Czytanie bez limitu, ale z ograniczeniami (recenzja)

czytanie bez limitu legimi recenzja

Na pewno wielu z Was, czytając Tabletowo.pl, słyszało o rewolucyjnej usłudze księgarni internetowej Legimi, “Czytanie bez limitu”. W zasadzie nazwa doskonale oddaje charakter całego przedsięwzięcia, jednak dla osób, które pierwszy raz spotykają się z tym zagadnieniem, pozwolę sobie przypomnieć kilka szczegółów.

Jak nietrudno się domyślić, Legimi oferuje zbiór książek, które po opłaceniu abonamentu będą dla nas dostępne bez, tutaj zaskoczenia nie będzie, limitu. Miesięczny abonament jest tańszy niż przeciętna pozycja w tradycyjnej księgarni i wynosi 19 złotych (9 złotych w usłudze tylko dla smartfonów). Brzmi świetnie.

Za pierwszym razem, kiedy usługa zaliczyła falstart, nie zdążyłem się zarejestrować, jednak przy drugim podejściu udało się i przede mną stanęła możliwość nieograniczonego buszowania w księgozbiorach Legimi, przez najbliższe 90 dni. Warto bowiem nadmienić, że miesięczny abonament można opłacić tylko korzystając z PayPala (wtedy też przysługuje darmowy, 7-dniowy okres próbny). Tradycyjnym przelewem opłacimy minimum 3 miesiące z góry.

Zainstalowałem aplikację, przypomniałem sobie hasło do konta i ściągam. Na pierwszy ogień poszła biografia Jobsa, felietony Clarcksona i książka “Samotność liczb pierwszych”, bo akurat miała ciekawy tytuł. Nie rzucił mi się w oczy żaden aktualny bestseller, ale tym się nie przejąłem – na razie mam co czytać.

Zacząłem od książki o założycielu Apple, bo to ona, poza samą ideą, zwróciła moją uwagę na tę ofertę. Pierwsze, co mnie uderzyło, to brak zdjęć. Dokładnie to wyglądało tak, jakby część zdjęć się nie ściągnęła. Niby jestem już dużym chłopcem i powinienem czytać książki bez obrazków, ale to jednak jest biografia – a zdjęcia są jej istotnym elementem.

Muszę jednak powiedzieć, że kiedy później wróciłem do tej pozycji, fotografii było więcej, ale nie chciało mi się już ich wszystkich przeglądać. Zwłaszcza, że aplikacja Legimi ma ciekawą funkcjonalność, chociaż bardziej kusi mnie, żeby użyć słowa uciążliwość. Nie pozwala na “kartkowanie” książki. Jeżeli więc chciałbym, szybko przesuwając strony, obejrzeć sobie te nieszczęsne zdjęcia, to co jakiś czas, aplikacja zamraża się na minutę i wyświetla komunikat:

Książki chcą być czytane. To nie wyścigi! Tak szybkie kartkowanie je męczy. Czas na chwilę odpoczynku.

Fakt, nie pojawia się to często, ale jednak. Czasem myślę, że programiści, podobnie jak lekarze, powinni kierować się maksymą “Po pierwsze: nie szkodzić”.

W dwóch kolejnych książkach brak zdjęć nie stanowił problemu, ponieważ ich po prostu nie było. Niestety, tym razem, w książce “Świat według Clarcksona”, brakowało działających odnośników do przypisów. Cały urok książek elektronicznych polega na tym, że oferują coś ponad zwykłą funkcjonalność pozycji papierowych. Nie trzeba więc zakładek, bo to aplikacja pamięta gdzie skończyliśmy. Nie trzeba też skakać ciągle na koniec książki, żeby przeczytać przypis od autora czy tłumacza. No chyba, że akurat nie ma odnośników. Wtedy sprawdzanie czegokolwiek na końcu książki przypomina wizytę u dentysty – ból straszny, ale czasem po prostu trzeba.

Poza wymienionymi wyżej wadami, warto nadmienić, że aplikacja do korzystania z usługi, nie pozwala na dodawanie zakładek (z jakimś interesującym cytatem na przykład) czy podkreślania tekstu. Czasami też, kiedy wracałem do czytanej właśnie książki, otwierała się ona kilka stron wcześniej. Tak jakby twórcy chcieli, żebym złapał kontekst i przypomniał sobie na czym skończyłem. Mała rzecz, a irytuje. Ogólnie zabrakło przydatnych rzeczy, które dostępne są w iBooks czy Kindle, ale za to dostaliśmy trochę nadmiarowe funkcjonalności, którymi twórcy próbują na siłę uszczęśliwić czytelników.

Ja wiem, że to, co napisałem wyżej, to nie są wady, które uniemożliwią czytanie tych wszystkich książek. Jeżeli chodzi o tą podstawową funkcję, to program radzi sobie całkiem nieźle – litery są i nawet w zdania się układają. Jest możliwość konfiguracji – można zwiększać i zmniejszać wielkość tekstu czy odwrócić kolory do czytania w ciemności. Pozostaje jednak wrażenie, że aplikację Legimi można było zrobić lepiej, a książki przygotować dokładniej.

Osobnym zagadnieniem jest dostępny księgozbiór. Księgarnia chwali się dwoma tysiącami tytułów dostępnych do czytania. Niestety, przeglądając najpopularniejsze książki w serwisie, zbyt szybko, moim zdaniem, trafiamy na lektury szkolne. Ja oczywiście wierzę w naszą polską młodzież, pamiętam jednak ze szkoły, że nakłonienie jej (jeszcze wtedy nas) do czytania lektur graniczyło z cudem. Co więc sprawia, że są one tak wysoko? Czyżby mały wybór książek?

Zasadniczym plusem jest jednak to, że kiedy już zaczniemy czytać jakąś książkę, a ta nie spełni pokładanych w niej oczekiwań, można bez żalu porzucić ją, bo jedyne, co się traci, to czas. Dzięki temu też przeczytałem książki, którymi kiedyś w ogóle bym się nie zainteresował.

I na końcu, wcale nie najmniej ważne spostrzeżenie. Jeżeli lubicie czytać, ale nie macie nic ciekawego na horyzoncie albo po prostu Wam się nie chce, wykupienie abonamentu działa naprawdę motywująco. Kiedy już zapłacicie za możliwość czytania, to jakoś tak głupio z niej nie korzystać. No i dzięki temu można odkryć naprawdę ciekawe książki.

W ocenie tego typu usługi, najprostszym kryterium jest określenie czy warto przedłużyć abonament. W przypadku Legimi nie jest to jednak takie łatwe. Na razie chyba trzy miesiące mi wystarczą – nie widzę książek, które strasznie mocno chciałbym przeczytać. Skończę, co zacząłem i abonamentu nie przedłużę. Nie wykluczam jednak odnowienia subskrypcji za jakiś czas, żeby zrobić sobie kolejny trzymiesięczny maraton czytania. Chyba, że pojawi się inna księgarnia z ciekawszą ofertą.

Aktualizacja: Warto być może wspomnieć, że usługa była testowana na ipadzie. Dzięki za zwrócenie uwagi.