził wiele emocji. Pomimo, że jego początki były ciężkie i nieraz oparty na linuksie mobilny „twór” spotykał się z falą krytyki, to jednak przetrwał. Obecnie, ku uciesze fanów „zielonego robota”, zagarnia on kolejne procenty rynku mobilnego. Można go pokochać albo znienawidzić. Jego konfigurowalność i zdolność do modyfikacji onieśmiela niejednego maniaka komputerowego, natomiast ilość kompilacji i odwieczny problem fragmentacji może przysporzyć nam bólu głowy. Czy w takim razie w obliczu dynamicznego rozwoju mobilnych „okienek” i stabilizacji iOS-a, borykająca się z potężnym problemem platforma jest w stanie utrzymać swoją pozycję?

Natchniony ostatnią podróżą z Warszawy chciałem poruszyć temat bardzo poważny. Mianowicie dwóch młodych mężczyzn pokazywało sobie, jaki system wyszukiwarkowego giganta posiadają. Młodszy oznajmił, że na chińskim tablecie ma Jelly Beana w jednej z pierwszych kompilacji 4.1.1, natomiast, bardziej „renomowany” sprzęt kolegi obok miał już „żelkę” w wersji 4.2.2. Przebudzona partnerka drugiego z mężczyzn zaznajomiła, że dopiero co zaktualizowała sobie system na swoim smartfonie i chyba ma wersję o numerku 4.3. Żeby tego było mało najmłodszy z tej trójki, widząc, że czytam wpisy na Xperii zagadał: „A jaki Ty masz system?”. Odpowiedziałem, więc nieco rozbawionym tonem, że najnowszego Kit Kata. W sumie nieistotne, kto z nas miał najnowszą wersję google’owskiego systemu, ważny aspekt momentalnie został przeze mnie wyłapany. Pomyślałem sobie: „To istna destabilizacja dla ekosystemu Andka”. Cała ta historia zmierza do jednej konkluzji. Android jest szalenie popularny i to nie ulega wątpliwości, lecz wraz z jego popularnością ciągnie się problem fragmentacji. Ilość wersji systemu, na jakich pracuje sprzęt wspierający tą platformę, jest tego potwierdzeniem. Tymczasem producent wypuszcza kolejne aktualizacje w najlepsze, lecz trafiają one jedynie do garstki urządzeń, a stare wersje nie znikają tak szybko, jakbyśmy tego chcieli. Wkrótce może się okazać, że ludzie będą operować na różnych interfejsach, a kompatybilność oraz stabilność ich smartfonów i tabletów będzie jedynie fikcją.

Częstotliwość aktualizacjiAndroid cupcake

System „zielonego robota” swój podbój rynku mobilnego rozpoczął od 2008 roku. Wszystkich autonomicznych wersji systemu powstało 11, kolejno: Apple Pie, Banana Bried, Cupcake, Donut, Eclair, Froyo, Gingerbread, Honeycomb, Ice Cream Sandwich, Jelly Bean, KitKat. Pierwszych siedem z „piernikiem” włącznie było jedynie na smartfony, podczas gdy „plaster miodu” stanowił element przejściowy na tablety. Od „lodowej kanapki” system został przystosowany pod każde z tych dwóch urządzeń. Zagłębiając się dalej, samych oficjalnych kompilacji jest już przeszło trzydzieści. Biorąc pod uwagę fakt, że producent średnio, co roku wypuszcza kolejną wersję (wartość przybliżona), a w trakcie jeszcze mniejsze poprawki, za 12 lat (o ile Android przetrwa) poznamy setną kompilację. Oczywiście to są czyste przypuszczenia i spekulować moglibyśmy długo, jednak nie do tego zmierzam. Wyobraźcie sobie, że jest sto wersji, a każdy ma inną. Wiem wydaje Wam się to abstrakcją, ale doskonale wiadomo, że wciąż powstają urządzenia z Androidem Froyo i Gingerbread (choć coraz rzadziej), a obecnych urządzeń na tym systemie jest przeszło 15%. Jak w takim razie możemy mówić o stabilności i bezpieczeństwie tego systemu. Fajnie, że platforma dynamicznie się rozwija, jednak o ile podczas okresu „wieku dziecięcego” było to nawet wskazane, o tyle teraz staje się pomału „sztuką dla sztuki” i robieniem czegoś na siłę. Android już od dawna stał się używalny i nie ma potrzeby tyle szaleć z aktualizacjami. Wychodzę z założenia, że lepiej zrobić raz a dobrze, niż drobić z niewielkim skutkiem.

fragmentacja androida

Otwartość systemu – kod źródłowy AOSP

Gigant z Mountain View wprowadził do użytku system, który wyróżnia się na tle pozostałej konkurencji. Oparty jest o Android Open Source Projekt, w wielkim skrócie, otwarty kod źródłowy platformy od Google’a. Na podstawie tego producenci w odpowiedni sposób adaptują swoje rozwiązania. Dzięki temu powstaje możliwość dowolnej modyfikacji systemu. Najlepszym przykładem na to, że można z tym robić cuda jest projekt Nokia X, smartfony oparte o AOSP, ale z własnymi rozwiązaniami implementowanymi również na Windows Phone’ach. Mam wrażenie, że to właśnie ten aspekt staje się kartą przetargową Androida. Większa możliwość personalizacji równa się oryginalność, a ta z kolei przekłada się na popularność wśród klientów. I wcale nie mam tu na myśli typowych Geeków, bo ich jest zaledwie garstka na tle ogółu, a przeciętnego użytkownika, który może sobie sam skomponować wygląd systemu w swoim gadżecie. Jednak nie tylko uniwersalizm i gusta mają tu kluczowe znaczenie. Warto podkreślić, że AOSP jest najzwyczajniej w świecie darmowy. Oznacza to, że sprzedawane urządzenia nie mają doliczonej marży do ceny egzemplarza. Google wiedziało co robi i w niedługim czasie system ten opanował zdecydowaną większość rynku. Pokerowa zagrywka pozwala dziś szacować, że liczba aktywacji urządzeń na Androidzie przekroczy w 2014 roku miliard sztuk. Jak przy tym wyglądają statystyki Apple i Microsoftu?

Polityka Google

Wyszukiwarkowy gigant od zawsze szukał sposobów, aby rozpowszechnić swoje usługi. Wiecznie podpatrując bezpośrednią konkurencję obrał strategię swojego najgroźniejszego rywala – Amazonu. Potęgą tej firmy nie są urządzenia, a właśnie usługi. Gigant z Mountain View na wzór producenta e-Readerów, zaoferował tanią linię urządzeń (Nexus) i otwarty, darmowy system, który przełożył się na rozszerzenie zasięgu swoich rozwiązań. W ogromie sukcesów, jakie niewątpliwie osiągnął, całkowicie zapomniał o tym, że popularność to także problemy. Aby zadowolić wymagającego klienta wypuszczał częste aktualizacje w zasadzie nie nakładając żadnych restrykcji na producentów urządzeń. W rezultacie skończyło się to masą sprzętu na przestarzałym sofcie. Ten stan rzeczy utrzymywał się, aż do roku 2014. Widocznie Google zauważyło problem, który może wymknąć im się spod kontroli. W niedalekiej przeszłości dowiedzieliśmy się, że wszelkie terminale z oprogramowaniem giganta z Mountain View, muszą zawierać w sobie animację startowąPowered by Android”. Kolejnym krokiem walki z fragmentacją ma być wprowadzenie ograniczeń na nowe urządzenia z systemem od Google’a. Android implementowany na takim sprzęcie musi mieć ściśle określony termin przydatności. Co to oznacza w praktyce? Najpopularniejsza wersja Jelly Bean (4.1.2) nie może już być wprowadzana na rynek, a najnowsza „żelka” (4.3) straci ważność 31 lipca bieżącego roku. Daje to producentom mniej więcej rok czasu dla każdej wersji. Jeśli Google dotrzyma słowa mamy w końcu szansę na poprawę nieciekawej sytuacji.

restrykcja google

Przyszłość Androida na tle konkurencji

Nie skłamię, jeśli powiem, że rynek nigdy nie śpi i gigant z Mountain View mimo ogromnej popularności swojego systemu nie może być taki spokojny. Konkurencja stale się rozwija.

Pewnie zauważyliście, że na portalu jest coraz więcej wpisów dotyczących tabletów z Windowsem. Nie, to jeszcze nie transformacja na „Windowsowo”, to najlepszy dowód na to, jak dynamicznie goni konkurencję Microsoft. Co prawda zaspał on na starcie, jednak jego możliwości finansowe i pozycja na rynku PC-towym pozwala mu na popełnianie błędów. Gigant z Redmond w ostatnim czasie sumiennie odrabia prace domowe. Po ostatniej aktualizacji Windows Phone 8.1, zmniejszeniu wymagań sprzętowych i zniesieniu licencji na software w perspektywie urządzeń poniżej 9 cali, jego sukces jest tylko kwestią czasu. Natomiast, po drugiej stronie barykady stoi wiecznie konserwatywny Apple. Jego sprzęt ostatnio nie przechodzi rewolucji na miarę terminali od Microsoftu, jednak od momentu debiutu, aż po dziś dzień, nadal jest kojarzony z marką klasy ios vs androidpremium. Sam system iOS podobnie jak urządzenia z logiem nagryzionego jabłka, nie przechodzi większego liftingu. Kosmetyczne zmiany jednak wystarczą, aby zadowolić fanów marki. iOS od zawsze uchodził za dobrze zoptymalizowany soft, który nie wymagał większej ingerencji, aby sprawnie działać. Nie bez znaczenia jest kwestia zamkniętego oprogramowania, które implementowane jest na niewielkiej ilości sprzętu. Konserwatywność w przypadku giganta z Cupertino od lat przynosi potężne zyski. Coś w tym musi być, ponieważ urządzenia sprzedają się świetnie, a sam Apple to firma, która ogromem możliwości zawsze może nas zaskoczyć. Pod tym względem Google jest daleko w tyle i mogłoby się uczyć od swojego konkurenta.

Myślę, że to dobry moment na odpowiednie wnioski. W świecie Androida coraz częściej mówi się o fragmentacji. Problem stał się na tyle poważny, że sam gigant z Mountain View postanowił zadziałać. Czy jego inicjatywa okaże się słuszna przekonamy się zapewne w przyszłości. Według mnie pomysły Google’a nie są idealne, ale generalnie lepiej zrobić cokolwiek w tym aspekcie, niż nie robić nic. W sektorze mobilnym jest to szczególnie istotne. Przekonał się o tym dobrze Microsoft, który zapłacił za swoją opieszałość. Apple również tego doświadcza, gdyż duża część klientów odchodzi od rozwiązań tej firmy z powodu braku innowacyjności. Obie firmy mają jednak swoje asy w rękawie, które pozwalają patrzeć ze spokojem na przyszłość. Co w tak razie czeka Androida obarczonego piętnem problemu fragmentacji? Zapraszam do komentarzy. Z chęcią poznam wasze zdanie na ten temat.

 

Fot. by greyweed (CC), David Recordon (CC), androidpolice.com – statystyka, restrykcje Google’a, Tsahi Levent-Levi (CC).