Cortazar, Joyce, aksolotle, skamieliny, ebooki i rewolucje w przeżywaniu opowieści

Czyli dlaczego książki powinny być pisane na Facebooka?

Książki i płyty muzyczne, które są aplikacjami. Reklamy oddziałujące na kilka zmysłów. Gry komputerowe VR. To wszystko są opowieści. Czy mamy już rewolucję w przeżywaniu przekazu? Nie, to jeszcze stadium larwalne tej rewolucji, ale już musimy się przygotować, by nie zostać skamielinami kultury.

Kiedy w 2015 roku Jacek Dukaj wydał swoją nową książkę Starość aksolotla, zapowiadana była ona jako prawdziwa rewolucja. Dzieło, raz, że niedostępne na papierze, nie da się go wziąć w rękę z półki, powąchać, położyć się z nim w łóżku czy choćby założyć stronę makaronem (tak w moim środowisku mówi się o nie szanowaniu książek). Dwa, elektroniczna książka, spełniająca ideę hipertekstu, pełna linków i przypisów, którymi możemy się na chwilę oderwać od wątku, by przeczytać jakąś definicję, obejrzeć galerię ilustracji, a nawet wydrukować sobie na drukarce 3D modele maszyn. Trzy, pozatekstowe (w tym wideo) i będące integralną częścią opowieści fragmenty przekazu. Marketing wydawcy wcale nie szeptał – krzyczał nagłówkami każdego szanującego się, opiniotwórczego medium w Polsce: to nie jest książka, to nie jest ebook. To coś o wiele więcej! To rewolucja wydawnicza!

Ale taką rewolucją niestety dzieło Dukaja nie było. Po przeczytaniu (nie tylko ja) odczułem z jednej strony satysfakcję, z drugiej zawód. Satysfakcję, gdyż jest to – jak zawsze u Jacka Dukaja zresztą – znakomity, zaskakujący, melancholijny, mocno hermetyczny i filozofujący, po prostu bardzo mądry tekst. Zawód, gdyż tak przygotowana medialnie forma podania Starości aksolotla w żaden sposób ani nie zachęciła, ani też nie zmusiła mnie jednak do przejścia na inny poziom przeżycia opowieści. Hipertekst książki nie był niczym innym, jak ułatwieniem dostania się do przypisów, przez co nie różnił się od ebooka. Galerie były przepiękne, klimatyczne, ale trzymałem w swym życiu w ręku wiele papierowych książek, które poprzez trafnie dobrane do właściwych rozdziałów ilustracje zrobiły na mnie większe wrażenie. Drukarki 3D nie mam, ale… Nawet gdybym miał, to wydrukowanie sobie figurek byłoby dla mnie chyba czymś w stylu tego, co robiło się w latach 80/90 z komiksami – odrysowywało się z nich postaci przez kalkę techniczną, a potem przenosiło na własne kompozycje i wieszało na ścianach czy wkładało do zeszytów od matmy. Żeby było fajnie.

Tylko że ja już nie mam tyle lat, co w latach 80/90 i moja definicja fajności wykracza dość istotnie poza figurki do opowieści.

Wszyscy przed wydaniem książki mówili z wypiekami na twarzy – kurczę, to nie ma być ebook, czyli taka zwykła książka, ale UŁATWIONA (nawigacja, modyfikacja fontów, zapamiętywanie miejsc, zakładki, etc.). O, nie! To ma być kompletne dzieło cyfrowe, zmieniające nasze podejście do opowieści. Wow! No ale nie było. Falstart. Blind shot. Nie było efektu WOW. Z bardzo prostej przyczyny. Starość aksolotla była dziełem linearnym, a hipertekst służył w niej jedynie uzupełnieniu wątków. Dzieło zostało napisane, narysowane, nagrane – gracze powiedzieliby – oskryptowane – od początku do końca, a my je po prostu posłusznie przebrnęliśmy. Chwała tym, którym się to udało, odkryli coś pięknego. Ci, którzy nie dali rady – cóż, ach te czasy, gdy ludzie nie potrafią już czytać książek, prawda?

No nie do końca.

3927099692_6b2f8f89fb_o

Nielinearność Cortazara i Joyce’a vs. oskryptowanie

Hipertekst w swych filozoficznych (i technologicznych) założeniach ma w odróżnieniu do zwykłej książki właśnie nielinearność. Miał być czymś w rodzaju Gry w klasy Julio Cortazara z 1963 roku, opowieści podzielonej na rozdziały skonstruowane w ten sposób, że można je czytać dowolnym kluczem – od początku książki do końca, od tyłu do przodu, według zaproponowanego przez autora klucza lub dowolnie, na chybił – trafił. Historia zazębia się za każdym razem nieco inaczej, przyczynowo – skutkowość jest płynna i zależy od woli czytelnika – lub losu. Książka ta nigdy się nie kończy i nigdy nie zaczyna. I tak właśnie zaprojektowano hipertekst – można go w każdym momencie przerwać, idąc za linkiem wewnętrznym, zmienić kartę, by doczytać jakąś definicję czy obejrzeć ilustrację lub wideo, lub też po prostu kontynuować czytanie już czegoś innego, powiązanego (lub nie). Tak ujęty hipertekst również nie ma początku i końca (można przecież odpalić przeglądarkę i od razu kontynuować z zapisanej karty czytanie czegoś, co się przerwało wczoraj), jest płynny i zależny od naszych wyborów. Jest zatem jednym długim tekstem, który sobie przyswajamy i który w istocie sami sobie budujemy. Moim hipertekstem dziś było choćby przejrzenie kilkunastu nagłówków z reddita, powędrowanie do jednego z wątków, przeklik po kilku komentarzach do tekstu źródłowego, wynalezienie w nim interesującej mnie frazy i podążenie za nią poprzez wyszukiwarkę, znalezienie kilku kolejnych źródeł, a następnie rozpoczęcie pisania tego tekstu, który czytacie. Po drodze oczywiście 500 razy rozproszył mnie mój osobisty 3-latek, zjadłem jakieś elementy śniadania oraz bolała mnie głowa.

Tu zbliżamy się do kolejnej rzeczy – strumienia świadomości – techniki wynalezionej przez Jamesa Joyce’a i zastosowanej w jego arcynudnej i megaciekawej jednocześnie powieści Ulisses. Strumień świadomości to jedna, wielka opowieść chwili, niewyczyszczona z tego, co jej towarzyszy. Naszych myśli. Wtrętów. Spostrzeżeń tu i teraz. Jest zapisem myśli tak, jak się ona układa i jak płynie. Nonsensopedia opisuje to niezwykle trafnie:

Strumień świadomości – rodzaj monologu wewnętrznego, polegający na zapchaniu książki wszystkimi myślami, jakie kłębią się w głowie bohatera. A ja pamiętam, gdy w wieku 7 lat uderzyłem głową o kant stołu. Stół jest teraz u dziadków. Swędzi mnie noga.
Nonsensopedia, hasło: strumień świadomości

Ulisses, wydawany na początku w odcinkach, jako megaogromna całość złożona z 267 000 słów, wyszedł w 1922 roku. Popatrzmy. Idea hipertekstowego strumienia świadomości ma już prawie 100 lat, idea hipertekstowej i zależnej od własnych wyborów nielinearności w odbiorze dzieła ma lat 50.

112944255_8584fc9288_o

A my rewolucją nazywamy coś, co w grach komputerowych jest zwykłym oskryptowaniem, czyli wyświetlaniem animacji i filmików, które są ważne dla fabuły w chwili, gdy przekroczymy odpowiednie miejsce w grze, gdy dotkniemy określonego przycisku czy wejdziemy przez odpowiednie drzwi. Oto gdy dojdziesz do tego słowa to pojawi ci się obrazek, a gdy stukniesz w ekran na tym słowie, to wyświetli się film. Ot, cała rewolucja. A gdzie możliwość wpływania na opowieść? Gdzie wpływ własny? Gdzie to, co stoi u podstawy hipertekstu – że to użytkownik go pisze, nie autor?

Gdzie ten hipertekst?

Wielu krytyków i recenzentów powoływało się podczas opisu Starości aksolotla na artykuł Dukaja z magazynu Książki pt. Bibliomachia, w którym pisze on m. in. o tym, że tradycyjna, papierowa książka ma za główne zadanie tak skupić uwagę czytelnika, by przekazać mu zawartą w niej historię. W obecnych czasach o skupienie uwagi widza/czytelnika/internauty/człowieka w social media/podróżnika cyberprzestrzeni jest niezwykle trudno i dlatego czytelnictwo spada sukcesywnie. Lecz opowieść sama w sobie – literackość – jak to nazwał Dukaj – to coś o wiele szerszego niż przekaz, który trzeba odbierać na kolanach skupienia. Nadchodzą czasy, w których czytanie od deski do deski opasłych tomów będzie formą archaiczną i przymiotem nowej arystokracji – ludzi przywiązanych do tradycji, a jednocześnie zapóźnionych. Czytelników.

Być może czytanie książek wcale nie okaże się warunkiem odniesienia sukcesu – tak jak bynajmniej nie upadła cywilizacja w momencie przejścia od kultury słowa mówionego i osobistej pamięci do kultury pisma.
Jacek Dukaj. Bibliomachia.

I tak właśnie jest. Dzieciaki, które w latach 80 i 90 oraz obecnie nie czytają książek, nie wykształcają w sobie odporności na nudę i umiejętności skupiania uwagi na długo. Dlatego też nie są w stanie przeczytać tradycyjnej książki. I dlatego nad nimi wszyscy załamują ręce. Ale te dzieciaki, które w latach 80 i 90 oraz obecnie oglądają telewizję, wideo w internecie i grają w gry, wykształcają za to umiejętność błyskawicznego skanowania obrazu i wyłapywania informacji z krótkich przekazów, umiejętność szybkiej orientacji i wyłuskiwania istoty ze zmieniających się szybko ekranów. Ludzie, którym nie przeszkadza współczesny montaż i których nie bolą oczy podczas oglądania Natural Born Killers. Coś, na co ludzie czytający książki nie dość, że nie są odporni, to i są już za starzy.

Takie dzieciaki nigdy nie zasiądą nabożnie do aplikacji, która krzycząc, że jest rewolucją, będzie jedynie ebookiem z wkładką, czymś, w czym można zmienić font, ale i tak trzeba się skupić i przeczytać w całości. O Ulissesie Joyce’a mówiło się, że wymaga idealnego czytelnika z idealną bezsennością. Już 100 lat temu nie było takich wielu, a dziś nie ma ich prawie wcale. Obecny Ulisses – współczesny strumień świadomości – powinien być przyrządzony jako mashup komiksu, krótkich wideo, memów, strawnych partii tekstu ubarwionych animacjami, funkcjami odblokowywanymi poprzez grywalizację socjalmediowych zadań, ścieżką dźwiękową ułożoną z różnych dźwięków powiadomień, fragmentów interakcyjnych gier, w których nie tylko mamy wpływ na opowieść, ale przede wszystkim odpoczywamy od nabożnego skupienia. I takiego Ulissesa 2, jak wielu innych rzeczy obecnie, powinniśmy bez lęku móc nie skończyć, ale i tak wyjąć z niego konkretne, zapamiętywalne przeżycia. Dołóżmy do tego współczesne ujęcie Gry w klasy – małych i skończonych partii opowieści, które można przeżywać w dowolnej kolejności, z dowolnymi przerwami – jak jutuby, jak przekazy znajomych, które widzimy na swym timelinie w  social media. Każdy z naszych znajomych jest taką książką Cortazara, którą sobie wyrywkowo czytujemy. Czasem zagłębimy się linearnie, krok po kroku, wstecz lub w przód, czasem wyszukamy sobie coś konkretnego szukajką, a czasem tylko powierzchownie przelecimy oczami – ale i to wystarczy, bo przecież opowieścią jest możliwość i nasza aktywność.

Współczesny Ulisses i Gra w klasy powinny być płynną, hipertekstową, żywą formą ujęcia codzienności współczesnego człowieka. Powinny być osadzone w jego środowisku, dopasowane do jego przyzwyczajeń, jego cyklu dniowego, jego aktywności. Proste.

Czy już powinniśmy odrzucać ogony?

Aksolotle to takie płazy. Bardzo ciekawie wyglądające, ale jeszcze ciekawsze ze względu na ich umiejętności. Posiadają duże zdolności do regeneracji utraconych części ciała. W stadium larwalnym są zwierzętami wodnymi, oddychającymi poprzez skrzela, gdy wyrastają do postaci salamandry, wykształcają płuca i tracą ogon-płetwę. Zaczynają oddychać powietrzem atmosferycznym. W wierzeniach uważa się salamandry za zwierzęta ogniste, odradzające się w ogniu, potrafiące zmartwychwstać. Tak czy siak są one symbolem pewnej zdecydowanej zmiany.

Czy nasza wiara w to, że przekaz tekstowy, linearny, ugruntowany na tysiącach lat i miliardach książek jest najlepszy, jest faktycznie czymś udowodniona? Czy odkrywanie nowych form przekazu – jak niegdyś pisma – nie powinno podważyć tej wiary – jak niegdyś podważyło kulturę oralną?

Czy umiejętność linearnego czytania jest nam jeszcze potrzebna w XXI wieku? Dukaj w to wątpi, co udowodniłem cytatem kilka akapitów wstecz. Być może powinniśmy już – wzorem aksolotli – zacząć wykształcać płuca i odrzucać płetwy ogonowe, które przez tysiąclecia pozwalały nam świetnie pływać wśród słów zapisanych w książkach. Teraz trzeba powoli wychodzić na powierzchnię, zacząć oddychać płucami, choćby krótkimi wdechami. W świecie ludzi, którzy potrafią się skupić na maksymalnie 3 minuty, umiejętności wykształcone przez lata czytelnictwa wydają się przecież tyleż elitarne, co nieprzydatne. Jeszcze kilka dekad i to wcale nie nabożna cierpliwość i systematyczność będzie najważniejszą cechą w życiu zawodowym. Już obecnie cenne jest błyskawiczne ogarnianie tematu bez nadmiernego zagłębiania się w szczegóły. Już obecnie ważny jest prędki research, a także kreacja minimalnego przekazu, który coś znaczy. Newsa. Krótkiego filmiku. Sampla rzeczywistości. Podcastu. Wpisu. Notki. Snapa. Mema.

Tak naprawdę sposób opowiadania historii zmienił się już dawno, tylko nadal nie potrafimy się na to przestawić, traktując książki jako najdoskonalszą formę. Opowieści stały się aplikacjami już ćwierć wieku temu. Czy gra Half Life lub Fallout jest gorszą opowieścią niż Buszujący w zbożu lub serial Gra o tron? Nie. Inną. Zupełnie inaczej przeżywaną. Zakładającą interakcję, a nie bierność odbioru. Teledysk Bjork do utworu Stonemilker, nagrany w 360 stopniach, oraz projekt Bjork Digital, który ma być połączonym przekazem muzyki, instalacji i VR to wskazówka do tego, jak wkrótce zaczniemy również przeżywać muzykę. Nie tylko jako dźwięki z głośników. ale jako połączona siła obrazu, dźwięku i własnej aktywności. I pomyśleć, że ledwo 30 lat temu tak mega innowacją w przeżyciu muzyki była kwadrofonia na koncertach Pink Floyd.

Czeka nas jeszcze kilkanaście lat prób i błędów wydawców i artystów. Prób, podczas których my będziemy mogli sprawdzać swoje umiejętności odbioru takiego nowego przekazu. Potem 30 lat, jedno czy dwa pokolenia i być może nie będzie już osobnych zawodów jak muzyk, grafik, fotograf, rysownik czy pisarz – być może wszystko scali się w metapojęciu, pojęciu ARTYSTY lub – na podobieństwo współczesnej nauki – ARTYSTĄ będzie cały zespół ludzi odpowiedzialnych za różne wymiary i kanały tworzenia i propagowania dzieła. Być może nie będzie koncertów czy wernisaży, tylko WIDOWISKA. Być może czytanie w ogóle zaniknie. Być może ostanie się tylko w social media, w których dzieła muszą pojawić się nie tylko jako kanale marketingu (jak obecnie), a równowartym środowisku, rzeczywistości takiej samej, jak pokój w mieszkaniu, gdzie oglądam mecz, wagonik metra, gdzie oglądam jutuby, kabina samochodu, w której słucham radia, sala koncertowa, w której poguję, czy biuro w firmie, gdzie słucham muzyki na słuchawkach.

Ale tak. Już musimy próbować oddychać powietrzem przyszłości. Musimy próbować zapominać, jak się czyta od okładki do okładki, za to próbować odkrywać, jak przeżywać coś w różny sposób, jak interakcyjnie przeżyć koncert w Minecrafcie, umówić się na kawę w wirtualu, jak przeżyć opowieść w VR.

Inaczej będziemy amonitami kultury – skamielinami dumnymi z tego, że potrafią przeczytać Ulissesa czy Grę w klasy, ale niezdolnymi do zrozumienia, o czym tak naprawdę są te książki.

13955590722_402d4f199d_z

Źródła:
1. http://jacekdukaj.allegro.pl/#landing
2. http://gadzetomania.pl/57073,jacek-dukaj-i-starosc-aksolotla-e-booki-to-juz-historia-poznajcie-ksiazke-przyszlosci
3. http://antymatrix.blog.polityka.pl/2015/03/03/dukaj-o-przyszlosci-ksiazki-i-lektury/
4. http://menstream.pl/wiadomosci-hi-tech/telewizyjna-reklama-kawy-bedzie-pachniec,0,1281407.html

Źródła ilustracji:
1. Obrazek ilustracyjny: Rbn Jmnz, flickr, licencja CC-BY
2. Hartwig HKD, flickr, licencja CC-BY
3. Max Froumentin, flickr, licencja CC-BY
4. Ministerio de Cultura de la Nación Argentina, flickr, licencja CC-BY